Dziś napiszę o sześciu kosmetykach, których z różnych względów do tej pory nie recenzowałam. Nie są to kosmetyki złe, ale takie, którym nawet niespecjalnie chciało mi się robić zdjęcia. Będą już wymiętoszone, wyciśnięte i prawie wykończone, bo zużywam je na bieżąco z nadzieją, że szybciej się skończą...
Promise, Goździkowa pasta do zębów bez fluoru. Kupiłam ją dość dawno temu w tzw. sklepie zielarskim po namowach sprzedawczyni. Miała być delikatna dla dziąseł i zawierać olejek goździkowy, być inna niż wszystkie. Kosztowała 6,90zł.
Do dziś pluję sobie w brodę, że nie spojrzałam w skład, bo na pewno bym jej nie kupiła. Nie różni się praktycznie od mojej pasty za 2zł (którą kupuję, bo jest tania i nie zawiera fluoru, a nie muszę jej szukać po małych sklepikach). W skrócie - ta pasta to nic ciekawego!
Pasta jak to pasta - biała, delikatnie pachnie goździkami. W smaku nie jest zbyt przyjemna, wyczuwam w niej też trochę drobinek. Dobrze się pieni, zęby myje przeciętnie, jak większość past. Może się spodobać osobom, które nie lubią smaku mięty.
Sanex, Antyperspirant Dermo Extra Control, Micro Talc. Dostałam go od koleżanki z Holandii, która jest z niego zadowolona. Podoba mi się opakowanie stojące na głowie i kolorystyka. U nas także jest dostępny.
Skład: oparty na aluminium, zawiera też talk.
Nie mam szczególnych problemów z poceniem się, ale ten antyperspirant kompletnie sobie nie radzi! Szybko czuję się nieświeża, a talk potrafi wybrudzić ubrania. Jego jedyną zaletą jest brak podrażnienia np. po goleniu. Myślę, że może się spodobać osobom, które lubują się w białych ubraniach.
Biały Jeleń, Emulsja do higieny intymnej hipoalergiczna. Kupiłam ją w tym samym czasie co genialny micel Białego Jelenia. Podoba mi się, że opakowanie jest przezroczyste i posiada pompkę, dzięki czemu bardzo wygodnie się używa tego kosmetyku.
Skład: przeciętniutki, oparty na SLES, za to zawiera także kwas mlekowy i panthenol oraz inne fajne składniki dość wysoko.
Niestety jest to rzadki i zielony płyn, czyli zawiera barwniki. Zapach ma delikatny i przyjemny, dobrze się pieni, ale z tą hipoalergicznością bym nie przesadzała, bo niestety potrafi także podrażnić. Właściwie nigdy z nim nie wiadomo, raz jest ok, a raz nie i to mi się nie podoba! Myślę, że sprawdzi się u osób, które nie mają zbyt dużych wymagań co do płynów do higieny intymnej.
Avon, Hello Kitty, Płyn do kąpieli. Różowa, urocza kula świetnie wygląda w łazience i zawsze kojarzy mi się z Interendo, wielką fanką kotki, od której płyn do mnie przywędrował ;)
Skład: SLES czyli standard, natomiast bardzo wysoko jest kompozycja zapachowa. Zawiera też barwniki.
Płyn jest średnio gęsty, różowo-czerwony i intensywnie pachnie landrynkami. Tak, landrynkami właśnie, to jest najlepsze skojarzenie jakie przychodzi mi do głowy. Jest słodki, słodziuni, słitaśny, że aż mdlący, natomiast na szczęście nie utrzymuje się na skórze. Dobrze się pieni,czasem używam go także do mycia gąbką. Myślę, że spodoba się dziewczynom zakochanym w bardzo słodkich i dziewczęcych gadżetach, lubiących róż i już.
Syoss, Balsam do włosów. Ogromna butla nie kosztuje dużo, ale nie ułatwia użytkowania. Jest za wielka, toporna i potrafi się przewracać.
Skład: poniżej szczegóły. Niby zawiera sporo ciekawych składników, jednak moje włosy jakoś za nim nie przepadają.
Średnio gęsta konsystencja, nie spływa z włosów, ale koszmarnie źle się go spłukuje. Muszę to robić wielokrotnie. Działanie zależy od tego, jak dużo uda mi się go pozbyć z włosów. Jeśli zostanie go zbyt wiele - bardzo szybko przeciąży włosy, które w ciągu kilku godzin staną się oklapnięte, bez życia i wyglądające na nieumyte. Jeżeli zmyję go zbyt dokładnie - spusza włosy, końcówki dziwnie odstają od reszty i wyglądam nieciekawie. Myślę, że lepiej się sprawdzi na włosach suchych lub zniszczonych.
Delawell, Pomarańczowe masło do ciała. Jak widzicie posiadam tester, więc nie będę komentować krzywej etykiety. Opakowanie jest solidne, kosztuje 25zł. Kosmetyk ma całkiem ładny skład.
Skład: Aqua,
Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Coco-Caprylate Caprate, Cetearyl
Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Makadamia Ternifolia Oil, Isoamyl
Cocoate, Ricinus Communis (Castor) Oil, Prunus Amygdalus Dulcis ( Sweet
Almond) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Cera Alba,
Glycerin, Argania Spinosa Kernel Oil, Adansonia Digitata Seed Oil, Xylitylglucoside,
Glyceryl Caprylate, Xanthan Gum, Hydrogenated Castor Oil,
Anhydroxylitol , Copernicia Cerifera ( Carnauba) Wax, Xylitol, Benzyl
Alcohol, Tocopherol, Sorbitan Oleate, Tetrasodium Glutamate Diacetate,
Dehydroacetic Acid, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Daucus Carota Sativa Root Extract; Mangifera Indica Fruit Extract, Daucus Carota Sativa Seed Oil, Beta-Carotene, Parfum, Citral, Linalool, Limonene.
Masło jest gęste i treściwe, ale po rozsmarowaniu bieli skórę i trzeba je dość długo wmasowywać. Zapach natomiast mnie zawiódł - gdzie jest obiecana pomarańcza? Bardziej wyczuwam tu wanilię i jakieś słodkie, mdlące nuty niż kwaskowatą energię cytrusów. Masło dość dobrze nawilża, pozostawia delikatną warstwę na skórze, która mi nie przeszkadza. Myślę, że spodoba się fankom delikatnych zapachów i długiego masowania skóry.
Żadnego zakupu z powyższych nie planuję powtórzyć. Z różnych względów nie polubiliśmy się na tyle, by ponownie się spotkać. Niemniej kosmetyki te krzywdy mi się zrobiły, nie mogę napisać, że są złe. Po prostu nie są dla mnie, dlatego starałam się też wskazać, komu lepiej mogłyby posłużyć. Większość jest już na wykończeniu, więc szybko o nich zapomnę i poszukam perełek :)
Macie czasami takie wrażenia po bliższym poznaniu jakichś produktów?