Naturalne kity 2019 i połowy 2020 - produkty, których nie polecam

Kosmetyki i środki czystości naturalne, które się nie sprawdziły

Wiadomo nie od dzisiaj, że każda skóra czy włosy są inne. Dlatego mój "kit" może być czyimś hitem i odwrotnie, nie ma reguły. Jednak czasem mam nieprzyjemność używać produktów, które wyjątkowo negatywnie zapisały się w mojej pamięci. Kosmetyki, których wolę unikać niż potem żałować. Polecam post potraktować lekko, z przymrużeniem oka - ze względu na pierwsze zdanie. Chętnie przeczytam też o waszych "kitach" w komentarzu :)



frosch-szczera-recenzja

Frosch, Niemieckie środki czystości, czy są naturalne?

Wiem, że marka Frosch jest szeroko znana, lubiana i polecana. Sama byłam jej fanką przez jakiś czas, dopóki... nie okazało się, że ich produkty wcale nie są fajne. Zaczęło się od przygody z widocznym na zdjęciu żółtym płynem do wc, który zwyczajnie barwił biały klozet (z Waszych wiadomości prywatnych na Instagramie wiem, że nie tylko u mnie). NIEFAJNIE! Zapach sztucznej cytryny też mnie nie zjednał, choć i nie drażnił za mocno. Kolejny niewypał to koncentraty do płukania tkanin (miałam bawełniany i aloesowy - ten ze zdjęcia). Nie widziałam w nich NIC SZCZEGÓLNEGO - troszkę zmiękczały, ale nie nadawały ubraniom prawie żadnego zapachu, za to są niewydajne i w plastiku! Wolę używać wody z octem i olejkami eterycznymi, mam dużo lepszy efekt za grosze, w 100% eko, bez produkowania dodatkowego plastiku (ocet kupuję w szkle w Biedronce, olejki eteryczne zawsze są w szkle, a wody używam z kranu). Jedyny produkt ze zdjęcia, który faktycznie działa i robi dokładnie to, czego oczekuję bez negatywnych skutków to winogronowy płyn do kabin prysznicowych. W domu mam bardzo twardą wodę, która szybko robi zacieki na szkle, a ten środek dobrze sobie z tym radzi. Niestety skład nie jest wyjątkowy, choćby ze względu na tanie i wszechobecne w środkach czystości czy kosmetykach detergenty (SLES). Zawiera też prawdopodobnie syntetyczną kompozycję zapachową (przynajmniej zapach nie wydaje się naturalny, jest też bardzo intensywny) oraz barwnik (nie wiem po co?).

SKŁADY (stąd: składy polskich środków Frosch - tu możecie sprawdzić też inne produkty)
  • Winogronowy płyn do kabin: Aqua, Disodium Hydrogen Citrate (organiczny regulator pH i chelator), Tartaric Acid (kwas winowy, powstaje z winogron), Sodium Benzoate (konserwant, może być pochodzenia roślinnego lub syntetycznego), Malic Acid (kwas jabłkowy), Sodium Laureth Sulfate (SLES, detergent, powstaje z SLS w procesie oksyetylenowania, w trakcie którego może być zanieczyszczony toksycznym dioksanem; może działać drażniąco), Xanthan Gum (naturalny zagęstnik), Parfum (kompozycja zapachowa), Colorant (barwnik).
  • Cytrynowy balsam do mycia naczyń: Aqua, Sodium Laureth Sulfate (SLES, tani, mocny detergent, w kosmetykach zwykle unikam), Sodium Chloride (tani zagęstnik, sól), Sodium Lauryl Sulfate (SLS, tani, mocny detergent, w kosmetykach zwykle unikam), Sodium Benzoate (konserwant), Cocamidopropyl Betaine (łagodniejszy detergent, ale w połączeniu z SLS lub SLES może powodować przesuszenie lub podrażnienie, takiego połączenia zwykle unikam), Sunfloweroyl Methylglucamide (detergent ze słonecznika, jest ok), Coco-Glucoside (detergent z kokosa, jest ok), Propylene Glycol (glikol, syntetyk), Glycerin (gliceryna, humektant, niewiadomego pochodzenia - może być syntetyczna lub roślinna), Lactic Acid (kwas mlekowy, regulator pH), Glycol Distearate (emolient i emulgator), Dipropylene Glycol (glikol, syntetyk), Amide Polyglycol Ether, Parfum, Citrus Limon Fruit Extract, Colorant.
  • Aloesowy koncentrat do płukania tkanin: Aqua, Dihydrogenated Palmoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate & Dipalmoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate, Isopropyl Alcohol, Parfum, Dipropylene Glycol, Lactic Acid (kwas mlekowy, jest ok), Calcium Chloride, Aloe Barbadensis Extract (ekstrakt aloesu, ilość śladowa).

Pod­su­mo­wu­jąc - z Frosh cho­dzi o to, że nie ma niczego super wyjąt­ko­wego w tych środ­kach czy­sto­ści! Wystar­czy porów­nać je do pol­skiej marki Kla­reko (opar­tej o praw­dziwe eko roz­wią­za­nia, zapa­chy pocho­dzące z natu­ral­nych olej­ków ete­rycz­nych, nie­które pro­dukty można kupić w szkle lub papie­rze, choć nie­które są też i w pla­stiku). Dla mnie - nie licząc wino­gro­no­wego środka do kabin prysz­ni­co­wych - nie są nawet dobre czy sku­teczne! Wszyst­kie w pla­stiku, przy­naj­mniej ni­gdy nie widzia­łam innych opa­ko­wań. Ich hasło prze­wod­nie pt. "Eko­lo­giczna czy­stość w Twoim domu" zupeł­nie mnie nie prze­ko­nuje. Warto jed­nak wspo­mnieć, że marka posiada wiele cer­ty­fi­ka­tów, w tym ECOLABEL, który przy­zna­wany jest fir­mom pro­du­ku­ją­cym mniej odpa­dów i zanie­czysz­czeń pod­czas pro­duk­cji. Mniej w porów­na­niu do stan­dar­do­wej pro­duk­cji, ale nie ozna­cza wcale. Są też niedrogie i coraz łatwiej dostępne (nawet w marketach).


naturalne-kity

Go Cranberry, Szampon przeciwłupieżowy, który zwiększa łupież - recenzja

Ładnie pachnie, bardzo dobrze się pieni, ma całkiem fajny skład. Kosztuje ok. 33 zł/200 ml. Plastikowe opakowanie. Kupiłam go chcąc poradzić sobie z niewielkim suchym łupieżem, który pojawił się po mocnym szamponie. Niestety, Go Cranberry mało, że nie zlikwidował niewielkiego istniejącego problemu, to jeszcze go pogłębił i przedłużył, a skóra głowy dodatkowo zaczęła swędzieć! Oczywiście to kwestia indywidualna, komuś może pomóc, zależy od przyczyny. Tutaj składniki aktywne są głównie ziołowe + olej chia i d-panthenol, które mają za zadanie nawilżyć skórę głowy. Przy tylu substancjach myjących nie ma jednak na to szans. Poradziłam sobie stosując szampon w kostce - wystarczyła ta mała zmiana, a skóra głowy nie swędzi i nie ma innych problemów. Żeby nie było, mój mąż także go stosował i miał dokładnie takie same negatywne rezultaty :(
Skład szamponu Go Cranberry:  Aqua, Sodium Lau­royl Sar­co­si­nate, Gly­ce­rin, Pan­the­nol, Sodium Caproy­l/Lau­royl Lac­ty­la­te*, Poly­gly­ce­ryl-4 Lau­ra­te­/Se­ba­ca­te*, Poly­gly­ce­ryl-6 Capry­la­te­/Ca­pra­te*, Coco­di­mo­nium Hydro­xy­pro­pyl Hydro­ly­zed Wheat Pro­te­in*, Salvia Offi­ci­na­lis Leaf Extract, Vac­ci­nium Macro­car­pon Fruit Extract, Salvia Hispa­nica Seed Oil, Toco­phe­ryl Ace­tate, Lac­tic Acid, Xan­than Gum, Par­fum.
*skład­niki z cer­ty­fi­ka­tem eko­lo­gicz­nym

Svoje, Hydrolaty, które mają moc

Żeby nie było - kocham hydrolat bławatkowy tej marki, cudownie sprawdza się na mojej tłustej cerze. Kadzidłowca oddałam - to oficjalnie najohydniejszy dla mnie zapach hydrolatu, którego nie mogłam znieść (dodam, że zupełnie nie rusza mnie czystek czy lawenda). Porzeczkowy natomiast był niesamowicie mocny - wiem, że nie tylko dla mnie. Na szczęście zapach jest przyjemny, a aby poradzić sobie z podrażnieniem (jest skoncentrowany!) wystarczy wymieszać go z wodą destylowaną i jest ok :)

Vianek, Peeling do skóry głowy, który nie robi nic - recenzja

Lubię peelingi do skóry głowy, zdecydowanie dużo mi dały. Skóra jest lepiej oczyszczona, mniej się przetłuszcza, udało mi się zapuścić włosy :) Vianek jednak jest dla mnie nie do przejścia - sama konsystencja uniemożliwia jego stosowanie. Kryształki cukru zostały zatopione w tłustej mazi, która przykleja się do włosów i kompletnie nie da się jej nałożyć na skórę głowy, żeby ją wymasować. Zmęczyłam calutkie opakowanie, uparcie próbując kilkanaście razy tego użyć. Jedyne, co uzyskałam, to tłuste włosy u nasady (trudno go domyć!) i tyle. Można się bawić w emulgowanie mazi odżywką w celu usunięcia tłustej warstwy z włosów, ale to nadal nie zmienia kwestii, że peeling jest do niczego, ponieważ nie spełnia swojej najważniejszej i podstawowej funkcji - nie oczyszcza skóry głowy. Kosztuje ok. 20-27 zł/150 ml.
Skład peelingu Vianek: Vitis Vini­fera Seed Oil, Sucrose, Helian­thus Annus Seed Oil, Gly­ce­ryl Ste­arate, Cocos Nuci­fera Oil, Buty­ro­sper­mum Par­kii But­ter, Gly­ce­ryl Lau­rate, Sali­cy­lic Acid, Hydro­xy­ste­aric Acid, Toco­phe­ryl Ace­tate, Citrus Limo­num Peel Oil, Ben­zyl Alco­hol, Dehy­dro­ace­tic Acid, Par­fum, Limo­nene, Citral.

Vianek, Maska do włosów ciemnych farbowanych, która się spłukuje całkowicie do zera

Zostając w temacie Vianka - maska widoczna na zdjęciu również nie przypadła mi do gustu. Nakładanie jest przyjemne, tak samo delikatny zapach i masełkowa konsystencja. Tylko co z tego, skoro wszystko spłukuje się całkowicie do zera? Nie nawilża, nie wygładza, nie robi nic. Kosztuje 15-25 zł, w zależności od sklepu i promocji.
Skład maski Vianek: Aqua, Cetyl Alco­hol, Vitis Vini­fera Seed Oil, Gly­ce­rin, Ste­aric Acid, Pan­the­nol, Arga­nia Spi­nosa Ker­nel Oil, Juglans Regia Leaf Extract, Rosma­ri­nus Offi­ci­na­lis Leaf Extract, Sodium Ben­zo­ate, Rubus Ida­eus Seed Oil, Gly­ce­ryl Lau­rate, Toco­phe­ryl Ace­tate, Lac­tic Acid, Cyamop­sis Tetra­go­no­loba Gum, Coca­mi­do­pro­pyl Beta­ine, Coco-glu­co­side, Euge­nia Cary­ophyl­lus Oil, Par­fum.

slaba-naturalna-kolorowka

Kosmetyki do makijażu Alverde - recenzja

Kosmetyki, które kupiłam będąc za granicą. Mają fajne składy (podobne do obecnej w Polsce kolorówki Alterra, ale nie do końca).
Widoczny za zdjęciu podkład Alverde to po prostu leciutko koloryzujący krem. Podczas wydobycia z tubki jest biały, nabiera koloru dopiero podczas rozcierania. Całkiem ładnie dostosowuje się do karnacji, aczkolwiek na pewno nie nada się dla bladych cer, raczej średnich. Lekko wpada w pomarańczowe tony i nie ma mocnego krycia. Samo w sobie mogłoby to się sprawdzać, szczególnie fankom kremów BB - gdyby nie fakt, że każde dotknięcie skóry sprawia, że podkład się od niej odrywa płatami (przynajmniej ja mojej tłustej cerze, nie ma znaczenia krem nałożony pod spód - przy każdym było dokładnie tak samo). Również sposób aplikacji nic nie zmienia - palce, pędzel czy gąbeczka - po prostu nie wolno dotykać przy nim twarzy, nosić okularów, wycierać nosa, ponieważ narobimy sobie dziwnych, brzydko wyglądających dziur. Nie mogłam mu ufać :(
Duo Maskara Alverde z kolei to najgorszy tusz jaki miałam. Tusz z odżywką, którego na rzęsach praktycznie nie widać. Mało, że nie wydłuża ani nie podkręca rzęs, to jeszcze praktycznie nie nadaje im koloru. Efekt nie jest nawet dzienny! Szkoda kasy.
Sugar Lip Scrub Alverde był całkiem przyjemny, ale trudno było go wydobyć z tubki. Nie ma co liczyć też na mocne działanie, to bardzo delikatny kosmetyk.

Charlotte Makeup, Maskara zagęszczająca - recenzja

Naturalna maskara, która ma zagęszczać rzęsy i nadawać jej - odpowiednio - czarnej lub brązowej barwy (dostępna w dwóch kolorach). W rezultacie nie robi żadnej z tych rzeczy, za to kruszy się i osypuje, nie trzyma zupełnie rzęs, nie przyciemnia ich jakoś szczególnie nawet przy 3-4 warstwach. Ma ładne tekturowe opakowanie i to wszystko. Pomadki tej marki bardzo lubię, ale tuszom mówię NIE. Bez promocji kosztuje 45 zł.
Skład maskary Charlotte Makeup ze strony Hebe: Aloe Barbadensis Leaf Juice, Glycerin, Glyceryl Stearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Oleic/Linoleic/Linolenic Polyglycerides, Cetearyl Alcohol, Sucrose Palmitate, Glyceryl Rosinate, Pullulan, Acacia Senegal Gum, Glyceryl Caprylate, Potassium Palmitoyl Hydrolyzed Wheat Protein, Magnesium Aluminum Silicate, Sodium Stearoyl Lactylate, Pentylene Glycol, Xanthan Gum, Parfum (Fragrance), Lecithin, P-anisic Acid, Magnolia Officinalis Bark Extract, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Citric Acid, May Contain +/- : Ci 77499 (Iron Oxides)

slabe-naturalne

Beauty Jar - kosmetyki o dziwacznych konsystencjach

Zauroczyły mnie maleńkimi pojemnościami na targach kosmetycznych, do tego były w promocji. Kupiłam całkowicie w ciemno, zerkając w składy. Żaden z nich mi się nie sprawdził, każdy wygląda na niedopracowany, czegoś mu brakuje. Marka pochodzi z Łotwy. Ale do brzegu.
Beauty Jar, peeling do ciała Green Apelsin ma bardzo suchą konsystencję, przez co nie da się go używać. Od razu zsuwa się ze skóry, więc nie można nim wykonać masażu (poza tym jest nierówno wymieszany). Pachnie fajnie, jakby jabłkowo, a wyglądem przypomina dżem z kiwi (zawiera ziarenka maku). Kosztuje ok.10 zł/małe opakowanie 100 g. Zużyłam dolewając olejku lub żelu pod prysznic.
Beauty Jar, peeling do skóry głowy Brain Storm to dziwna, oślizgła konsystencja  przypominająca klejący kisiel. Nie da się go nałożyć na skórę głowy, bo wszystko osiada na włosach. Zawiera m.in. mocno oczyszczający SLES, sól, puder bambusowy, proszek z łupin słodkich migdałów oraz paskudne konserwanty, których się nie dopatrzyłam przy zakupie, a których unikam. Lekko pachnie herbacianie. Po kontakcie z wodą pieni się, drobinki są słabo wyczuwalne. Kosztuje ok.10 zł/100 g. Zużyłam do ciała, ale bez przyjemności, to bardziej żel/szampon niż peeling, a do tego nic ciekawego.
Beauty Jar, delikatny peeling do twarzy i ust Very Berry Spa jako tako spełnia swoje zadanie. Tłusta, masełkowa konsystencja (olej kokosowy i masło kakaowe). Zawiera sól jako ściernidło (niezbyt dużo), ekstrakty z owsa, róży i owocu granatu (łagodzą podrażnienia, odżywiają, antyoksydanty). Pachnie owocowo. Konsystencja znów niejednorodna, ponieważ wytrąca się olej (prawdopodobnie palmowy), źle to wygląda. Mimo to dobrze rozprowadza się na skórze (masełko, trochę tępe w dotyku) i nieźle zmywa wodą, pozostawiając skórę miękką, gładką i lekko natłuszczoną. Kosztuje 15 zł/120 g. Finalnie zużyłam go do ciała.

Clover Cosmetic, Naturalny węglowy peeling czyli jak wyjść brudnym spod prysznica

Syndet i maseczka oczyszczająca tej marki bardzo mi się podobały, ale peeling to nieporozumienie. Skład jest fajny: za działanie peelingujące odpowiada sól i zmielone ziarna kawy, do tego mamy węgiel aktywny i oleje, szklane opakowanie. Konsystencja jest półsypka, więc trzeba opanować masowanie, aby nie spłynęło wszystko do odpływu (da się). Ładnie pachnie kawą, drobinek masujących jest naprawdę mnóstwo i są ostre, pobudzają krążenie pod skórą, wygładzają. Jest tylko jeden zasadniczy problem - ten peeling zostawia skórę całkowicie czarną i tłustą. Nie da się tego zmyć wodą, jak zaleca producent (brak emulgatora). Jedyne co pomaga to dokładne mycie żelem pod prysznic i to 2-3 razy. Nie muszę chyba wspominać jak wygląda łazienka po tym wszystkim? Cała jest do mycia... Zużyłam, ale było to męczarnią...
Skład peelingu węglowego: Aqua, Sodium chlo­ri­de­ (naturalna sól), Cof­fea Robu­sta Seed Pow­der (zmielone ziarna kawy), Pru­nus Amyg­da­lus Dul­cis (Sweet Almond) Oil (olej ze słodkich migdałów), Can­na­bis sativa (Hemp) Seed Oil (olej konopny) , Toco­phe­ryl Ace­tate (wit. E), Acti­va­ted Car­bon Powder (węgiel aktywny).

clochee-pure-recenzja

Pure by Clochee, Mgiełka do twarzy, która się pieni i podrażnia - recenzja

Łatwo dostępne, całkiem niedrogie kosmetyki naturalne? Jestem na tak, chyba że nie jestem :D Mgiełka Pure by Clochee ma fajny skład (m.in. hydrolat lawendowy i różany, aloes, emolienty, ale... z właściwościami myjącymi, przez co się pieni). Przede wszystkim ta mgiełka dla mnie śmierdzi - ma nieprzyjemny, mdlący zapach, nie przypomina mi nic naturalnego, ale zapachy są kwestią gustu (mój mąż też go nie lubił). Jednak to, co najbardziej mi w niej przeszkadza to tworzenie piany! Spryskiwałam nią czystą skórę, a potem nakładałam humektanty w formie żelu (czasem kwas hialuronowy, czasem beta glukan, czasem aloes) i zawsze, ale to zawsze taka mieszanka powodowała, że miałam pianę na skórze - przeszkadzało mi to. Poza tym po kilku użyciach zaczęła mnie podrażniać, skóra była zaczerwieniona i piekąca, wróciły moje zaczerwienienia na policzkach :( No nie dla mnie ta "łagodząca" dobroć. Raz użyłam jej do rozmieszania sprawdzonej maseczki glinkowej - oj, to była istna katastrofa (mocne pieczenie, skóra czerwona jak burak). Wiem, że jest całkiem spora grupa osób, które miały podobne przejścia z tą mgiełką. Swój egzemplarz oddałam i wiem, że obdarowana jest jednak zadowolona. jak zawsze - wszystko zależy od cery, choć moja nie jest alergiczna ani bardzo wrażliwa. Kosztuje 35 zł/200 ml.
Skład: Aqua, Gly­ce­rin, Lavan­dula Angu­sti­fo­lia (Laven­der) Flo­wer Water, Aloe Bar­ba­den­sis Leaf Juice, Rosa Dama­scena Flo­wer Water, Pan­the­nol, Cha­mo­milla Recu­tita Extract, Linum Usi­ta­tis­si­mum Seed Extract, Poly­gly­ce­ryl-4 Caprate, Poly­gly­ce­ryl-4 Lau­ra­te­/Se­ba­cate, Poly­gly­ce­ryl-6 Capry­la­te­/Ca­prate, Citric Acid, Sodium Ben­zo­ate, Potas­sium Sor­bate, Par­fum, Limo­nene, Lina­lool.

Eos, Słynna kulka do ust i jełczenie

Swojego czasu zewsząd słyszałam ochy i achy na temat Eosów. Że naturalne, że fajne i takie "orydżinal". Kupiłam wersję Blueberry i Acai, poużywałam, a po chwili miałam zjełczały, śmierdzący balsam w niebieskim plastiku. Czy forma kulki jest wygodniejsza niż sztyft? Nie dla mnie, ale na pewno to coś innego i nie sprawia problemów w obsłudze - przynajmniej na początku. Jednak fanki małych lub wąskich torebek (jak ja) nie docenią okrągłego opakowania, które zabiera więcej miejsca niż podłużny sztyft. To też nie problem - swój najczęściej stosowałam po prostu w domu i już (są też wersje Eosów w sztyfcie). Niestety szybkie jełczenie, śmierdzący zapach zepsutego oleju jest już nie do zaakceptowania i obronienia! Nie był przeterminowany, nawet go nie zdążyłam długo używać kiedy zwyczajnie produkt się popsuł. Kosztuje ok. 20 zł/7 g. Dodam też, ze to według mnie bardziej balsam ochronny, nie nawilża, a jedynie natłuszcza usta. Jest też dość twardy.
Skład był naturalny. Ta wersja jest już chyba wycofana, ale dostępne są inne (mam nadzieję, że lepsze).

Tak to u mnie wygląda. Tyle znalazłam kitów w przeciągu ponad półtorej roku - moim zdaniem nie ma tego wiele, większość kosmetyków mi się jednak sprawdziła :) Znacie coś z mojej listy? A może chcecie podzielić się swoim kitem?


Komentarze

  1. Uwielbiam produkty z Froscha i biolaven ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biolaven też lubię, choć tu ani słówka chyba o nim nie ma :)))

      Usuń
  2. Niestety nie rozumiem fenomenu Eosa, ale Frosha bardzo lubie zwlaszcza zel do wc ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eosa i ja nie rozumiem, ufff, przynajmniej nie jestem sama :)

      Usuń
  3. Miałam kupić chemie Froscha ale podziękuję. Miałam peeling kawowy od
    Beauty Jar i był boski - piękny zapach ! Ale innych kosmetyków nie miałam. Kolorówka ALverde tak samo jak Alterra są przeciętne. Wole już użyć normalnej kolorówki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naturalnej kolorówki - tej naprawdę fajnej - jest coraz więcej! Purobio, Felicea, Couleur Caramel to tylko niektóre. Na blogu jest trochę o tym, na IG też :)

      Usuń
  4. Nie pezepadam za naturalnymi środkami do prania czy gospodarstwa domowego, sorki. Naturalne produkty do włosów bardzo rzadko się u mnie sprawdzały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nas ma wybór co do kosmetyków i domowej chemii. Ważny jest skład, opakowanie, ale i skuteczność :)

      Usuń
  5. Mnie właśnie te produkty z Froscha bardzo ostatnio zaciekawiły, bo wszyscy je chwalą, a tu jednak nie wszyscy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto spróbować, ale jak dla mnie szału nie ma niestety :)

      Usuń
  6. Miałam maskę do wlosów farbowanych Vianka. Nic kompletnie nie robiła. Eosa mam w zapasach. Muszę sprawdzić, czy nie zjełczał. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, bo liczyłam na Vianka. Składy fajne ma :)

      Usuń
  7. jak dla mnie to trochę dużo tego "kitu", zważywszy na to, że sama kupuję dużo kosmetyków i zazwyczaj są one strzałami w 10 lub średnie, ale przeważnie i tak mnie nie rozczarowują.
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są niewypały w ostatnich 1,5 roku, więc wcale aż tak dużo nie ma :) Nie ma opcji, żeby się zawsze wszystko sprawdzało, nawet po przeczytaniu składu i setek czyichś opinii, bo każdy z nas jest inny przecież :)

      Usuń
  8. Ufff, mamy takie samo podejście do Froscha. Chociaż u mnie do kibelka, sprawdził się lawendowy. Nie barwi i nie zostawia dziwnych zapachów. No i eosa kocham! Ale tylko malinowego, przezroczystego i kokosowego. Bo reszta do dupki ����

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lawendowego akurat nie miałam, ale może kiedyś dam mu jeszcze szansę :)

      Usuń
  9. Żadnego z tych produktów nie miałam ale juz wiem, żeby ich nie kupować :p Kiedys korciłą mnie ta maska do włosów Vianek

    OdpowiedzUsuń
  10. Na szczęście nie miałam do czynienia z tymi kosmetykami. Najbardziej rozbawiła mnie maska która całkowicie się spłukuje. Co za bubel! No i ta słynna szminka z eos- faktycznie, każdy nad nią się rozpływa. Dla mnie jednak ta forma aplikacji jest ogromnie kłopotliwa, nigdy jej więc nie kupiłam. I chyba dobrze zrobiłam. Nie mam żadnych naturalnych bubli prócz szamponu z sylweco z owsem, nie wiem, czy jeszcze go produkują. Zrobił z moich włosów meksyk...
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Lubie Froscha. Mam sentyment do tej marki używałam jej ponad 20 lat temu. Nie wszystko mi przypasowało, Najbardziej lubiłam płyn do mycia butelek dla dzieci ( tańszy o ponad połowę o dedykowanych płynów dla dzieci) i płyn do mycia powierzchni kuchennych.

    OdpowiedzUsuń
  12. Frosch nieee. Zdecydowanie króluje u mnie YOPE! A co do hydrolatów, kadzidłowiec ok, czystek luzik, ale największy smród jakiego doznałam to hydrolat z kocanki włoskiej! Musiałam 40 sek po aplikacji nie oddychać, żeby go skończyć i nie wywalić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yope ma paskudne konserwanty, które często uczulają i których unikam, w kosmetykach także :( Hehe dla mnie kocanka z kolei spoko, pamiętam ten zapach z pracy w kwiaciarni i miło mi się kojarzy :D Tak to już jest z kosmetykami, a zwłaszcza z zapachami, że co nos to inna opinia.

      Usuń

Prześlij komentarz

Lubię czytać Wasze komentarze, ponieważ mamy różne doświadczenia i inne wymagania, więc śmiało piszcie!

Skomentować może każdy, także anonimowo, apeluję jednak o kulturę :)

Bez linków i SPAMU!

Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj