Pielęgnacja ciała - aktualne kosmetyki

Aktualne kosmetyki do pielęgnacji ciała. Pokazuję tylko te, którym należy się pochwała i których lubię używać na co dzień.


Produkty do mycia i peelingi:

Isana Med, Żel pod prysznic pH 5,5: bardzo przyjemny żel z nawilżającym mocznikiem zaraz za SLES w składzie. Posiada lekko cytrusowy zapach i jest śmiesznie tani. Przyjemne myjadło, choć nie jest to kosmetyk idealny. Ważne, że ma pH neutralne dla skóry i nie wysusza.

Mydełko marsylskie francuskie o zapachu cytrusów i zielonej herbaty z olejem ze słodkich migdałów: całkiem dobrze się pieni i ładnie pachnie, pozostawia skórę czystą i jest bardzo poręczne. Niesamowicie wydajne.

Intimea, Emulsja do higieny intymnej bez SLS: nowa wersja jest bardzo przyjemna, posiada łagodniejszy skład od klasycznego biedronkowego płynu. Pompka jest ogromnym plusem, tak samo jak minimalny zapach. Dobrze myje, nie podrażnia i kosztuje grosze.

Tutti Frutti, Peeling wiśnia & porzeczka: owocowy zapach wręcz mnie powala, choć z naturalnym nie ma nic wspólnego. Drobinek jest sporo i są dość konkretne, więc masaż jest wyczuwalny. Użyty raz na jakiś czas nie robi krzywdy, a uprzyjemnia prysznic. Miałam tez inne wersje zapachowe, czasem daję się na nie skusić, mimo uwielbienia do własnoręcznie robionego peelingu cukrowego.

Bandi, Peeling ryżowy do ciała: skład przyjemny, dużo ostrych drobinek, zapach ciekawy, ale konsystencja jest dość lepka i przyznam, że trzeba się do niego przyzwyczaić. Skóra wymasowana tym peelingiem jest naprawdę mięciutka i gładka, czasem pomijam już balsam, ponieważ nie wysusza. Nie podoba mi się twarde opakowanie, które utrudnia wydobycie produktu. Końcóweczka, zostało mi go na jedno użycie, więc pozwoliłam sobie otworzyć już:

Delawell, Sweet Body Peeling: właściwie konsystencja jest prawie identyczna jak Bandi, drobinki równie ostre i w dużej ilości. Działanie prawie identyczne. Oba produkty są do siebie niemal bliźniaczo podobne, tylko miękka tuba nie stawia oporu jak w przypadku butli Bandi. Skład jest przyjemny, a zapach lekko pomarańczowy.

Nacomi, Mydło czarne: uwielbiam je i jestem w trakcie pisania posta o tych mydłach. To są jedne z tych produktów, które bardzo mnie ciekawiły, aż w końcu skusiły i zachwyciły. Najczęściej używam go jako peelingu enzymatycznego do twarzy, ale czasem masuję nim także i całe ciało, zwłaszcza gdy mam ochotę na pumeks Hammam, o którym później.


Balsamy do ciała:

Biolaven, Balsam do ciała: zapach słodkich winogron z nutą lawendy w tle na pewno nie jest dla każdego, ale mnie uwiódł. Balsam dobrze się wchłania, choć potrzebuję chwili masażu, doskonale nawilża, a zapach towarzyszy mi jeszcze długo. Plus za wygodną pompkę.

Delawell, Sweet Body Balm: cudowny zapach pomarańczy, do złudzenia przypomina mi pomarańczowy olejek eteryczny, jest bardzo naturalny. Świetnie się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy, ale zapach dość szybko się ulatnia. Pompki lubię i tutaj nie narzekam.

Indigo, Olejek do ciała: używam go po kąpieli na mokrą skórę, chwilę masuję i wycieram ręcznikiem. W ten sposób nie walczę z tłustą warstwa i lepiącym się ubraniem do skóry, a jednocześnie uzyskuję miękką, nawilżoną skórę o cudownym, naprawdę cudownym zapachu. Aromat kojarzy mi się z owocowymi perfumami z nutą letniej porzeczki z tle. Coś wspaniałego. posiada atomizer, który rozpyla olejek cienką warstwą, dzięki czemu niczego zbędnego nie ubrudzimy.

Soraya, Body Diet 24, Serum do ciała antycellulitowe i wyszczuplające: niestety podczas zakupu nie doczytałam, że serum posiada działanie chłodzące, którego szczerze nienawidzę. Jak wiecie to lato nie rozpieszcza nas wysokimi temperaturami, więc serum używam sporadycznie i z niechęcią. Co do skuteczności to nie liczę, że cokolwiek zdziała skoro nie używam go regularnie.


Kosmetyki i gadżety do zadań specjalnych:

Vianek, Masło do ciała: przyjemne jabłkowe, choć bardzo subtelne aromaty i lekka konsystencja masła niech nikogo nie zwiodą. To dobry produkt na przesuszoną skórę, dobrze się wchłania, choć po dłuższej chwili i doskonale nawilża oraz odżywia skórę. Skład piękny.

T'e'N, Serum do biustu: szklana buteleczka i pompka to jest to, co lubię. Samo serum błyskawicznie się wchłania w skórę i napina ją lekko. Jeśli nałożę go zbyt dużo potrafi chwile się kleić, więc staram się nie przesadzać, dzięki czemu jest bardzo wydajne. Przy regularnym używaniu dekolt jest jędrniejszy i wygładzony. Niestety do kupienia tylko w niektórych gabinetach kosmetycznych lub we Włoszech.

Veet, Krem do depilacji: najlepszy, a stwierdzam to z przykrością. Być może nasze polskie marki się poprawiły, ale rok temu porównywałam ten krem z dwoma naszymi i niestety polskie wypadły blado. Przede wszystkim szybko i bardzo dokładnie usuwa włoski. Nigdy mnie nie podrażnił, nawet jak niechcący go przytrzymałam zbyt długo. Śmierdzi, to fakt.

Garnier, drewniany masażer: dostałam go już dawno temu, ale lubię nadal używać. Fajnie poprawia krążenie, zwłaszcza w udach i pośladkach, po takim masażu mam więcej energii i jestem zrelaksowana.

Pumeks Hammam:  gliniany dziwak skradł moje serce. Kosztuje 6zł, a naprawdę konkretnie daje radę. Porządnie masuje skórę, poprawiając krążenie i ułatwiając np. czarnemu mydłu zadanie. Wygodnie się go używa, choć trzeba uważać, żeby nie upadł i nie pękł. Na pewno jest cięższy niż drewniany masażer Garniera, ale nie utrudnia to pracy z nim.


Tak się przedstawiają moje kosmetyki do pielęgnacji skóry ciała, które obecnie goszczą w łazience. Znacie któryś z nich? Może polecicie fajny krem do depilacji, chętnie zdradzę Veet :)

Cosmeceuticum, Polny Warkocz, Mazidło ze skrzypu polnego oraz Hydrolat pomarańczowy

Tłusta cera jest gruba i szara. Tyle teoria, bo moja akurat jest tłusta i... czerwona, ponieważ jest płytko unaczyniona (naczynkowa), co zdecydowanie odziedziczyłam po mamie. Trudno, trzeba się cieszyć z tego co jest, przynajmniej później będę miała zmarszczki ;)

Dość trudno jest pielęgnować taką cerę na co dzień. Ostatnio mocniej skupiłam się na swoich naczynkach, skoro błyszczenie i ilość wyprysków jako tako ogarnęłam. Od kilku dni używam także Serum Avy z wit. C, który dostałam od Gosi z bloga Mejd in Poland. Jednocześnie wprowadziłam dzisiejszych bohaterów, z jakim skutkiem? 



Polny Warkocz, Mazidło ze skrzypu polnego recenzja, opinia

"mazidło, którego receptura została sformułowana wyłącznie w oparciu o wyselekcjonowane składniki naturalne. Stworzone zostało z myślą o pielęgnacji cery naczynkowej i zniszczonej, wymagającej regeneracji. Nieprzypadkowy jest wybór maceratu ze skrzypu polnego, bogatego w krzem oraz związki mineralne, dzięki któremu mazidło korzystnie wpływa na stan skóry, wzmacnia i uszczelnia słabe naczynka krwionośne. Naturalny olejek z werbeny sprawia, że ma przyjemny, relaksujący zapach. Mazidło to gęsty krem o strukturze piankowej, która po aplikacji zamienia się w kremowe masełko.
Nie zawiera konserwantów, GMO, syntetycznych barwników, sztucznych składników kompozycji zapachowej, silikonu, formaldehydu, parafiny i olejów mineralnych oraz innych szkodliwych substancji.
Nie testowany na zwierzętach! 
Przebadany dermatologicznie, nie podrażnia i nie uczula."


Już sam wygląd słoiczka mnie urzekł. Ciemne, porządne szkło chroni bowiem przed dostępem światła i jest jednym z moich ulubionych tworzyw do przechowywania kosmetyków. Żółta etykieta z banderolą dopełnia całości. Mamy tu wszelkie podstawowe info wraz ze składem w INCI oraz po polsku. Ceny są bardzo zróżnicowane, wahają się w granicach 20-30zł/50ml. 


Skład jest krótki i prosty: masło shea, olej ze słodkich migdałów, ziele ze skrzypu polnego, witamina E, naturalny olejek z werbeny, Citral, Limonen.Takie mazidło mogłabym zrobić także w domu :)


Jak zauważyliście w składzie nie ma wody, dlatego też mazidło jest całkiem tłuste, ale o tym później. Konsystencja nie jest maślana, jak można by się spodziewać, a bardziej napowietrzona, przypomina mus czy też piankę. Kolor jasnożółty, a zapach cytrynowo-werbenowy, całkiem przyjemny i naturalny. Przypomina mi trochę coś do jedzenia. Cytrynowy budyń? Kisiel?


Po rozsmarowaniu na skórze mazidło zamienia się w tłusty olejek i to jest przyczyna, dla której nie nadaje się dla mnie na dzień. Podczas wmasowywania w skórę gładko po niej sunie, ale ewidentnie zostawia błyszczącą, tłustawą warstwę, która jest jakże niepożądana przy kontaktach z ludźmi. Szkoda jednak zmarnować taki skład na łokcie czy stopy (choć z powodzeniem można je tak zużyć, stopy mięciutkie i pachnące!), więc postanowiłam używać go na noc. Tutaj byłam bardziej zadowolona. 


Trzeba pamiętać jednak o jednej, ważnej zasadzie: mazidło jest bardzo wydajne i już naprawdę mikroskopijna ilość pokrywa całą twarz, a nawet i szyję. Ilość ze zdjęcia wystarczyłaby mi na nogi! Osobiście uczucie tłustej warstwy na skórze jestem w stanie przeżyć o ile wiem, że nie skończy się to zapchaniem. Masło shea jest akceptowalne dla mojej skóry, sprawdziłam to wiele razy. Nie zapycha mnie, nie przyspiesza błyszczenia, za to ładnie i głęboko nawilża oraz odżywia skórę. Oleju kokosowego natomiast za nic bym nie nałożyła na twarz, od razu zapycha mi pory. Niestety każda cera jest inna i każda z nas musi sama się przekonać jak te składniki działają.
Mazidło przy regularnym używaniu prawie codziennie na noc (obecnie dobija dna) zdecydowanie ujędrniło i uelastyczniło skórę. Naczynka stały się minimalnie mniej widoczne, przez co mniej się czerwienię. Różnica jest, choć nadal są widoczne, niestety. Podejrzewam, że przy dłuższym stosowaniu można osiągnąć lepsze efekty.


Mazidło to także preparat wielofunkcyjny, idealny do zadań specjalnych. Genialnie nadaje się jako balsam do ust, choć raczej na noc, a także jako preparat na skórki lub do regeneracji przesuszonej płytki paznokciowej. Jak wspomniałam może być ekstra kuracją do stóp i dłoni (mazidło i skarpetki lub rękawiczki na całą noc), również na łokcie i kolana. Gdybym miałam suche włosy pewnie użyłabym go także do olejowania włosów przed myciem. 


Cosmeceuticum, Hydrolat pomarańczowy  

według producenta: "Otrzymywany na bazie wody z wysokogórskich potoków alpejskich, w procesie destylacji kwiatów słodkiej pomarańczy z parą wodną.

Hydrolat posiada właściwości przeciwzapalne i antybakteryjne, Działa kojąco, łagodzi podrażnienia, wspomaga ukrwienie skóry. Ściąga pory skóry, przez co reguluje wydzielanie sebum. Optymalnie nawilża, matuje i odświeża cerę. Hamuje aktywność enzymów rozkładających kolagen i elastynę - białka odpowiedzialne za jędrność i napięcie skóry. 
Odpowiedni do pielęgnacji cery tłustej, trądzikowej, mieszanej, dojrzałej oraz zszarzałej.
Ze względu na wysoką koncentrację składników aktywnych przed użyciem zaleca się wykonać test kontaktowy, aplikując niewielką ilość produktu na wybraną partię skóry.
Hydrolat można rozcieńczać wodą demineralizowaną."



Ponownie zachwycam się butelką z ciemnego szkła. Etykieta jest estetyczna i przez cały okres używania nie ściera się ani nie odkleja. Zawiera wszelkie niezbędne informacje, łącznie z przeznaczeniem hydrolatu. Kosztuje 20zł/100ml.


Jestem bardzo zadowolona, że produkt został zaopatrzony w rozpylacz, dzięki czemu o wiele przyjemniej mi się go używa. Co ciekawe podobna forma opakowania irytowała mnie w toniku Ziaji, jednak tutaj jest wybawieniem. Stosuję go na dwa sposoby: czasem przecieram skórę wacikiem nasączonym hydrolatem, a czasem rozpylam kosmetyk bezpośrednio na skórę, szczególnie w gorące dni.


Atomizer wymaga odrobiny siły, ale za to rozpyla idealną ilość hydrolatu, nie za dużą i nie za małą. Kiedy zawartość się skończy z przyjemnością przeleję do buteleczki inny hydrolat (które zazwyczaj zaopatrzone są z zwykły korek z otworem) i będę się chlapać do woli.

Skład: hydrolat z kwiatu słodkiej pomarańczy 99,4% zawartości, kwas cytrynowy, Sorbinian Potasu, Benzoesan Sodu (konserwanty, dzięki którym nie musimy trzymać go w lodówce).


Hydrolat oczywiście jest wodnisty i bardzo delikatnie pachnie, choć zapach jest nieoczywisty. Być może kojarzycie świeżość kwiatów GORZKIEJ pomarańczy, tzw. Neroli. Nie, nie jest to ten zapach, ów hydrolat został bowiem stworzony z kwiatów pomarańczy SŁODKIEJ i jest zupełnie czymś innym. Nie pachnie też pomarańczami. Mój mąż twierdzi, że nawet śmierdzi. Jak wiecie, jestem fanką naturalnych produktów, choć nie tylko takich używam i naturalne zapachy są dla mnie plusem. Gdybym miała nazwać jakoś jego woń napisałabym, że jest podobna do jabłkowego sadu (trochę owocowo, trochę zgniło, trochę trawiaście). Mnie zupełnie ten zapach nie przeszkadza, można się do niego przyzwyczaić, a niektórym nawet się podoba. Jak wszystko - kwestia gustu.


Hydrolat początkowo spowodował, że moja twarz momentalnie się czerwieniła, więc coś ją podrażniało (podejrzewam, że konserwanty pomimo niewielkiej ilości). Jednak za trzecim razem nie odczuwałam już żadnych skutków ubocznych poza sporadycznym mrowieniem, które nie przeszkadzało mi w stosowaniu tego produktu. Hydrolatu używam regularnie co najmniej raz dziennie, zazwyczaj wieczorem i zauważyłam, że skóra potem w ciągu dnia mniej się błyszczy, a pory dłużej są przymknięte (to przy używaniu rano). Przede wszystkim kosmetyk ten doskonale odświeża i nawilża skórę oraz reguluje jej pH (podobnie jak tonik), a także delikatnie ściąga pory. Dla mnie jest to niezbędny etap pielęgnacji, przygotowujący cerę do przyjęcia serum czy kremu. Może sam w sobie, w dodatku użyty raz na jakiś czas jest jedynie ciekawostką, jednak przy sumiennym stosowaniu działa i przynosi widoczne korzyści.


Tak się przedstawia moja opinia na temat kosmetyków z lubelskiego laboratorium. Generalnie mam w planach nabycie kolejnych hydrolatów tej marki, szczególnie oczarowego i malinowego. Oba produkty na pewno można nabyć na stronie ECODROGERIA.COM.PL.

Znacie te kosmetyki? Używacie hydrolatów?

Ulubione kosmetyki do makijażu / Wyzwanie Trusted Cosmetics

Kolejny tydzień akcji poświęcony został makijażowi. Z moich obserwacji wynika, że posty poświęcone tej tematyce są często odwiedzane, a to świadczy o tym, że są one dla nas, kobiet, interesujące. Stwierdziłam jednak, że nie pokażę Wam wszystkich moich zapasów, a uraczę jedynie ulubionymi wybrańcami. Są to kosmetyki dla mnie wyjątkowe - aktualnie używam ich bowiem stale, codziennie, najczęściej, a to już o czymś świadczy jak mniemam :) Zapraszam.


Lirene, Podkład No Mask: nie byłam go szczególnie ciekawa, nawet Ania Orłowska, która prezentowała go na Meet Beauty Conference niespecjalnie mnie do tego przekonała. Przez to przeleżał ok. dwa miesiące po konferencji zanim go otworzyłam i z jednej strony żałuję, że tak późno, ale z drugiej się cieszę, bowiem początek lata to idealny okres dla tego podkładu. Przede wszystkim daje on niesamowity efekt: matuje i nawilża jednocześnie, dotąd nie spotkałam się z takim działaniem w kolorówce! Skóra przez o wiele dłuższy czas pozostaje matowa, a błyszczenie ujarzmione. Nie jest to co prawda cały dzień, nawet po przypudrowaniu, ale jako posiadaczka tłustej cery wcale tego nie oczekuję, wiem, że to mało prawdopodobne. Drugim powodem, z którego się cieszę, że otworzyłam go później jest odcień - nie nadaje się dla bladolicych, więc dopiero kiedy lekko się opaliłam ładnie stapiał się z moją cerą. Nie jest to podkład mocno kryjący, raczej przypomina kremy BB, ale efekt można stopniować. Na skórze wygląda bardzo naturalnie, więc z przyjemnością używam go na co dzień - szybko się nakłada, nie tworzy smug, współpracuje z każdym pudrem i kremem na dzień. Jedyne co mnie denerwuje to brak pompki, bo konsystencja jest mocno płynna i wylewanie go na rękę jest niehigieniczne i powoduje szybsze zużycie.

Deni carte, Puder ryżowy: kolejny mój hit! Pisałam o nim TUTAJ. Bardzo fajnie matuje i jest całkowicie transparentny. Łatwo stapia się z cerą, nie waży podkładu, współpracuje z każdym pędzlem. Ma króciutki skład i fajne opakowanie, choć bardzo brakuje mi w nim stopera, dzięki któremu nie rozsypywałby się w środku.

Bell, Korektor Multi Mineral: używam go od dawna, posiadam oba odcienie. Ładnie ukrywa cienie pod oczami, choć nie jest mocno kryjący, raczej jakby odbijający światło, nie wchodzi w zmarszczki i jest niesamowicie wręcz wydajny. Wygodny aplikator nabiera idealną ilość produktu, a sam korektor dobrze się łączy z wszelkimi podkładami czy kremami.

Wibo, Róż Blush Creme: odkryłam go dzięki Mazgoo i natychmiast kupiłam. Nie da się zrobić nim sobie krzywdy, co jest idealnym rozwiązaniem dla mnie, gdy próbuję stworzyć sensowny makijaż o 7:00 rano, mając na niego góra 7 minut :) Ładnie się stapia z podkładem i dodając kolejne warstwy mogę podkreślić na szybko policzki lub tylko musnąć je kolorem. Nie daje mocnego efektu, nie jest przesadnie napigmentowany, więc posiadaczki ciemniejszej cery mogą go zwyczajnie nie widzieć na skórze, ale bladym polecam. Jedyne co mnie martwi i irytuje to brak składu. Lubię wiedzieć co nakładam na skórę i koniec. 

Earthnicity Minerals, Puder rozświetlający: przepiękny rozświetlacz, subtelny, ale widoczny na twarzy. Gdy się spieszę i chcę podkreślić na szybko grzbiet nosa czy kości policzkowe jest niezastąpiony! Wydajność miniatury jest niesamowita, nie wiem kiedy go zużyję, oby nigdy :)


Wibo, Baza pod cienie: niezastąpiona, wydajna, tania i skuteczna. Przedłuża trwałość cieni od rana do wieczora, sprawia, że nic się nie roluje i nie ściera. Jedyne o czym należy pamiętać to rozprowadzenie jej naprawdę cieniuteńką warstwą. Słoiczek jest średnio wygodny, ale obecnie zużywam drugi, więc widocznie się przyzwyczaiłam. Obecnie rzadko z niej rezygnuję, gdy nakładam cienie.

Annabelle Minerals, Cienie do powiek Vanilla oraz Candy: moje kolejne hiciory! Uwielbiam je do tego stopnia, że używam obecnie prawie codziennie. Świetnie się blendują z każdym możliwym innym cieniem, wygodnie się rozprowadzają i są bardzo trwałe. U mnie bez bazy rolują się dopiero popołudniu czyli o wiele później niż większość konkurencji. Vanilla to przepiękny rozświetlający, satynowy odcień, którego lubię także używać jako rozświetlacza, natomiast Candy to subtelny, zgaszony róż z odrobiną pomarańczu, coś niesamowitego. W planach mam kolejne odcienie.

Makeup Revolution, Paleta What You Waiting For?: cudne odcienie na co dzień. Znajdziemy tu zarówno maty jak i perłowe odcienie, dzięki czemu z łatwością można przy jej pomocy stworzyć różnorakie makijaże oka. Wszystkie świetnie się ze sobą łączą, są bardzo kremowe w konsystencji i dość trwałe. To taka paleta, którą warto po prostu mieć.


Automatyczne, miękkie kredki do oczu: lubię je, jak widać. Co ciekawe nie mam obecnie czarnej i wcale mi jej nie brakuje. Równie dobrze wygląda na moim oku ciemny granat lub szary, a jeśli mam ochotę na czerń używam eyelinera. Na co dzień jednak miękka, lekko roztarta kredka jest dla mnie wybawieniem, bowiem szybko i na długo podkreśla kontur oka. Nie trzeba jej temperować, nie drapie, gładko sunie po powiece. Moje ulubione kredki to te marki Avon, natomiast Kobo i Bell są twardsze niż bym oczekiwała i przez to potrafią się łamać. Golden Rose mam tylko jedną, ale na pewno nabędę kolejne. Moim ostatnim odkryciem jest szary odcień od Wibo - tani, a dobry!


Tusze Eveline i Kobo: moi ostatni ulubieńcy, niestety oba już praktycznie wykończyłam. Kobo to limitka, a szkoda, bo dzięki niemu polubiłam silikonowe szczoteczki! Oba pięknie rozdzielają rzęsy, nie tworzą grudek, lekko podkręcają i pogrubiają rzęsy. Jedna warstwa jest idealna na co dzień. Nie rozmazują się, nie kruszą, nie wycierają w ciągu dnia. 

Wibo i Revitalash, Produkty do brwi: o Revitalash już pisałam TUTAJ, zostawiłam sobie opakowanie ze względu na idealny grzebyczek, który fajnie rozczesuje brwi. Jest to produkt bardzo wydajny i utrzymujący brwi w stanie idealnym od rana do wieczora! Odcień to zgaszony, półprzezroczysty brąz, podejrzewam, że dla większości Polek idealny. Wibo ma średnią szczoteczkę, nabiera się na nią o wiele za dużo produktu. Posiada cieplejszy odcień niż poprzednik, mimo to lubię go, bo jest tani i całkiem nieźle radzi sobie z moimi brwiami. Oba dają dość naturalny efekt, co dla mnie jest plusem, ponieważ osobiście nie lubię u siebie "wyrysowanych" brwi.


Missha, Błyszczyk Glam Art Gloss, SCR07: przepiękny pomarańczowy odcień świetnie wygląda na ustach, choć początkowo nie zapowiadało się na miłość. Błyszczyk przede wszystkim jest dość trwały jak na tego typu produkt. Nie wysusza i nie klei się do włosów. Uwielbiam na co dzień.

Golden Rose, Pomadka Velvet Matte, 07: klasyczny różany odcień z matowym wykończeniem. Wygrałam ją w rozdaniu u Mejd in Poland. Ładnie kryje wargi i jest bardzo trwała, ale nałożona na zaniedbane usta podkreśla skórki i wysusza. Idealnie sprawuje się w duecie z peelingiem Sylveco nakładanym na noc, który wygładza i długotrwale nawilża, więc niweluje negatywne działanie pomadki. Fajnie, słodko pachnie.

Eveline, Pomadka Color Edition, 705: niebanalny róż z lekkim pomarańczowym blaskiem. Lekko błyszcząca, ale bez przesady. Trzyma się trochę dłużej niż standardowo, ale ja należę do osób, które szybko "zjadają" szminki. Pachnie ogórkiem.


Uff, dotarliśmy wspólnie do końca. Oczywiście mam milion innych kosmetyków kolorowych, w tym również mineralnych, ale napiszę o nich innym razem. Na co dzień stawiam raczej na produkty, którymi pomaluję się szybko i sensownie, a w ciągu dnia nie będą wymagały stu poprawek. Przedstawione produkty świetnie spisują się na mojej dość wymagającej, tłustej cerze i zapewniają mi make up w siedem minut. 

Znacie coś z moich obecnych ulubieńców? Ciekawa jestem czy też je lubicie?

Pielęgnacja twarzy czyli Opróżniamy kosmetyczni z Trusted Cosmetics

Czas na kolejne wyzwanie akcji Trusted Cosmetics KLIK! Aktualny temat jest moim ulubionym, bowiem mowa będzie o pielęgnacji twarzy. Do zagadnienia postanowiłam podejść szerzej, ponieważ uważam, że niektóre sprawy warto powtarzać aż do utrwalenia :) Będzie trochę porad, trochę oczywistości i trochę kosmetyków. Zapraszam.

Każda z nas marzy o pięknej, gładkiej i porcelanowej cerze, to dla mnie oczywiste. Ale jak to osiągnąć? Większość dorosłych ma skórę albo suchą, albo tłustą, albo też mieszaną...  Oznacza to, że borykamy się z różnymi, niechcianymi zresztą, dolegliwościami jak suche skórki, zmarszczki, pryszcze, błyszczenie, widoczne naczynka - wiem, to tylko wierzchołek góry lodowej.

Jako nastolatka zaniedbywałam pielęgnację na rzecz makijażu i niestety z moich obserwacji wynika, że to raczej norma wśród młodych osób także i dzisiaj. Niekoniecznie zmywałam makijaż, a po imprezie chyba nigdy. Nie używałam toniku. Nie zwracałam uwagi na składy. Kremy uważałam za zbędne, a skórę często myłam zwykłym żelem z SLS. Wycierałam twarz ręcznikiem do ciała. Więcej grzechów nie pamiętam :) Oczywiście miało to swoje skutki, bo choć nigdy nie borykałam się z nadmiernym trądzikiem, to różne niedoskonałości towarzyszyły mi od zawsze - taki urok tłustej skóry, która się łatwo zapycha.

Najważniejszy jest jednak ciągły rozwój i nauka, a najlepiej się uczymy na błędach, tak więc chciałabym się z Wami podzielić swoimi zasadami, które przy regularnym stosowaniu znacząco pozytywnie wpłynęły na stan mojej skóry i które są podstawą pielęgnacji twarzy, jaką uskuteczniam :)

Pielęgnacja skóry twarzy: zasady, których warto przestrzegać



1 zasada: Bezwarunkowe, codzienne oczyszczanie skóry rano i wieczorem (bez wyjątków)

Rano zawsze oczyszczam skórę po nocy, najczęściej płynem micelarnym oraz przecieram ją tonikiem. Następnie nakładam krem na dzień lub serum i dopiero potem makijaż. Wieczorem dokładnie myję żelem i micelem oraz tonizuję skórę tonikiem. Co 3 dni używam peelingu, kiedyś najczęściej mechanicznego, obecnie stawiam raczej na delikatniejsze produkty.
Uwaga: Nie ma od tego odstępstw! Nie ma wymówek! Nawet jak jestem zmęczona, chora, zdenerwowana, po imprezie...

Na dzień dzisiejszy używam:
- końcówka micela Tołpy: bardzo skuteczny, zazwyczaj niepodrażniający skóry ani oczu, domywa wszystko jak leci;
- nowo otwarty żel z mikrogranulkami Perfecta: fajny orzeźwiający zapach, całkiem nieźle myje skórę, zawiera maleńkie drobinki, które masują skórę, ale użyłam go ledwo 2-3 razy, więc z opinią jeszcze się wstrzymam;
- Mizon peeling gel: cudo! bardzo fajnie się go używa, a działanie czuć prawie natychmiast, niesamowicie skuteczny kosmetyk z wygodna pompką, póki co jestem nim zachwycona, choć zapach mógłby mieć lepszy;
- Nacomi czarne mydło: mega gęste, świetnie trzyma się skóry, zazwyczaj używam go do twarzy jako peeling enzymatyczny, nie podrażnia jeśli nie trzymam go zbyt długo, zmiękcza i oczyszcza cerę.


2 zasada: Oddzielny ręcznik tylko do twarzy

Najlepiej miękki i szybkoschnący, ponieważ warto często go prać. Dzięki oddzielnemu ręcznikowi zmniejszam ryzyko przenoszenia bakterii, a co za tym idzie cera wygląda lepiej. Sprawdzą się także np. jednorazowe ręczniki papierowe. 
Uwaga: tak samo często piorę poszewki na poduszki, a w zimie szaliki itp. Wszystko co dotyka twarzy powinno być czyste :)


3 zasada: Tonik lub hydrolat jest niezbędnym elementem pielęgnacji, nie można go pomijać

Nie warto pomijać tego kroku pielęgnacji, tonik nie jest przecież zwykłą wodą. Służy on przede wszystkim do przywrócenia skórze właściwego pH, dzięki czemu wiele zyskujemy: między innymi lepiej się wchłaniają składniki aktywne z kosmetyków, a sama skóra lepiej sobie radzi z bakteriami. Woda wodociągowa czy większość kosmetyków zmienia pH skóry, które naturalne wynosi 5,5 czyli jest lekko kwaśne.
Zbyt niskie (kwaśne) pH powoduje nadprodukcję sebum, wypryski, świecenie i powiększenie porów, natomiast zbyt wysokie (zasadowe) pH sprawia, że skóra łatwo się podrażnia, jest ściągnięta, sucha i namnażają się na niej bakterie powodując infekcje.
Uwaga: micele powinny posiadać już właściwe pH, więc zmywając nimi makijaż teoretycznie można ten etap pominąć, ale z moich doświadczeń wynika, że nie warto, bo lepiej mieć pewność, tym bardziej, że toniki zwykle nie są drogie i łatwo zrobić je samemu (choćby mieszając wodę destylowaną z octem jabłkowym albo sokiem z cytryny w odpowiednich proporcjach). Nie używam toników z alkoholem, który niby dezynfekuje skórę, ale też i niepotrzebnie ją wysusza i osłabia.

Na dzień dzisiejszy używam:
- hydrolaty: pomarańczowy, z kwiatów pomarańczy (to nie to samo!), lawendowy i różany: wszystkie bardzo lubię, nie tylko przywracają skórze odpowiednie pH, ale i dostarczają jej substancji aktywnych, w większości posiadają też przyjemny, naturalny zapach i są bardzo wydajne;
- hibiskusowy tonik Sylveco: posiada świetny skład i ciekawą, żelową konsystencję, zawiera cenny ekstrakt z hibiskusa, który pozytywnie wpływa m.in. na cerę naczynkową, oczywiście także tonizuje.

 

4 zasada: Unikanie zapychaczy i przyspieszaczy zmarszczek

O parafinie chyba słyszał już każdy, jedne z nas jej unikają, inne nie. Każda z nas ma prawo do własnego zdania, ale dwie rzeczy są pewne: parafina zapycha pory, co jest szczególnie nieprzyjemne dla posiadaczek tłustej cery oraz przyspiesza powstawanie zmarszczek. Ja osobiście jej więc unikam w produktach do twarzy. Tak samo unikam alkoholu, który wysusza i kilku innych substancji. Generalnie warto przyglądać się składom, bo przy odpowiedniej obserwacji reakcji skóry jesteśmy w stanie się dowiedzieć co jej nie służy.
Uwaga: parafina znajduje się nie tylko w kremach czy mleczkach do demakijażu, ale także w kolorówce. Wiecie ile trzeba się naszukać w drogerii, żeby znaleźć puder bez parafiny?

 

5 zasada: Nie boimy się olejów, ale musimy dobrać odpowiednie

Mam tłustą skórę i często słyszę od koleżanek, że oszalałam używając olejów :) Taki panuje przesąd, że tłustą skórę należy za wszelką cenę wysuszyć i zmatowić. Tyle, że postępując w ten sposób otrzymamy chwilowe korzyści, natomiast w dłuższej perspektywie nasza skóra zacznie produkować więcej i więcej sebum. Dlaczego? Bo skóra nie jest taka głupia, skoro czuje "suchość" to chce się natłuścić i odgrodzić od środowiska. Warto więc ją nie tylko nawilżać, ale i dostarczyć jej niezbędnych kwasów tłuszczowych, które znajdują się właśnie w olejach. Te z kolei można umownie podzielić na "tłuste" i "suche" co w praktyce polega na znacznie szybszym wchłanianiu się i braku nieprzyjemnej warstwy. Do moich ulubionych "suchych" olei do twarzy należą: jojoba, wiesiołek, z pestek malin i moreli, marula.
Uwaga: oleje nakładam na noc zamiast kremu i w przypadku tych "suchych" nigdy nie zdarzyło mi się obudzić rano z tłustą, lepką skórą, ale wiele zależy także od indywidualnych predyspozycji. Moja skóra choć tłusta, jednocześnie jest dość mocno odwodniona, więc spija to, czym ją traktuję.

 Na dzień dzisiejszy używam:
- Calaya, olej marula: delikatny zapach i żółte zabarwienie, dość szybko się wchłania i dobrze łączy z kwasem hialuronowym,
- mazidła, ekologiczny olej jojoba: praktycznie bezzapachowy, lekki olej, którego czasem używam także do ciała, bardzo lubię go za pipetę,
- Vivio, olej z wiesiołka: stosuję go najczęściej do serów i maseczek oraz do... sałatek, jest to bowiem czysty olej jakości spożywczej,
- Mokosh, olej lniany: dość tłusty w porównaniu z powyższymi, stosuję go, gdy moja skóra jest mocniej odwodniona niż zazwyczaj, ale najbardziej lubię traktować nim włosy, uwielbiają to.


6 zasada: Nie pomijamy pielęgnacji szyi

Kiedyś w ogóle nie myślałam o szyi i pomijałam ten krok. Od kilku lat staram się jednak intensywnie dbać i o tą część ciała, co znaczy, że ją peelinguję, tonizuję i kremuję. Codziennie przy okazji pielęgnacji wykonuję także krótki masaż.
Uwaga: w przypadku szyi zawsze wykonujemy masaż lub wklepywanie kremu od dołu ku górze, dzięki temu dłużej pozostanie jędrna i bez zmarszczek.

Na dzień dzisiejszy używam:
- Bandi, Krem na szyję i dekolt: niesamowicie wydajny, dość gęsty krem o delikatnym zapachu, ładnie nawilża skórę i lekko ją napina, szybko się wchłania.


 

7 zasada: Odpowiedni masaż skóry podczas wklepywania kremu

Tutaj musiałabym się bardzo rozpisać, a post i tak jest przydługi :) Generalnie warto poszukać poszukać ciekawych sposobów i znaleźć własny, najlepszy sposób masowania skóry, który nie będzie uciążliwy, a jedynie przyjemny. To naprawdę działa, nie tylko rozluźnia, ale i ujędrnia skórę.
Uwaga: fajnie pisała na ten temat Azjatycki Cukier TU, nic dodać, nic ująć.

 

8 zasada: Serum nie jest fanaberią

Serum co do zasady charakteryzuje się wyższym stężeniem substancji aktywnych niż krem, jest to więc kosmetyk stuningowany i jako takim warto się zainteresować. W dość szybkim czasie jest w stanie nawilżyć lub odżywić skórę, w zależności od użytych składników. Osobiście bardzo je lubię i nie wyobrażam już sobie pielęgnacji bez serum.

Na dzień dzisiejszy używam:
- Ava, Serum z wit. C: szybko się wchłania, a dzięki zawartości wit. C wzmacnia naczynka, na czym najbardziej mi zależało, widzę różnicę przed i po,
-  Payot, Oczyszczające serum z alkoholem: męczę je już dość długo, a używam punktowo na miejsca, które tego wymagają, np. na wypryski, przyspiesza ich wysuszanie,
- mazidła, kwas hialuronowy: nie bez powodu jest w serach, choć nie używam go solo, bo ściąga skórę, a mieszam z olejami (patrz wyżej) i w ten sposób uzyskuję mega szybkie serum diy, które doskonale nawilża i odżywia skórę.



9 zasada: Maseczki to nie tylko przyjemność

O maseczkach piszę często, więc wiecie, że je lubię. Moimi nr 1 wciąż są kolorowe glinki, które przyrządza się bardzo szybko, a w zależności od dodatków mogę stworzyć taką maskę, jakiej akurat potrzebuje moja skóra.

Na dzień dzisiejszy używam:
- Calaya, Glinka niebieska oraz zielona: niebieska glinka oprócz cudownego koloru dobrze oczyszcza i odświeża skórę, natomiast niebieska ją dotlenia dostarcza minerałów i usuwa toksyny,
- Skarby Afryki, glinka biała: najdelikatniejsza i bardzo uniwersalna, właściwie dla każdego, używam jej także do innych kosmetyków, np. robiłam z niej pastę do zębów,
- Cattier, glinka żółta: dostarcza skórze cennych minerałów i delikatnie oczyszcza, uszczelnia też naczynka,
- rosyjska glinka czarna: dobrze oczyszcza skórę z zaskórników, usuwa nadmiar sebum i zanieczyszczeń.



10 zasada: Kosmetyki DIY są osiągalne i skuteczne

W dodatku to fajna zabawa i spora satysfakcja, więc jeśli macie ochotę zachęcam do przejrzenia etykiety na samym dole bloga "DIY" oraz "Zrób to sama". Wbrew pozorom niektóre kosmetyki np. proste sera czy peelingi robi się bardzo szybko.
 

11 zasada: Krem na dzień i krem na noc to zupełnie inne kosmetyki

Niby się o tym wie, ale nie zaszkodzi przypomnieć: krem na dzień powinien posiadać filtr przeciwsłoneczny, a jeśli takowego nie ma, wtedy można posiłkować się specjalnymi kosmetykami lub choćby nałożyć podkład mineralny. Słońce jest do życia niezbędne, ale wszystko czego jest w nadmiarze jest szkodliwe - niestety. Jednocześnie wymagam, aby krem na dzień był lekki, współgrał z każdym podkładem, nie zapychał, przymykał pory i nawilżał. Za to krem na noc może, a nawet powinien być treściwszy, bo wtedy gdy ja śpię, moja skóra wchłania więcej dobroczynnych substancji. Krem na noc nie musi już posiadać filtrów, bo po co, za to np. fajne oleje, kwas hialuronowy czy ekstrakty roślinne są już mile widziane. Jednocześnie wymagam, ale nie zapychał, nie ściągał nieprzyjemnie skóry i nie podrażniał.

Na dzień używam:
- GlySkinCare, Krem SPF30: dość lekki jak na tego typu kremy, choć dodatkowo używam go w niewielkiej ilości, nie zapycha, pachnie standardowo,
- Cien, Krem z granatem: hit, to krem za 8zł z Lidla, a ma świetny skład, jest bardzo lekki, nawilżający i nie podrażnia,
- Bielenda, Krem CC na naczynka: właściwie wyróżnia go jedynie zielony kolor, niestety nie zakrywa zaczerwienienia, a jedynie ochładza odcień, trochę go męczę...


Na noc używam:
- resztki kremu pod oczy ze śluzem ślimaka Mizon: dość lekki, delikatnie napinający i nawilżający kremik,
- Ziaja, Liście Manuka, krem na noc: orzeźwiający zapach, lekko żelowa konsystencja, wchłania się w mig; działanie ma przyjemne, ale za krótko go używam, aby stwierdzić czy daje mi odpowiednie odżywienie,
- Polny Wakrocz, Mazidło ze skrzypu polnego: bardzo tłusty krem, ale używany raz na jakiś czas w minimalnej ilości nie czyni szkód, a ładnie odżywia skórę, ma ładny skład,
- Tołpa, Koncentrat na wypryski: końcówka, używam sporadycznie jak mi "coś wyskoczy", bardzo skuteczny, cudownie pachnie.


Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam, bo post wyszedł naprawdę długi. Czy Wy też kierujecie się podobnymi zasadami? Może macie własne, którymi chcecie się podzielić?

Deni Carte: Puder ryżowy, Lakier z efektem syrenki S5, Pędzel Prestige P99

Puder jest nieodłącznym towarzyszem tłustej cery, więc jest mi znany od bardzo dawna. Jest to jeden z tych kosmetyków, bez których nie potrafię się obejść i myślę, że każda posiadaczka cery tłustej czy mieszanej kiwa teraz głową. Mam rację? W życiu miałam ich już mnóstwo, używam go niemal codziennie, a nawet kilka razy dziennie. Natomiast puder ryżowy mam pierwszy raz i nie ukrywam, że byłam go niezmiernie ciekawa! Tak samo zresztą jak lakieru o efekcie syrenki i nowego pędzla P99. Zapraszam.


Deni Carte, Puder ryżowy Dermafixer to według producenta:

"Matujący i utrwalający puder przeznaczony dla cery mieszanej i tłustej. Transparentna formuła nie zawiera talku, parabenów oraz zapachu. Pochłania nadmiar sebum i wilgoci, zapewniając długotrwały matowy efekt. Idealnie wyrównuje i wygładza skórę. Może być stosowany jako baza lub do wykończenia makijażu, przedłużając jego trwałość. Nadaje skórze gładkość i satynowe wykończenie. Nie zatyka porów."


Puder kupimy w białym, tekturowym opakowaniu, na którym znajdziemy m.in. podstawowy opis produktu, przeznaczenie oraz skład. Na pudełku nie bez powodu widnieje grafika Japonki, bowiem w krajach Azji puder ryżowy znany jest od bardzo dawna jako jeden z sekretów urody kobiet :)


Wewnątrz kartonika znajduje się ładne, solidne opakowanie z nakrętką. Zabezpieczone jest przed rozsypywaniem papierową naklejką, która niestety po pierwszym oderwaniu już się nie chce kleić. Puder kosztuje ok. 16 zł/15 g.


Skład INCI: Dimethylimidazolidinone Rice Starch, Magnesium Stearate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin.


Puder jest bardzo drobno zmielonym, białym proszkiem bez zapachu. Nie trzeba się jednak obawiać jego białej barwy, ponieważ dzięki miałkiej konsystencji pięknie wtapia się w skórę, nie zmieniając odcienia podkładu. Jest to ogromną zaletą pudru, jednak potrafi on o wiele więcej. Przede wszystkim wyróżnia się na tle innych tym, że na bardzo długi czas matuje. Pierwszy raz spotkałam się z aż tak dobrym działaniem! Rano maluję się do pracy po 7:00 i w gorące dni, przy temperaturze 32 st. C, muszę poprawić makijaż dopiero ok. 14:00, natomiast w dni o temperaturze ok. 24 st. C w ogóle nie widzę takiej potrzeby. Do tej pory poprawek potrzebowałam absolutnie zawsze i to już w południe, nawet przy 20 st. C. Przez większość dnia skóra jest matowa, choć po jakimś czasie "płaski" mat przechodzi stopniowo w satynowy. Dla mnie akurat to zaleta, bo wygląda naturalniej, a mimo wszystko nie błyszczę się niezdrowo. 


Szalenie polubiłam ten puder, jest najlepszy ze wszystkich, które dotąd stosowałam. Świetnie współpracuje z każdym pędzlem, z jakim próbowałam, a przy rozsądnym nabieraniu w ogóle się nie osypuje (im mniej go nabieramy, tym lepiej, bo przy dużej ilości potrafi oprószyć wszystko dookoła ;). W dodatku puder ryżowy jest bardzo wydajny, wystarczy mi na wiele miesięcy :) Jedyny minus to brak zatyczki, przez co zawsze za dużo pudru wysypuje mi się z opakowania na zakrętkę, wolałabym mieć nad tym lepszą kontrolę. Przez to też niespecjalnie się nadaje w podróż.


Deni Carte, Pędzel Prestige P99:

"Pędzel wykonano z dwuwarstwowego syntetycznego włosia taklonu, które jest najwyższej jakości nylonem niemieckiej firmy BASF. Jest niezmiernie delikatne i miękkie w dotyku, a przy tym 3-krotnie trwalsze od włosia naturalnego. Taklon nie odkształca się, włosie jest sprężyste i niełamliwe. Łatwo go uprać, dzięki czemu pędzel P-99 jest praktyczny w czyszczeniu szczególnie po aplikacji kosmetyków w płynie czy musie. Pędzel może być także używany przez alergików - Taklon charakteryzuje się działaniem antybakteryjnym i antyalergicznym.
Pędzel P – 99 przez swoją wielkość i charakterystyczny kształt „jajeczka” uzyskany precyzyjnymi cięciami włosia jest doskonały do konturowania owalu twarzy. Posłuży do perfekcyjnego nałożenia bronzera, różu, czy rozświetlacza zapewniając maksymalnie naturalny wygląd. Idealnie dopasowuje się w zagłębienia i wypukłości twarzy. Przy pomocy odpowiednich kosmetyków umożliwia niwelowanie niedoskonałości kształtu twarzy, precyzyjnie modelując światłocieniem. Efekt to naturalna twarz o idealnych proporcjach.
Pędzel osadzony jest na dobrze wyważonej czarnej, drewnianej rączce, a włosie ściśle zebrane w najwyższej jakości miedzianej skuwce."


Kosztuje ok. 27zł. Pędzel kupimy w plastikowym opakowaniu, które chroni go przed uszkodzeniami - niestety już je wyrzuciłam. Jest bardzo poręczny, świetnie leży w dłoni, więc łatwo się nim pracuje. Włosie jest syntetyczne, dobrej jakości, mięciutkie i sprężyste, a przy tym nie wypada. Super się pierze, na zdjęciu jest już po czterech myciach :) Wciąż wygląda jak nowy!


Najczęściej używam go do rozświetlacza, czasem różu. Kształt jajeczka sprawia, że bardzo delikatnie, a przy tym precyzyjnie rozprowadza kosmetyk po skórze, więc nawet niewprawna ręka nie zrobi sobie nim plam. Używam go codziennie i planuję dokupić kolejne pędzle z tej serii :)

 

Deni Carte, Lakier do paznokci z efektem syrenki, S5, niebieski:

"Lakier zawiera bardzo drobno zmielony opalizujący brokat, który nałożeniu na paznokieć daje nam efekt mieniącej się tafli. Jego wielką zaletą jest to, że na każdym kolorze wygląda inaczej. Dzięki elastycznej konsystencji lakier wyrównuje niedoskonałości płytki oraz nie odpryskuje, a warstwa utrzymuje się w nienaruszonym stanie nawet do 5 dni. Bardzo mocny, odporny na ścieranie. Wygodny pędzelek zapewnia łatwą aplikację."


Kosztuje ok. 6zł/10ml. Mój lakier S5 ma śliczny, delikatny efekt skrzący się subtelnie niebieskimi drobinkami. Marka ma w ofercie także inne odcienie, więc każdy znajdzie coś dla siebie.


Pędzelek jest dość dziwny. Szerokość ma idealną, ale jest twardawy, przez co potrafi robić smugi. Wcale nie maluje się nim paznokci łatwo, choć całkiem szybko schnie. Poniżej skład:


Lakier w zależności od koloru bazowego daje całkiem inny efekt, co mi się podoba. Równie ładnie wygląda solo, zwłaszcza przy trzech warstwach. Na paznokciach utrzymuje się kilka dni, raczej standardowy czas. Ostatnio maluję nim paznokcie zwłaszcza wtedy, gdy się spieszę, a płytka odpoczywa akurat od hybryd - nawet jedna, szybkoschnąca warstwa wygląda ciekawie. Po nałożeniu na ciemniejsze kolory wydobywa ich głębię, z kolei na jaśniejszych tworzy subtelną, niebieskawą poświatę. Lubię też malować nim tylko niektóre paznokcie, by otrzymać ciekawszy efekt. Zawsze nakładam na niego top, który wyrównuje ewentualne smugi czy wgłębienia.


Przyznam, że jeszcze do niedawna nie znałam produktów marki Deni Carte zbyt dobrze. Obecnie nie wyobrażam sobie powrotu do "zwykłych" pudrów i planuję zakup kolejnych pędzli. Moim zdaniem stosunek ceny do jakości jest bardzo dobry.

Znacie te kosmetyki? Może polecacie coś innego marki?

Wykończeni w lipcu

Jak szybko lecą miesiące, niesamowite! A te piękne, letnie... szczególnie. Nawet się dobrze nie spostrzegłam, a bezpowrotnie śmignął gdzieś lipiec. Minął. Good bye! Zaraz pęknie pierwszy tydzień sierpnia. Kiedy, ja się pytam? Czas więc na kolejne denko, tym razem skromniejsze. Zapraszam.


Zacznę nietypowo, bowiem od dezodorantów. Akurat w lipcu wykończyłam aż trzy.

Sanex, Dermo Extra Control: męczyłam go niemiłosiernie, za dowód niech posłuży post z marca KLIK, w którym już o nim pisałam. U mnie nie sprawdził się specjalnie. O ile wiosną może jeszcze jako tako działał, o tyle lato przyniosło jeszcze większe rozczarowanie. Nie jestem osobą szczególnie mocno się pocącą, a mimo to Sanex sobie nie radził. Szybko czułam się nieświeżo i niekomfortowo. Myślę, że będą z niego zadowolone osoby, które prawie się nie pocą i nie zwracają uwagi na składy (aluminium, talk). Do plusów zaliczam brak podrażnień, nawet po goleniu oraz bardzo delikatny zapach, który nie kłóci się z perfumami. Nie kupię.

Garnier Mineral, Invisible: klasyczna kulka o przyjemnym, delikatnym zapachu. Skład przeciętny. Niegdyś były to moje ulubione, niezawodne antyperspiranty, ale ostatnio podejrzewam, że coś zmieniło się w składzie. Przez kilka godzin faktycznie działa świetnie, ale po tym czasie coś w nim pęka i traci swoje właściwości. 48h? Raczej nie w moim przypadku, nawet te 8 nie zawsze wytrzymuje, a podkreślam, że nie pocę się mocno. Niemniej może jeszcze kiedyś go kupię, choćby z sentymentu, ale jednocześnie ciągle szukam naturalnej, zdrowszej alternatywy.

CD, Deo Atomizer, Cytryna: świetny zapach na lato, bardzo świeży i soczysty, z nutą słodyczy. Na co dzień fajnie radzi sobie z potem, ale odkąd zaczęło robić się ciepło pojawił się jeden, zasadniczy problem - podrażnienia po depilacji pach: strasznie piecze! Chętnie mimo to do niego wrócę, bo to mój hicior po siłowni, doskonale stawia na nogi po wysiłku fizycznym :) Więcej KLIK.


Kolorówka:

Lovely, Tusz do rzęs zielony: bardzo fajna alternatywa na lato i dość często go używałam do nadania rzęsom cienia innego koloru. No właśnie, cienia. Na moich jasnych rzęsach solo wyglądał beznadziejnie. Rzęsy były tak jasne, że aż niewidoczne, a i kolor nieładnie je podkreślał. O wiele lepiej prezentował się nałożony na czarny tusz, gdzie dawał ciekawą oprawę oka, a jednocześnie dzięki czarnej bazie oko było podkreślone. Szczoteczka była średnio wygodna, czasem musiałam się nagimnastykować przy aplikacji. Maskara dość szybko wyschła czy też zgęstniała, potrafiła tworzyć również grudki. Być może jeszcze kiedyś ją kupię na promocji. Pisałam o niej więcej tu KLIK.

Avon, ColorTrend, Tusz do rzęs fioletowy: odcień tuszu to raczej lawenda, bardzo ładna zresztą. Jego również nakładałam na czarny tusz, ponieważ efekt solo zupełnie mnie nie zadawalał. Nałożony na czarną bazę prezentował się bardzo ciekawie, rozświetlał spojrzenie i dodawał moim niebieskim oczom blasku. Niestety dość szybko zgęstniał, mimo to chętnie jeszcze go kupię.

Pielęgnacja:

Go Cranberry, Żurawinowy płyn micelarny: dopiero co go recenzjowałam, więc te z Was, które śledzą mnie regularnie dobrze o tym wiedzą. Podsumowując to świetny micel, fajnie pachnie (choć nie żurawiną!), z łatwością sobie radzi z makijażem. Z przyjemnością kupię go na następne lato, gdyż mała buteleczka doskonale się mieści w wakacyjnym bagażu. Więcej KLIK.

Tołpa, Dermo Mani, Odnawiający peeling-masaż do rąk, saszetki: dostałam go na Meet Beauty, stacjonarnie dotąd go nie widziałam. Saszetki są bardzo wygodne w użyciu, a jedna sztuka spokojnie wystarcza na trzy masaże, warto ją tylko dobrze zabezpieczyć przed dostępem powietrza. Muszę przyznać, że masaż tym peelingiem był bardzo przyjemny, mnóstwo maleńkich drobinek przyjemnie sunęło po skórze sprawiając, ze była ona gładka, zmiękczona i przyjemna w dotyku. Po peelingu dłonie otrzymywały delikatną warstwę ochronną, dzięki czemu krem stawał się zbędny. Z tego też względu używałam go raczej wieczorem. Efekt utrzymywał się przez kilka dni, więc dla mnie bomba. Niestety, raczej go nie kupię, ale tylko z jednego, prozaicznego powodu - zapach kompletnie nie trafił w moje gusta! Jest tak chemiczny, odpychający, "gorzki" i intensywny, że podczas używania peelingu starałam się trzymać ręce jak najdalej od nosa. Niemniej uważam, że warto wypróbować te saszetki, bo może Wam zapach nie będzie tak przeszkadzał, a działanie jest genialne.

Soleo, SOS, Balsam po opalaniu: bardzo go lubię, to już moja zużyta chyba trzecia tubka w ciągu ostatnich dwóch lat. Świetnie się wchłania, koi podrażnienia, także te słoneczne, nawilża i nie pozostawia tłustej powłoczki. Mam już kolejne opakowanie :)

Organique, Bath Bomb malina: pokazywałam Wam na Instagramie te cudeńka. To moja pierwsza kula od Organique, ale zaręczam, ze nie ostatnia. Rzadko biorę kąpiel w wannie, zdecydowanie preferuję prysznic, ale dla tych kul chętnie lekko zmodyfikuję te proporcje. Zapach cudowny, choć nienachalny. Podoba mi się, ze kula delikatnie zmienia odcień wody na róż oraz że pozostawia na skórze olejową, bardzo subtelną powłoczkę, dzięki czemu po kąpieli skóra nie jest wysuszona, tylko delikatnie natłuszczona. Sama przyjemność! Kupię!

Próbka Nivea, Szampon Repair: oczywiście po jednej próbce mało można się dowiedzieć o kosmetyku, ale mimo to wiem, ze: okropnie mocno się pieni, ma klasyczny zapach podobny do innych szamponów marki, perłowo-biały kolor. Dobrze oczyszcza włosy i pozostawia na nich subtelny zapach. Niestety już po niecałym dniu moje cienkie, delikatne włosy oklapły i wyglądały średnio świeżo, więc szampon raczej się dla mnie nie nadaje (nie używałam wtedy odżywki). Prawdopodobnie lepiej się sprawdzi przy włosach suchych lub grubych, wymagających naprawy. Jeśli chodzi wiec o szampony Nivea pozostanę przy ulubionej wersji Volume.


Znacie coś z mojego denka? Czy Wy też lubicie kule do kąpieli?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj