Sukin, Woda micelarna

Sukin to australijska marka kosmetyków z fajnymi składami. Szukając informacji o marce na polskich stronach zdałam sobie sprawę, że nie ma ich zbyt wiele. A szkoda, mam nadzieję, że te kosmetyki wkrótce będą bardziej dostępne. Obecnie część możemy dostać w sieci TK Maxx, ale to zawsze loteria.



Sukin, Woda micelarna do demakijażu

"Delikatny płyn micelarny na bazie aloesu, który dokładnie usuwa makijaż i zanieczyszczenia jednocześnie kojąc skórę. Mieszanka rumianku i orzeźwiającego ogórka pozostawia cerę uspokojoną i miękką w dotyku. Nadaje się także do wodoodpornego makijażu. Nie zawiera SLS i parabenów."

Czego jeszcze nie zawiera możecie przeczytać poniżej:


Ciemna, plastikowa butelka okryta jest prostą, estetyczną etykietą. Znajdziemy tu same podstawowe, najważniejsze informacje, zero zbędnych słów. Muszę wspomnieć, że bardzo lubię takie etykiety, które nazywam satynowymi, podobne ma Sylveco i Biolaven - są trwałe i ładne. Korek na klik się nie zacina i łatwo otwiera jednocześnie. Troszkę mnie denerwowało, że aby go użyć trzeba podnosić i przechylać całą buteleczkę, jestem rozpieszczona pompkami :) Na stronie producenta kosztuje 10$/250ml. W Polsce kosmetyki tej marki można kupić na zamówienie np. na iwos.pl.


Skład: faktycznie zaraz po wodzie mamy sok z aloesu i glicerynę, dalej m.in. ekstrakt z ogórka oraz rumianku. Zdziwiła mnie trochę obecność waniliny i alkoholu. Szczegóły powyżej.


Płyn ma postać bezbarwnej cieczy o charakterystycznym, lekko słodkawym zapachu waniliny czyli sztucznej wanilii. Pierwszy raz się spotkałam z takim aromatem w produkcie do demakijażu, więc początkowo nie bardzo mi się to spodobało, potem przywykłam. Zwłaszcza, że działanie ma świetne! Szybko, naprawdę szybko zmywa każdy makijaż. Nie ma problemu ani z podkładem, ani z miękką kredką do oczu czy tuszem. Rano nie widzę żadnych śladów kosmetyków kolorowych wokół oczu. Dodatkowo nie ściąga skóry i nie wysusza, pozostawia ją wręcz mięciutką i nawilżoną. Nie podrażnia, nie powoduje pieczenia oczu czy zaczerwienienia.


Podsumowując to świetny płyn micelarny! Zgrabna buteleczka i genialne działanie rekompensują fakt, że trzeba go trochę poszukać.

Znacie tą markę? Zetknęłyście się już z kosmetykami australijskimi?

Superszybka dekoracja Wielkanocnego stołu i garść inspiracji

Podłogi umyte, okna wytarte, że aż lśnią, kwiaty przesadzone, podłogi na mokro wypucowane, wszystkie kąty i dywany odkurzone... Zaraz, zaraz, to nie koniec, jeszcze milion ciast zostało do upieczenia, muszę też zrobić trzy sałatki, sześć rodzai faszerowanych jajek (serio!), przygotować Święconkę... Chyba o niczym nie zapomniałam... Czyżby? A gdzie dekoracje?? Choćby jeden niewielki akcent wiosennej świeżości, zieleni, koloru! Lecę do sklepu po zapomniane wafle (no tak! jeszcze wafle zrobić!) i śmietanę kremówkę do ptysi (wiem, jestem szalona, kto to wszystko zje??), gdy nagle mym oczom ukazuje się żółte urocze maleństwo. Nie, na szczęście nikt nie sprzedawał żywych kurcząt, a jedynie maleńkie, słodkie bratki. Za 2 zł. Jak mogłam nie kupić? Przytargałam jednego wybrańca do domu i obejrzałam ze wszystkich stron - doniczka nie grzeszyła urodą, trzeba coś wymyślić... Czasu jednak niewiele (ptysie! wafle! sałatki!), ale 20 minut zamiast przesiedzieć przed TV można podziałać.

Wystarczą trzy pędy dowolnego krzewu, drut, ozdobna wstążka, sekator, wspomniany bratek i 20 minut.


Pędy tniemy na mniej więcej taką samą długość, po czym związujemy je drutem tworząc coś w rodzaju płotka. Następnie płotek przykładamy do doniczki, przymierzamy czy mamy dobrą długość i związujemy ciasno wstążką (ja miałam tasiemkę grubości 6 mm, więc owinęłam całość trzykrotnie), po czym robimy małą kokardkę. Gotowe!


Jak się Wam podoba efekt?  Lubię takie naturalne ozdoby i ciekawe połączenia kolorystyczne. Moim zdaniem wyszło kolorowo, wiosennie, nieskomplikowanie i uroczo, tak jak lubię :)


Poniżej ręcznie robiona pisanka oraz małe gniazdka z zeszłego roku :) Wszystko kolorystycznie idealnie do siebie pasuje, bo wiosna powinna tryskać barwami i zielenią, zarażać optymizmem i wibrować radością.


Poniżej kilka inspiracji, które do mnie przemawiają.

Wieniec Wielkanocny królował u mnie dwa lata temu (całkiem podobny do tego na zdjęciu, tylko kolorystyka inna). Wymaga zdecydowanie więcej pracy i materiału, ale efekt był zachwycający:

Rośliny cebulowe ślicznie wyglądają w takich kompozycjach jak poniżej. Nie wymaga to dużo czasu, ale podstawą jest dobre naczynie, które idealnie podkreśli charakter kompozycji. Kiedyś zrobię coś podobnego:


Świeże tulipany zawsze i wszędzie, uwielbiam je!  Niby zwykły bukiet, a od razu się na jego widok uśmiecham. Prawdziwa wiosna w moim salonie, nareszcie!


Kolejna moja miłość: szafirki. Maleńkie, a tak urocze, w dodatku niebieskie! Prawda, że nie trzeba wiele, by stworzyć coś niesamowitego? Do tego świece i klimat gwarantowany.


W zeszłym roku królowały u mnie identyczne dekoracje. Banalnie proste, a jakie efektowne! Dodałam tylko trochę zieleni, bo to podstawowy kolor, który mi się z wiosną kojarzy i musi być, po prostu musi!


Życzę wszystkim wiosennej radości w sercu oraz spokojnych i przede wszystkim rodzinnych Świąt w serdecznej atmosferze!

A czy do Waszych salonów zawitała już wiosenna, świąteczna atmosfera?

CD, Żele pod prysznic Granat i Cytryna

Z marką CD miałam już bliskie spotkanie w postaci kremu nawilżającego z serii z lilią i miałam co do niego mieszane uczucia :) Pisałam o tym daaawno temu, łatwo można znaleźć posta dzięki etykietom na dole bloga. Niestety, nic na to nie poradzę, że zapach lilii wodnej kompletnie mi nie odpowiada, nie ma sensu się więcej nad tym rozwodzić. Dużo lepiej toleruję cytrynę i granat. Zapraszam.


CD, Żel pod prysznic Granat
Od producenta:
"Pielęgnacyjny żel pod prysznic z owocem granatu intensywnie pielęgnuje i nawilża, pozostawiając na skórze uczucie relaksu."
CD, Żel pod prysznic Cytryna
Od producenta:
"Odświeżający żel pod prysznic CD, zawierający naturalne wyciągi z kwiatu lipy pielęgnuje i intensywnie nawilża skórę, wywołując eksplozję cytrusowej świeżości".


Warto wspomnieć, że żele te mają pH neutralne dla skóry, są przebadane dermatologicznie i odpowiednie dla skóry wrażliwej. Bardzo podoba mi się, że marka jest przeciw testom na zwierzętach. Dla mnie temat jest kontrowersyjny, bo jak wiadomo w UE od 2013 r. w życie weszło rozporządzenie zabraniające testowania surowców kosmetycznych (wcześniej zabronione zostały testy kosmetyków gotowych) - i teraz uwaga - jeśli sprzedaż tych kosmetyków ma się odbywać na terenie UE. Dlatego masa znanych marek nadal prowadzi testy, szczególnie te istniejące na rynkach azjatyckich...

Osobiście nie jestem w stanie pilnować każdej marki osobno, choć bardzo się staram. Natomiast łatwo zapamiętuję te, które się czynnie angażują w działania przeciwko testom na zwierzętach i mają one u mnie fory. Jeżeli wiecie coś o AKTUALNEJ liście dotyczącej takich marek chętnie się z nią zapoznam!


Żele mają bardzo wygodne i estetyczne opakowania. Dzięki temu, że są przezroczyste łatwo możemy kontrolować zużycie. Korki na klik są praktyczne, nie zacinają się. Kosztują ok. 10zł/250 ml, do kupienia np. w Hebe.


Składy są przeciętne, nie ma się tu co czarować, oparte są na tanim SLES. Warto zwrócić uwagę na glicerynę i zawartość ekstraktów oraz sporą ilość składników kompozycji zapachowej, które mogą uczulać.


Żele są przezroczyste i gęste, co ma pozytywny wpływ na wydajność. Jednocześnie można je zużyć do samego końca, wystarczy, że pod koniec postawimy je na głowie, żeby spłynęły. Nie zauważyłam działania przesuszającego, ale nie mam ostatnio do tego skłonności, więc nie wiem jak podziałają na prawdziwych wrażliwców. Oba żele dobrze się pienią i spłukują. Dają uczucie świeżości i czystości.


GRANAT to zapach słodkawy, ale z przyjemną owocową nutą. Absolutnie mnie uwiódł i jest obecnie moim wieczornym ulubieńcem, ponieważ relaksuje i wycisza po ciężkim dniu. Trochę przypomina mi perfumy owocowo-kwiatowe. Zapach nie utrzymuje się na skórze zbyt długo, umila jednak prysznic i dla mnie to wystarczy. 

CYTRYNA to mój must have po siłowni! Zapach odświeża, odpręża i energetyzuje mnie po ćwiczeniach, a jest to bardzo pożądany efekt. Nie jest to kwaśny aromat, od którego się krzywię, w tle wyczuwam lekką słodycz, która harmonizuje z cytryną. Zapach trochę dłużej utrzymuje się na ciele niż w wersji granatu.


Oba żele polubiłam, chętnie je jeszcze kupię, ale w promocji. Zapachy są bardzo przyjemne, ale cena nie współgra ze składem tych kosmetyków. Znacie produkty CD? Jak się u Was spisały?

Dr. Organic, Krem do rąk i paznokci z miodem Manuka

Wiecie, że lubię ciekawe kosmetyki, zwłaszcza jeśli spodoba mi się ich skład. Odkąd więc usłyszałam o brytyjskiej marce Dr. Organic byłam jej bardzo ciekawa, gdyż podstawą ich produktów jest organiczny sok z aloesu, niemal w każdym kosmetyku znajduje się on na pierwszym miejscu w INCI. Kosmetyki są odpowiednie dla wegetarian, nie są testowane na zwierzętach, poza tym cechują się brakiem silikonów, substancji ropopochodnych, SLS, SLES, parabenów i sztucznych substancji zapachowych. Konserwanty posiadają, ale jedynie te, które dopuszczone są do stosowania w żywności. Kupiłam krem do rąk z miodem manuka, więc jeśli jesteście ciekawe co o nim sądzę zapraszam.


Dr. Organic, Organiczny krem do rąk i paznokci z miodem Manuka

Od producenta:
"Intensywny, przeciwutleniający i ochronny krem z organicznym miodem Manuka, aloesem, oliwą z oliwek, propolisem, olejem słonecznikowym i witaminą E, który wygładza i wspomaga suchą i szorstką skórę dłoni. Lecznicze i nawilżające właściwości tej formuły sprawiają, że dłonie stają się gładkie i delikatne. Krem wnika w skórę i płytkę paznokci, poprawiając elastyczność i nawilżenie skórek, przez co znacznie poprawia wygląd dłoni".


Krem kupimy w kartoniku, który osobiście uważam za zbędny. Skoro marka tak się integruje ze składnikami jakości organicznej, ochroną zwierząt itp. to po co zwiększa produkcję śmieci? Być może się czepiam, ale zwróciło to moją uwagę, bo jest niespójne z eko wizerunkiem. Sama tubka wygląda bardzo dobrze, w zupełności można by zrezygnować z kartonika, który po 5 sekundach musiałam wyrzucić... Za krem zapłacimy 37zł/125 ml.


Skład:  na pierwszym miejscu faktycznie znajduje się sok z aloesu, następnie m.in. woda, gliceryna, trójglicerydy, kilka emolientów, oliwa z oliwek, propolis, miód Manuka, wit. E, olej słonecznikowy, kompozycję zapachową, konserwanty. Szczegółowy skład poniżej:


Tubka kremu jest dość niska i szeroka, trochę większa niż standardowo, o poj. 125 ml. Szata graficzna przemawia do wyobraźni, utrzymana jest w estetycznej harmonii i kolorystycznie nawiązuje do miodu. Miękki plastik gwarantuje wydobycie kremu do samego końca, a jakby ktoś miał ochotę z łatwością można go rozciąć.


Korek na klik bardzo lubię, ułatwia wydobycie produktu. Nie zacina się, a dzięki temu, że jest szeroki ułatwia postawienie tubki do góry nogami. Jednocześnie łatwo go otworzyć i zamknąć, nie blokuje się nawet pod koniec. 


Krem jest dość treściwy, biały i obłędnie pachnie miodem. Nie jest to jednak zapach przesadnie słodki i mdlący, a ciekawy, z nutą roślinną z tle. Bardzo przypadł mi do gustu, zwłaszcza, że dłuższą chwilę utrzymuje się na skórze.


Krem dobrze się rozsmarowuje i błyskawicznie wchłania, nie pozostawiając ani tłustej ani lepiącej warstwy. Po chwili uzyskujemy nawilżoną, miękką skórę dłoni, przyjemną w dotyku i elastyczną. Znika uczucie ściągnięcia i suchości skóry. Bardzo fajnie wpływa też na paznokcie, po kilku dniach regularnego wcierania nabierają blasku, zdrowego wyglądu, nawilżenia, a skórki wokół są odżywione i nie zadzierają się. Podoba mi się, że jest to krem, którego nie muszę używać co godzinę, by poczuć, że działa. Krem jest bardzo wydajny dzięki temu, że nie trzeba go dużo wyciskać, by poczuć ulgę.


Polubiliśmy się, choć początkowo obawiałam się gliceryny tak wysoko w składzie. Przyjemny zapach, szybkie wchłanianie bez uczucia lepkości, a przede wszystkim długotrwałe działanie zdobyły moje serce. Chętnie poznam kolejne produkty marki.

A Wy znacie kosmetyki Dr. Organic? Słyszałyście już o nich?

Bandi, Zestaw Female 35+, Jedwabisty olejek do demakijażu oraz Delikatna pianka myjąca

Demakijaż to dla mnie podstawa pielęgnacji, bo przy tłustej cerze dokładne jej oczyszczenie jest fundamentalnym zabiegiem, o którym nigdy nie zapominam. Do tej pory królowały u mnie micele (i w sumie królują nadal), ale ponieważ lubię eksperymentować musiałam wypróbować jak się spisuje w tej roli olejek. Padło na zestaw Bandi.


Od producenta:
"Japoński rytuał oczyszczania twarzy. Linia Female 35+ to kosmetyki o intensywnym działaniu przeciwstarzeniowym, przeznaczone szczególnie dla kobiet prowadzących aktywny, mało regularny tryb życia, narażonych na szkodliwy wpływ toksyn i zanieczyszczeń środowiska. 
Krok 1: Jedwabisty olejek do demakijażu (100 ml)
Bogaty w drogocenne oleje i antyutleniacze preparat, przeznaczony do oczyszczania każdego typu cery. Doskonale usuwa nawet trudny do zmycia makijaż oraz zanieczyszczenia. Odbudowuje warstwę hydrolipidową naskórka, zapobiega nadmiernej utracie wody i wysuszeniu skóry.
Krok 2: Delikatna pianka myjąca (150 ml)
Lekki preparat o właściwościach myjąco-nawilżających. Łagodnie oczyszcza cerę z warstwy olejowej pozostałej po pierwszym etapie demakijażu, nie powoduje wysuszenia i ściągnięcia skóry. Odpowiedni dla każdego typu cery. Sposób użycia: Delikatnymi, okrężnymi ruchami rozprowadź piankę na skórze okolic oczu, twarzy, szyi i dekoltu. Następnie zmyj letnią wodą."


Zestaw kupimy w kartoniku w kolorze fioletu z perłowym połyskiem. Złote napisy i minimalna ilość informacji sprawiają, że opakowanie jest estetyczne i po prostu ładne. U góry mamy naklejkę z hologramem, która gwarantuje nam, że jesteśmy pierwszymi użytkowniczkami kosmetyków. Zestaw kosztuje 77zł.


Skład: szczegóły poniżej. W olejku mamy m.in. oliwę z oliwek, olej ryżowy, olej arganowy, skwalan, witamina E. W piance oliwę z oliwek, łagodną betainę, olej arganowy, kwas mlekowy.


Wewnątrz opakowania znajdują się dwie butelki. Obie są przezroczyste, więc można śledzić stan zużycia. Plastik jest porządny, etykiety nie ścierają się ani nie odklejają. Różnią się sposobem dozowania.


Pianka posiada specjalną spieniającą pompkę, dzięki której nie jest konieczne wstrząsanie zawartości prze użyciem, choć ja i tak to robię, bo mam wrażenie, że wtedy pianka jest bardziej puszysta. Olejek ma korek typu "press", za którym nie przepadam, ale tutaj nic się nie blokuję, a sama butelka jest poręczna.


Olejek jest złocisty i posiada bardzo delikatny zapach rodem ze SPA. Nie jestem w stanie go dokładniej opisać, bo nie znam niczego, z czym mogłabym go porównać. Olejek jest średnio gęsty, troszkę ścieka, ale dzięki temu dobrze rozprowadza się na skórze, także oczach.


Olejek świetnie rozpuszcza makijaż i to bez względu na to czy jest wodoodporny czy też nie.  Kilka chwil delikatnego masażu twarzy uprzyjemnia demakijaż, a dodatkowo dotlenia i ujędrnia skórę, dzięki czemu dłużej pozostanie młoda i pozbawiona zmarszczek. Olejek najbardziej lubię zmywać ciepłą wodą i specjalnie do tego celu kupioną celulozową gąbeczką do twarzy. Dwa machnięcia i po tuszu nie pozostaje zbyt wiele, to samo z podkładem, cieniami i resztą ferajny. Skóra po tym etapie jest miękka, tylko lekko tłustawa, a pory są pootwierane.


Pianka jest śnieżnobiała i bardzo puszysta, zwłaszcza jeśli wcześniej dokładnie wstrząsnę butelką. Zapach odrobinę różni się od zapachu olejku, ale jest podobny. Przyjemnie nakłada się ją na skórę, po delikatnym masażu z łatwością się spłukuje, pozostawiając skórę doskonale oczyszczoną, gładką i gotową na kolejne etapy. Pianka usuwa resztki makijażu, zanieczyszczeń oraz olejku z poprzedniego etapu. Pozostawia przymknięte pory.


Zauważyłam jednak, że pianka potrafi lekko ściągnąć skórę, dlatego dość szybko po takim demakijażu stawiam na tonik, który to działanie niweluje i mogę cieszyć się dobrze oczyszczonymi porami.  Zestaw Female 35+ naprawdę dobrze sobie radzi z zaskórnikami, które u mnie lokują się na nosie, przy regularnym stosowaniu, czyli u mnie 2x w tygodniu, praktycznie całkiem zniknęły. Zauważyłam, że rzadziej wyskakują mi niedoskonałości, zwłaszcza przed okresem jest to widoczne, po prostu ujścia porów są dobrze oczyszczone i się nie czopują.


Po takim zabiegu skóra wręcz spija serum czy tonik, zauważyłam, że dużo szybciej wchłaniają się kremy. Bardzo lubię ten sposób demakijażu ponieważ zmusza mnie do rytualnego podejścia do tego zagadnienia, mam wrażenie, że robię dla swojej skóry znacznie więcej niż zwykłe zmycie makijażu.


A Wy używanie olejków do demakijażu? Osobiście po bardzo negatywnych doświadczeniach z olejkiem Bielendy trochę się bałam, ale kto nie ryzykuje nie odkrywa :)

Krótka piłka, czyli odpadają w pierwszej rundzie... cz.1.

Dziś napiszę o sześciu kosmetykach, których z różnych względów do tej pory nie recenzowałam. Nie są to kosmetyki złe, ale takie, którym nawet niespecjalnie chciało mi się robić zdjęcia. Będą już wymiętoszone, wyciśnięte i prawie wykończone, bo zużywam je na bieżąco z nadzieją, że szybciej się skończą...


Promise, Goździkowa pasta do zębów bez fluoru. Kupiłam ją dość dawno temu w tzw. sklepie zielarskim po namowach sprzedawczyni. Miała być delikatna dla dziąseł i zawierać olejek goździkowy, być inna niż wszystkie. Kosztowała 6,90zł.


Do dziś pluję sobie w brodę, że nie spojrzałam w skład, bo na pewno bym jej nie kupiła. Nie różni się praktycznie od mojej pasty za 2zł (którą kupuję, bo jest tania i nie zawiera fluoru, a nie muszę jej szukać po małych sklepikach). W skrócie - ta pasta to nic ciekawego!


Pasta jak to pasta - biała, delikatnie pachnie goździkami. W smaku nie jest zbyt przyjemna, wyczuwam w niej też trochę drobinek. Dobrze się pieni, zęby myje przeciętnie, jak większość past. Może się spodobać osobom, które nie lubią smaku mięty.


Sanex, Antyperspirant Dermo Extra Control, Micro Talc. Dostałam go od koleżanki z Holandii, która jest z niego zadowolona. Podoba mi się opakowanie stojące na głowie i kolorystyka. U nas także jest dostępny.


Skład: oparty na aluminium, zawiera też talk.


Nie mam szczególnych problemów z poceniem się, ale ten antyperspirant kompletnie sobie nie radzi! Szybko czuję się nieświeża, a talk potrafi wybrudzić ubrania. Jego jedyną zaletą jest brak podrażnienia np. po goleniu. Myślę, że może się spodobać osobom, które lubują się w białych ubraniach.




Biały Jeleń, Emulsja do higieny intymnej hipoalergiczna. Kupiłam ją w tym samym czasie co genialny micel Białego Jelenia. Podoba mi się, że opakowanie jest przezroczyste i posiada pompkę, dzięki czemu bardzo wygodnie się używa tego kosmetyku.


Skład: przeciętniutki, oparty na SLES, za to zawiera także kwas mlekowy i panthenol oraz inne fajne składniki dość wysoko.


Niestety jest to rzadki i zielony płyn, czyli zawiera barwniki. Zapach ma delikatny i przyjemny, dobrze się pieni, ale z tą hipoalergicznością bym nie przesadzała, bo niestety potrafi także podrażnić. Właściwie nigdy z nim nie wiadomo, raz jest ok, a raz nie i to mi się nie podoba! Myślę, że sprawdzi się u osób, które nie mają zbyt dużych wymagań co do płynów do higieny intymnej.


Avon, Hello Kitty, Płyn do kąpieli. Różowa, urocza kula świetnie wygląda w łazience i zawsze kojarzy mi się z Interendo, wielką fanką kotki, od której płyn do mnie przywędrował ;)


Skład: SLES czyli standard, natomiast bardzo wysoko jest kompozycja zapachowa. Zawiera też barwniki.


Płyn jest średnio gęsty, różowo-czerwony i intensywnie pachnie landrynkami. Tak, landrynkami właśnie, to jest najlepsze skojarzenie jakie przychodzi mi do głowy. Jest słodki, słodziuni, słitaśny, że aż mdlący, natomiast na szczęście nie utrzymuje się na skórze. Dobrze się pieni,czasem używam go także do mycia gąbką. Myślę, że spodoba się dziewczynom zakochanym w bardzo słodkich i dziewczęcych gadżetach, lubiących róż i już.


Syoss, Balsam do włosów. Ogromna butla nie kosztuje dużo, ale nie ułatwia użytkowania. Jest za wielka, toporna i potrafi się przewracać.


Skład: poniżej szczegóły. Niby zawiera sporo ciekawych składników, jednak moje włosy jakoś za nim nie przepadają.


Średnio gęsta konsystencja, nie spływa z włosów, ale koszmarnie źle się go spłukuje. Muszę to robić wielokrotnie. Działanie zależy od tego, jak dużo uda mi się go pozbyć z włosów. Jeśli zostanie go zbyt wiele - bardzo szybko przeciąży włosy, które w ciągu kilku godzin staną się oklapnięte, bez życia i wyglądające na nieumyte. Jeżeli zmyję go zbyt dokładnie - spusza włosy, końcówki dziwnie odstają od reszty i wyglądam nieciekawie. Myślę, że lepiej się sprawdzi na włosach suchych lub zniszczonych.


Delawell, Pomarańczowe masło do ciała. Jak widzicie posiadam tester, więc nie będę komentować krzywej etykiety. Opakowanie jest solidne, kosztuje 25zł. Kosmetyk ma całkiem ładny skład.


Skład: Aqua, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Coco-Caprylate Caprate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Makadamia Ternifolia Oil,  Isoamyl Cocoate, Ricinus Communis (Castor) Oil, Prunus Amygdalus Dulcis ( Sweet Almond) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Cera Alba, Glycerin, Argania Spinosa Kernel Oil, Adansonia Digitata Seed Oil, Xylitylglucoside, Glyceryl Caprylate, Xanthan Gum, Hydrogenated Castor Oil, Anhydroxylitol , Copernicia Cerifera ( Carnauba) Wax, Xylitol, Benzyl Alcohol, Tocopherol, Sorbitan Oleate, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Dehydroacetic Acid, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Daucus Carota Sativa Root Extract; Mangifera Indica Fruit Extract, Daucus Carota Sativa Seed Oil, Beta-Carotene, Parfum, Citral, Linalool, Limonene.



Masło jest gęste i treściwe, ale po rozsmarowaniu bieli skórę i trzeba je dość długo wmasowywać. Zapach natomiast mnie zawiódł - gdzie jest obiecana pomarańcza? Bardziej wyczuwam tu wanilię i jakieś słodkie, mdlące nuty niż kwaskowatą energię cytrusów. Masło dość dobrze nawilża, pozostawia delikatną warstwę na skórze, która mi nie przeszkadza. Myślę, że spodoba się fankom delikatnych zapachów i długiego masowania skóry.


Żadnego zakupu z powyższych nie planuję powtórzyć. Z różnych względów nie polubiliśmy się na tyle, by ponownie się spotkać. Niemniej kosmetyki te krzywdy mi się zrobiły, nie mogę napisać, że są złe. Po prostu nie są dla mnie, dlatego starałam się też wskazać, komu lepiej mogłyby posłużyć. Większość jest już na wykończeniu, więc szybko o nich zapomnę i poszukam perełek :)

Macie czasami takie wrażenia po bliższym poznaniu jakichś produktów?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj