Go Cranberry, Żurawinowy płyn micelarny

Są takie marki, które funkcjonują w mojej wyobraźni jako nieomal cudowne, mimo że nie miałam z nimi bliższych kontaktów. Zapewne to kwestia umiejętnego marketingu, jak inaczej to wyjaśnić? Skądś się w końcu biorą te nasze babskie chciejstwa, wishlisty i wzdychanie do kolejnych must have... Ja miałam oko od dawna między innymi na Go Cranberry, pasowało mi bowiem niemal wszystko, może prócz dostępności. Gdy wreszcie dorwałam w swoje ręce micela tej marki otworzyłam go z prędkością błyskawicy, bo musiałam, po prostu musiałam sprawdzić jak działa. Dziś nadszedł czas na podzielenie się tą wiedzą. Zapraszam :)



Żurawinowy płyn micelarny Go Cranberry

"Przeznaczony jest do codziennego oczyszczania i demakijażu twarzy, oczu i ust. Dzięki delikatnym substancjom rozpuszczającym zanieczyszczenia pozostawia skórę odświeżoną i wolną od podrażnień. Łagodne działanie płynu nie narusza bariery lipidowej naskórka, przez co polecany jest także osobom o wrażliwej skórze. Dzięki zawartym w ekstrakcie z owoców żurawiny naturalnym witaminom, mikroelementom i przeciwutleniaczom skóra pozostaje odżywiona i wzmocniona. Nie zawiera konserwantów oraz SLS/SLES. Przebadany dermatologicznie. Kompozycja zapachowa nie zawiera alergenów."


Niewielkie, przezroczyste opakowanie z plastiku jest bardzo poręczne, natomiast korek na klik wygodny i pewny, sam się nie otwiera, ale jednocześnie łatwo odskakuje gdy chcemy. Szata graficzna jest całkiem ładna, nieprzerysowana, a etykieta trwała, nie rozmazuje się. Podoba mi się, że łatwo można kontrolować ilość produktu, ale jednocześnie żałuję, że nie ma pompki. Zgrabne opakowanko i pewny korek przekonały mnie, by wziąć micela na krótki wyjazd i muszę przyznać, że była to dobra decyzja. Nic się nie rozlało, a jednocześnie ograniczyłam trochę wielkość kosmetyczki. Micel kosztuje 17zł/150ml.


Skład: Aqua, Glycerin, Polyglyceryl-4 Laurate/Sebacate*, Polyglyceryl-6 Caprylate/Caprate*, Vaccinium Macrocarpon Fruit Extract (działa korzystnie na skórę, doskonale nawilża, działa liftingująco, spowalnia procesy starzenia się skóry, dostarcza naturalnych witamin i mikroelementów, wzmacnia odporność skóry), Phenethyl Alcohol, Caprylyl Glycol, Potassium Hydroxide, Parfum.
*składniki z certyfikatem ekologicznym; substancje myjące pochodzenia roślinnego, które dzięki strukturze micelarnej skutecznie usuwają makijaż, nadmiar sebum i pozostałe zanieczyszczenia.; delikatne działanie nie narusza naturalnej bariery lipidowej skóry, dzięki czemu skóra jest oczyszczona, a jednocześnie zrelaksowana i wolna od podrażnień.


Płyn lekko się pieni, jest przezroczysty i przepięknie pachnie, choć zapach był dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałam się kwaskowatej woni żurawiny, natomiast wyczuwam w nim słodkie, lekkie nuty kwiatowego miodu. Zapach jest dość intensywny, uprzyjemniał mi demakijaż i przez dłuższą chwilę towarzyszył kolejnym wieczornym zabiegom, po czym znikał.


Płyn świetnie radzi sobie z demakijażem, niestraszne mu nawet wodoodporne kredki czy baza pod cienie, z którą problem miał np. micel Ziaji. Skutecznie, a przede wszystkim szybko rozpuszcza tusz, cienie, podkład, korektor i całą resztę, ze wszystkimi moimi kosmetykami poradził sobie bez większych problemów. Podoba mi się, że nie rozmazuje makijażu, a ładnie zbiera na wacik jego resztki, dzięki czemu rano nie budzę się z rozmazaną nie wiadomo skąd kredką czy pozostałościami tuszu. Jednocześnie nie wysusza skóry, choć nie powiedziałabym, ze nawilża, raczej pozostaje neutralny. Faktycznie nie podrażnia, ani razu nie zaszczypał mnie w oczy, co jest ogromnym plusem. Jedyną jego wadą jest wydajność. Niestety, ale małe opakowanie skończyło mi się absurdalnie szybko, bodajże w trzy i pół tygodnia, choć na jego usprawiedliwienie muszę wspomnieć, że używałam go rano i wieczorem.



Podsumowując jest to naprawdę dobry micel, przede wszystkim niezwykle skuteczny w demakijażu, a przy tym łagodny. Bez problemu radzi sobie z kolorówką, nawet z trudniejszymi do usunięcia kosmetykami. Dobry skład, przyjemny zapach i możliwość wzięcia ze sobą na wakacje przebijają dość słabą wydajność, więc chętnie jeszcze kiedyś go kupię.

Znacie kosmetyki tej marki? Jakie chciejstwa za Wami obecnie chodzą?

Soczewki kontaktowe z Rossmanna, B-Lens Bio

Wady wzroku to zmora dzisiejszego świata. Długotrwałe wpatrywanie się w monitory komputerów, TV czy smartfonów wpływają niekorzystnie na wzrok, męczą oczy i powodują szereg negatywnych skutków. Smutna prawda jest jednak taka, że dzisiaj nie da się tego uniknąć. Osobiście w pracy praktycznie przez pełne 8h wlepiam oczy w komputer, natomiast w drodze do i z pracy w smartfona, a w domu też oczu nie oszczędzam. Od wielu lat odczuwam tego skutki w postaci krótkowzroczności, na szczęście niezbyt dużej, ale jednak utrudniającej życie. Nie jestem na tyle szalona, aby ten fakt ignorować i ryzykować np. wejście pod samochód.

Przez jakiś czas nosiłam soczewki praktycznie codziennie, ostatnio jednak przerzuciłam się na okulary, natomiast soczewki noszę okazjonalnie, bo lubię. Dlaczego nie codziennie? Powody są dwa: koszty oraz poranny pośpiech.

Przed założeniem soczewek pierwszy raz poszłam na darmową wizytę do okulisty (wiele marek oferuje takie promocje, warto skorzystać) i dostałam gratis opakowanie soczewek. Polecam takie rozwiązanie jeśli planujecie nosić soczewki - okulista zbada Wasze oczy, powie czy nie ma przeciwwskazań do noszenia "kontaktów" i pokaże jak się je zakłada oraz zdejmuje. Mój "pierwszy raz" trwał... 40 minut! Tyle czasu zajęło mi włożenie sobie palca do oka, a raczej obu oczu. Teraz robię to w minutę (pod warunkiem, że się nie spieszę, bo paradoksalnie gdy jestem zdenerwowana to mam z tym problem). Naprawdę nie jest to nic strasznego :)

Moje ulubione soczewki to jednodniowe. Po pierwsze o wiele dłużej utrzymują wilgoć, po drugie odpadają koszty zakupu płynu oraz pojemniczków, przepłukiwanie itp. Niestety są one znacząco droższe od soczewek miesięcznych. Z tego względu ostatnio kilkakrotnie kupowałam soczewki z Rossmanna, a że szukałam ich recenzji przed zakupem i nie znalazłam postanowiłam sama o nich napisać. Może się komuś przyda.
 

Przeczytaj też: 




B-Lens Bio, Soczewki kontaktowe z Rossmanna opinia, recenzja

2 szt., miesięczne.
Promień krzywizny BC 8,6
Średnica DIA 14,2
Cena 23zł. Więcej szczegółów poniżej:


W kartoniku znajdują się dwie sztuki soczewek, każda standardowo w oddzielnym pojemniczku z płynem. Nie ma najmniejszych problemów, aby pojemniczki otworzyć, ale trzeba robić to z wyczuciem, aby nie rozlać wszystkiego. Kto robił to choć raz wie o co chodzi :) Same soczewki są prawie identyczne jak większość innych, przezroczyste, wykrzywione, z zaznaczonym brzegiem, co ułatwia założenie ich właściwą stroną. Promień krzywizny jest prawie identyczny jak Acuvue TruEye i Dailes Total 1 (te mają BC 8,5). Nie są ani za małe, ani za duże. Soczewki są bardzo miękkie i łatwo się je zakłada oraz zdejmuje. Dobrze trzymają się gałki ocznej i nie przesuwają.


Dobrą ostrość zapewniają przez ok. 6-7h, potem niestety odczuwam lekki dyskomfort oraz rozmazywanie obrazu. Spowodowane jest to tym, że soczewki dość szybko wysychają, nie trzymają wilgoci przez cały dzień. W związku z tym częściej mrugam, przymykam oczy, staram się oszczędzać wzrok. Sprawę załatwiają krople do oczu, ale po kilku godzinach problem powraca. Nie są to soczewki, które mogłabym nosić codziennie przez miesiąc. Mało tego - z upływem czasu coraz szybciej wysychają, po 3 tygodniach komfort znika już po 4h noszenia.


Przy soczewkach miesięcznych niezbędne są: pojemnik, w którym soczewki odpoczywają np. nocą oraz płyn, którym je przepłukujemy i w którym je trzymamy.


Płyn z Rossmanna wraz z pojemnikiem w komplecie kosztuje ok. 30zł i jest to duża butla 360 ml. Generalnie jedna butelka wystarcza na co najmniej dwa komplety soczewek, w moim wypadku nawet trzy (jak wspomniałam nie noszę ich codziennie). Płyn jest całkiem dobry, nigdy nie podrażnił mi oczu, nie powodował pieczenia czy jakichkolwiek nieprzyjemnych wrażeń. Nie widzę najmniejszej różnicy między nim a droższymi płynami. Jest przezroczysty i oczywiście bezzapachowy.


Niedawno udało mi się kupić opakowanie soczewek z kroplami gratis. Kropelki B-Lens HialDrops mają malutkie opakowanko, dzięki czemu są idealne do noszenia w torebce. Bardzo szybko przywracają komfort przy suchości oka, nawilżają też soczewki na kilka godzin. Wiele razy uratowały mnie na mieście czy w pracy. Jednocześnie nie podrażniają, przynoszą natychmiastową ulgę i są wyjątkowo wydajne, ponieważ po dwie krople na oko w zupełności wystarczy. Nie wiem ile kosztują, bo póki co nadal mam te pierwsze.


Poniżej malutkie opakowanie kropelek, obok pojemnik na soczewki z podpisanymi miejscami (soczewkę z prawego oka zawsze powinniśmy zakładać ponownie na prawe oko, stąd podpisy). R-right, czyli prawy, L-left, lewy.


Widziałam jeszcze krople w sprayu, ale jeszcze ich nie używałam. Kosztują ok. 25 zł i nie wiem czy je kupię ze względu na możliwość rozmazania makijażu. Chyba wolę tradycyjną formę.



Podsumowując: Soczewki szału nie robią, na pewno nie dałabym rady nosić ich codziennie przez miesiąc. Jednak noszone co drugi dzień w komplecie z kroplami już dają radę, zwłaszcza jeśli mamy ograniczone finanse i lubimy, gdy soczewki są łatwo dostępne. Jednak jako pierwsze zawsze będę polecać te jednodniowe, które są droższe, ale o wiele bardziej komfortowe w noszeniu i szybsze w obsłudze - odpada zabawa rano i wieczorem w przepłukiwanie i przechowywanie oraz koszt pojemnika i płynu. UWAGA! Przy soczewkach zawsze dbamy o czyściutkie ręce, aby nie nabawić się zapalenia spojówek lub zakażenia. Więcej można przeczytać np. TUTAJ. Możecie też napisać do mnie, chętnie w miarę możliwości pomogę :)

Czy Wy też nosicie soczewki? Jakie są Wasze ulubione? Czy te z Rossmanna są Wam znane?

Bioer, Mydło shea z węglem aktywnym Jagody Acai i Satyna

Od jakiegoś czasu polubiłam się z mydłami w kostce. W mojej łazience zaliczyły tzw. wielki comeback. Zasadniczo różnią się od wszędobylskich żeli pod prysznic nie tylko konsystencją, ale przede wszystkim składem i sposobem użycia. Wcześniej pisałam Wam już o TYM mydełku afrykańskiej marki Alaffia, dziś przyszła kolej na Bioer. Zapraszam


Mydło shea z węglem aktywnym Jagody Acai i Satyna według producenta:

"Ręcznie wykonane mydło jest unikalną kompozycją czystego masła Shea, oliwy z oliwek, oleju kokosowego oraz oleju ze słodkich migdałów. Wzbogacone o naturalny węgiel aktywny zwalcza uczucie swędzenia, podrażnienia skóry, posiada działanie bakteriobójcze, antyseptyczne, grzybobójcze. Masło Shea zawarte w mydle daje zarówno nawilżenie i wygładzenie skóry, jak też pomaga w jej regeneracji i ochronie przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych oraz zapewnia promienny wygląd. Ujędrnia i wzmacnia skórę. 
Kompozycja szlachetnych olejów: oliwy z oliwek, oleju kokosowego i oleju ze słodkich migdałów dostarcza skórze niezbędnych witamin z grupy B, witaminę C - która rozświetla skórę, poprawia jej koloryt, oraz witaminę E, która opóźnia procesy starzenia się skóry.  Jagody Acai wyróżniają się dużą ilością antyoksydantów (związków chemicznych wykazujących zdolność neutralizowania wolnych rodników, które odpowiedzialne są za szybsze starzenie się skóry). 
Zmysłowy zapach jagód Acai i Satyny pobudza zmysły i  towarzyszy podczas każdej kąpieli. Mydło nie zawiera sztucznych substancji koloryzujących, a  jego kolor jest efektem połączenia wszystkich naturalnych składników. Bez konserwantów, sztucznych spieniaczy. Idealne przy problemach skórnych:  łuszczyca, atopowe zapalenie skóry, egzema. 
Regularnie stosowane silnie nawilży i odżywi skórę, zmniejszy podrażnienia oraz nada jej zdrowy i promienny wygląd. Nietestowane na zwierzętach, nie posiada tłuszczów zwierzęcych. Posiada działanie antyalergiczne. Węgiel aktywny zawarty w mydle pochłania nadmierną ilość sebum wytwarzanego przez ludzki organizm."


Mydełko zapakowane jest w kartonik z okienkiem, przez które możemy podziwiać jedyny w swoim rodzaju rysunek, każda kostka bowiem jest niepowtarzalna, posiada własny charakterystyczny układ łączenia poszczególnych składników. Podoba mi się taka unikatowość.


Na kartoniku znajdziemy wszelkie podstawowe informacje na temat produktu, szczególnie podkreślono naturalny, roślinny skład mydła. Duża kostka o wadze 130g kosztuje ok. 20zł, do kupienia np. TU [na hasło "cosmeticosmos" z 15% rabatem :)].


Skład: Olea Europaea (Olive) Fruit Oil (Oliwa z Oliwek), Aqua (Woda), Sodium Hydroxide (pomaga w procesie saponifikacji czyli połączenia składników - nie pozostaje w mydle), Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy), Butyrospermum Parkii (Shea Butter) (masło shea), Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil (olej ze słodkich migdałów), Parfum**, Butylphenyl Methylpropional**, Limonene**, Benzyl benzoate**, Ultramarines***, Iron Oxides***, Hexyl Cinnamal**, CI 77266 (Carbon black) (węgiel aktywny).
** Związane z kompozycjami zapachowymi
*** Naturalnie występujący minerał


Kostka jest większa od standardowych mydeł i prostokątna, bowiem jest ręcznie cięta z bloku. Początkowo tak duży rozmiar i kształt sprawiają małe problemy podczas używania. Kostka wydaje się mało poręczna, trudniej nią manewrować, a ostre kanty nie ułatwiają zadania. Na szczęście z każdym kolejnym myciem jest coraz łatwiej, mydło się zaokrągla i zmniejsza swoją objętość, przez co jest wygodniejsze. Mimo wszystko w takim rozmiarze widzę też i plus - na dłużej wystarcza.


Zapach mydła jest bardzo subtelny i przyjemny, przywodzi na myśl delikatną pielęgnację z nutą owocową w tle, trochę jak w dobrych kosmetykach dla dzieci. Niemniej trudno go określić dokładniej, nie wiem co ma wspólnego z jagodami Acai czy satyną. Zapach umila kąpiel, ale bardzo szybko znika, na skórze nie jest już wyczuwalny. Dla mnie to nawet lepiej, nie lubię pachnieć mieszanką zupełnie różnych aromatów: mydła, balsamu, antyperspirantu, perfum, szamponu itp. 


Mydełko bardzo dobrze oczyszcza skórę, choć pieni się bardzo delikatnie - nie zawiera w końcu sztucznych SLSów. Węgiel aktywny dodatkowo usuwa bakterie i działa antyseptycznie oraz grzybobójczo. Mydło pozostawia skórę miękką, nawilżoną i czystą do tego stopnia, że wyczuwam charakterystyczne "skrzypienie". Jednocześnie wygładza, regeneruje i lekko odżywia skórę dzięki zawartości oleju kokosowego, oleju ze słodkich migdałów oraz oliwy z oliwek. Najważniejsze jest jednak to, że mydło nie podrażnia i nie powoduje swędzenia skóry, z czym często ma problem mój mąż podczas stosowania drogeryjnych żeli pod prysznic. Czasem nie używam po nim już balsamu do ciała i nie zauważyłam negatywnych skutków, moja skóra nadal jest miękka i jędrna przez cały dzień, nie zaznaje uczucia suchości mimo lata. Wydajność jest wprost bajeczna, używam go codziennie od dwóch miesięcy i nadal się nie skończyło.


Podsumowując: mydełko jest dobrym rozwiązaniem dla fanek oraz fanów naturalnej pielęgnacji. Dobry, delikatny skład nie podrażnia nawet wrażliwej skóry, a samo mydło wystarczająco się pieni i oczyszcza skórę pozostawiając ją miękką i odświeżoną. Podoba mi się także roślinny skład, bez tłuszczy zwierzęcych, za to pełen substancji regenerujących skórę.

W zapasach czekają już kolejne kostki, tym razem francuskie mydła marsylskie. Znacie? Używacie?

Wykończeni w czerwcu

Czas na kolejne, letnie denko. Wykończyłam mnóstwo swoich ulubionych kosmetyków, za niektórymi już szczerze tęsknię i które z przyjemnością kupię ponownie! Jakie produkty tak mnie zachwyciły? Zapraszam dalej, rozgośćcie się.


Twarz:
Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: to już moje drugie opakowanie kremu, chętnie do niego wracam na przełomie zima/wiosna. Świetnie balansuje pomiędzy dobrym nawilżeniem i natłuszczeniem skóry, czyli zabezpieczeniem jej przed zimnem i wiatrem, a lekkością, brakiem zapychania porów i nadmiernego błyszczenia. Z pierwszym zakupionym kremem miałam niezłe przeboje, o czym Wam pisałam rok temu, okazało się, że kupiłam źle przechowywaną sztukę, ale firma bardzo ładnie się zachowała, ponieważ po zgłoszeniu tego faktu przesłała mi świeży egzemplarz. To się nazywa obsługa klienta. Brawo! Kupię na sto procent, więcej KLIK

Mizon, Wielofunkcyjny krem ze śluzem ślimaka: absolutny hit, za którym tęsknię! Początki z nim nie były łatwe, ale już po kilku dniach przyzwyczaiłam się do jego nieco niecodziennej konsystencji i szczerze pokochałam za działanie. Moja tłusta skóra została doskonale nawilżona i zregenerowana, a przy tym nie obciążona. Dzięki temu uzyskałam prawie idealne lico, bez zaskórników czy grudek, tak częstych przy cerze tłustej czy mieszanej. Ideał na wiosnę i lato, gdyż po nim o wiele mniej skóra się błyszczała. Cena mnie nie odstrasza, wart jest każdych pieniędzy, więc na pewno do niego wrócę. Więcej KLIK

Biolaven, Krem na noc: jeden z lepszych kremów jakie miałam. Dobrze nawilżał i odżywiał skórę nocą, a przy tym był dość lekki, nie zostawiał tłustej warstwy i nie zapychał porów. Świetny winogronowy zapach uprzyjemniał mi wieczorne rytuały. To kolejny kosmetyk, za którym szczerze tęsknię. Tworzył zgrany duet ze ślimakiem Mizon. Na pewno kupię, więcej KLIK

Sylveco, Rokitnikowa pomadka ochronna: kolejne cudo tej marki. Świetny, bezpieczny skład i przyjemny cynamonowy zapach, a do tego mocne działanie ochronne i nawilżające. Wszystkie parafinowe balsamy mogą się przy niej schować ze wstydu (teraz męczę klasyczną Nivea i różnica jest ogromna!). Jedyne co mi się nie podoba to opakowanie, które szybko się starło i wyglądało nieładnie, warto to dopracować. Na bank kupię, więcej KLIK

Ziaja PRO, Dwufunkcyjny płyn micelarny: bardzo fajna, ogromna półlitrowa butla z pompką wystarczyła mi na dużo dłużej niż standardowe opakowania, a micela używam zwykle dwa razy dziennie. Dobrze sobie radził z makijażem zarówno podkładami jak tuszem do rzęs, miał problem jedynie z bazą pod cienie, którą rozmazywał. Warto spróbować jeśli nie lubimy co miesiąc kupować nowego płynu. Nie podrażnia. Chętnie jeszcze kupię, więcej KLIK

Bell, Puder prasowany 2Skin Mat: niesamowicie wydajny, miałam go baaaardzo długo. Podoba mi się, że opakowanie zawiera lusterko, dzięki czemu jest to idealny puder do torebki. Jak widać na zdjęciu napisy się pościerały, ale mimo to zatrzask do końca dobrze się trzymał, nigdy sam nie puścił. Matuje dość przeciętnie, nie zauważyłam najmniejszej różnicy w działaniu przy nakładaniu dołączonym puszkiem czy pędzlem. Obecnie stawiam raczej na pudry ryżowe, ale jeśli będę potrzebowała podobnego produktu chętnie kupię ten. Przekonuje mnie też polska marka.


Ciało:
LPM, Olejek do mycia Orzech Laskowy: genialny olejek, który zniewolił mnie swoim zapachem. Posiada fajną konsystencję, dobrze się pieni i pozostawia skórę czystą, pachnącą i miękką. Rzadko kiedy się po nim balsamowałam, zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Polubił go także mój mąż i podbierał go cichcem :) Na pewno kupię, więcej KLIK

FlosLek, Emoleum do kąpieli: w zasadzie moja fanaberia, bowiem nie mam większych problemów ze skórą ciała. Chciałam sama się przekonać o co tyle krzyku i przyznaję, że już wiem. Przezroczysty, bezzapachowy płyn po zmieszaniu w wodą zamienia się w delikatną białą emulsję, której zazwyczaj używałam pod prysznicem. Dobrze myje skórę, choć robi to delikatnie, nie podrażnia. Pozostawia przyjemne uczucie nawilżenia nawet po wytarciu skóry ręcznikiem, nigdy nie czuła potrzeby użycia po nim balsamu. Myślę, że warto przyjrzeć się mu bliżej w przypadku wrażliwej skóry. Być może jeszcze kupię.

CD, Dezodorant Deo Atomizer Granat: przyjemny zapach i skład oparty na alkoholu (nie zawiera aluminium). Z działania byłam zadowolona, ale absolutnie nie nadaje się do używania na ogolone pachy, bowiem powoduje pieczenie skóry. Sprawdzał się także jako mgiełka w upały, zapach jest bowiem bardzo letni i owocowy. Być może kupię, więcej KLIK

Lavera, Balsam do ciała Mleko i miód: to przykład na to, że dobre składy przekładają się na jeszcze lepsze działanie. Balsam jest lekki, przyjemnie pachnie i zawiera sporo olejów, a mimo to nie pozostawia tłustej warstwy na skórze (choć to zależy także od użytej ilości). Doskonale się wchłania pozostawiając skórę miękką, gładką, odżywioną i coraz ładniejszą. Dobry na każdą porę roku. Na pewno kupię tą albo inną wersję zapachową, więcej KLIK


Włosy:
Yvs Rocher, Szampon do włosów Volume: jeden z moich stałych ulubieńców, o którym jeszcze nie napisałam posta, ale na pewno zrobię to w przyszłości. Świetnie pachnie, dobrze się pieni i jest nieco delikatniejszy dla skóry głowy niż standardowe szampony. Genialnie unosi włosy u nasady, nie przeciąża ich, sprawia, że fryzura wizualnie wygląda na gęstszą i pełniejszą. Dobrze domywa także oleje. Mam już kolejne opakowanie :)

L'Biotica, Szampon Silk&Shine: wygodna, miękka tubka i korek na klik są bardzo praktyczne pod prysznicem. Sam szampon ładnie pachnie, ma odpowiednią gęstość, dobrze się pieni. Świetnie się sprawdził na moich cienkich włosach, których nie obciążał, za to ładnie nabłyszczał i sprawiał, ze wyglądały na zdrowe. Chętnie kupię. Więcej KLIK



Pozostałe
LPM, Regeneracyjny krem do rąk: fajny zapach i dość treściwa konsystencja, wydawało się więc, że będzie fajnie. Niestety krem się u mnie nie sprawdził, w ciągu dnia był zbyt tłusty, natomiast użyty na noc działał za słabo. Nie zauważyłam ani nawilżenia, ani regeneracji pomimo zużycia całej tubki. Nie kupię, więcej KLIK

Magnum, Mydło w płynie Oliwka: bardzo rzadkie, bardzo średnie. Do plusów należy niska cena, bodajże 4 zł/l oraz wygodne opakowanie, idealne do uzupełniania pojemnika na mydło. Poza tym przeciętniak, który szybko się zużywa. Raczej nie kupię.


Znacie coś? Miałyście któryś z moich absolutnych ulubieńców?

Stylowy brodacz, Ekskluzywna szczotka z włosia dzika do włosów lub brody

Jestem posiadaczką włosów cienkich i delikatnych, co wpływa na ich niewielką gęstość i objętość. Dodatkowo stale walczę z odpowiednim ich nawilżeniem, ale jednocześnie muszę uważać na przeciążenie. Dodatkowo lubię je farbować, bo... jak już raz się zacznie trudno przestać. Nie mam więc lekko z włosami, a biorąc jeszcze pod uwagę częste eksperymenty z kosmetykami staram się dbać o nie jak mogę. Ostatnio zainteresowałam się więc szczotkami. Pisałam Wam już o serii Michel Mercier do włosów cienkich, a dziś chciałabym opowiedzieć o szczotce zgoła... męskiej, której używam z powodzeniem ja. Marka Stylowy brodacz jest to bowiem marka specjalizująca się w pielęgnacji męskiej brody. Posiada w swoim asortymencie różne specyfiki niezbędne dla zadbanego brodacza, w tym także szczotki - teoretycznie przeznaczone do brody, ale zostałam zapewniona, że do włosów także można ich używać.


Stylowy brodacz, Szczotka z drzewa oliwnego według producenta:

"Elegancka, stylowa, wyjątkowa! Cechą charakterystyczną szczotek Classy Beard jest prawdziwe drewno i naturalne włosie z dzika. Drewno oliwne jest drewnem szlachetnym, bardzo długo rośnie i jest pozyskiwane głównie w Grecji oraz w mniejszej ilości we Włoszech. Drewno oliwne ma niesamowite słoje oraz fakturę, które dają efekt 3D. W porównaniu do innych drzew drewno oliwne jest twardsze i wytrzymalsze. Dodatkowo szczotki są głęboko impregnowane i woskowane. To wszystko sprawia, że szczotki oliwne są tak ekskluzywnym wyrobem i mają tak wysoką cenę."


Już na pierwszy rzut oka szczotka wyróżnia się wyglądem spośród znanych mi plastikowych koleżanek. Przede wszystkim w całości jest wykonana z naturalnych półproduktów takich jak szlachetne drewno oliwne i włosie dzika. Co do tego drugiego osobiście mam ambiwalentny stosunek, taka moja natura. Włoski są sztywne i ułożone w równych rzędach, dość klasycznie, jednak warto zauważyć, że układają się pod różnymi kątami.


Drewno oliwne wizualnie jest niesamowite! Mnie po prostu zachwyca fakt, że każdy egzemplarz jest całkowicie niepowtarzalny, wyróżniający się tylko sobie przypisanym układem słojów. Dodatkowo sposób ukształtowania rączki uwydatnia wrażenie trójwymiarowości i wyjątkowości. Drewno jest gładko oszlifowane i dobrze leży w dłoni tak męskiej, jak i kobiecej. Cała szczotka jest bardzo zgrabna i poręczna.


Szczotki te chyba najłatwiej kupić przez internet. Wersja z drewna oliwnego kosztuje 89zł, a więc niemało, jednak warto obserwować facebookowy profil Stylowego brodacza, gdzie często ogłaszane są promocje. Istnieje też wersja z drewna bukowego w cenie 69zł.


Włosie z dzika jest bardzo specyficzne, ponieważ mimo swojej szorstkości i sztywności czesze delikatnie. Włosie to wchodzi w moje włosy tylko do pewnej głębokości, co sprawia, że nie ma mowy o podrapaniu czy podrażnieniu skóry głowy lub brody. Włosie jakby dopasowuje się do gęstości czy też objętości fryzury, dzięki czemu w ogóle nie wyrywa włosów! Szczotka działa delikatnie, ale skutecznie. Osobiście opracowałam sobie następującą metodę czesania suchych włosów (mokrych nie czeszę nigdy): najpierw pochylam głowę mocno do dołu i czeszę włosy od spodniej strony, a następnie zamaszystym ruchem podnoszę głowę i czeszę kosmyki od strony zewnętrznej (od góry). Uzyskuję w ten sposób większą objętość fryzury, puszystość i sypkość włosów. Zdarza się czasem, że szczotka elektryzuje włosy, ale występuje to sporadycznie i może być spotęgowane używaniem pewnych kosmetyków (np. naturalnego szamponu). Nie wiem jednak czy przy naprawdę gęstej czy też kręconej fryzurze szczotka równie dobrze się spisze, czy jednak nie jest zbyt delikatna.


Podsumowując jestem bardzo zadowolona! Szczotka wygląda absolutnie wyjątkowo (już kilka koleżanek mnie o nią pytało). Do tego czesze bardzo delikatnie, nie wyrywając moich i tak już cienkich włosów. Czasem podbiera mi ją mąż i nie mam nic przeciwko, ponieważ jakby nie patrzeć, teoretycznie jest to produkt przeznaczony dla niego. Gdybym znała jakiegoś zapalonego brodacza z przyjemnością sprezentowałabym mu taką niepowtarzalną szczotkę, a i koleżance borykającej się z podobnymi włosowymi problemami również :)

A Wy jakich szczotek używacie? Macie jakieś ciekawe sposoby na cienkie włosy albo własne techniki czesania?

Nacomi, Intensywnie nawilżająca maska algowa do twarzy

Jak wiecie maseczki bardzo lubię i korzystam w nich regularnie, najczęściej dwa razy w tygodniu, w zależności od aktualnych potrzeb skóry. W związku z tym temat masek pojawia się dość często, ostatnio pisałam o nich miesiąc temu przy okazji peelingu enzymatycznego i uspakajającej maski Ziaji PRO. Wtedy także na tapecie była maska algowa, którą śmiało można nazwać maską typu peel-off i Nacomi w sumie podobnie się aplikuje. Jednak czy działa tak samo?



Nacomi, Profesjonalna maska algowa do twarzy, Intensywnie nawilżająca, do każdego typu cery, także wrażliwej

"Zdrowa, odpowiednio nawilżona skóra jest pomaga dłużej zachować zdrowie i urodę - naskórek jest ochronną zbroją, która strzeże nasz organizm przed przenikaniem patogennych czynników wywołujących choroby. Nawilżona, jędrna skóra jest zatem jednym z najważniejszych elementów zapewniających doskonały wygląd i zdrowie na długie lata.
Oliwkowa maska algowa jest kosmetykiem przeznaczonym specjalnie do pielęgnacji skóry ulegającej nadmiernemu przesuszeniu oraz skłonnej do zmarszczek. Ekstrakt z liści oliwnych zawierający oleuropeinę posiada silne działanie wzmacniające układ immunologiczny - aktywuje skórę do obrony przed drobnoustrojami i toksynami oraz uszczelnia naczynia krwionośne. Regularne stosowanie maseczki oliwkowej z algami pomaga uporać się z szorstkością skóry, eliminuje podraznienia i długotrwale nawilża skórę.
Maska przeznaczona do pielęgnacji skóry wrażliwej, skłonnej do podraznień. Należy ją stosować ok. 2 razy w tygodniu, nakładając na skórę twarzy i inne problematyczne miejsca, np. na dekolt lub plecy. Przed nałożeniem na skórę proszek należy rozrobić z niewielką ilością przegotowanej, letniej wody aż do uzyskania jednolitej konsystencji. Po 20-30 minutach, gdy wyschnie, należy ją zdjąć w postaci jednego, sprężystego płatu."


Opakowanie maski to plastikowy, odkręcany, nieduży pojemnik zabezpieczony przed ciekawskimi, dzięki czemu nic się nie rozsypuje po otwarciu - co jest szczególnie istotne jeśli kupujemy przez internet i maska przychodzi pocztą. Design jest delikatny i nieprzejaskrawiony, co osobiście bardzo mi się podoba. Na stronie producenta kosmetyk kosztuje niecałe 20zł/100ml.


Skład: Diatomaceous Earth (ziemia okrzemkowa, detoksykuje, oczyszcza, normalizuje), Algin (algi, nawilżają, odżywiają, koją, oczyszczają i odmładzają), Clacium Sulfate Hydrate, Tetrasodium Pyrophosphate, Olea Europea (Olive) Fruit Oil (oliwa z oliwek, nawilża, natłuszcza, nie zapycha), Olea Europea (Olive) Leaf Powder (ekstrakt z liści oliwnych, zapobiega utracie wody, działa przeciwbakteryjnie), Silica, Iron Oxides.


Maseczka ma postać drobno zmielonego, białego proszku i zapach charakterystyczny dla glinek - delikatny, naturalny, mi nie przeszkadza zupełnie. Nie zawiera zbędnych barwników czy substancji zapachowych, co pozytywnie wpływa na jej delikatność i dzięki czemu nadaje się także do wrażliwej cery.


Maseczkę zazwyczaj mieszam "na oko" z letnią, przegotowaną wodą tak, by otrzymać pożądaną konsystencję gęstego budyniu. Robi się to szybko i łatwo. Jeśli potrzebujecie proporcji producent podaje, by na 60g wody dodać ok. 20g proszku, jednak moim zdaniem to stanowczo za duża porcja na twarz i szyję, można więc śmiało zmniejszyć ją o połowę, a nawet więcej. Podczas mieszania maska przybiera lekko beżowy odcień, a zapach nie przybiera na sile. Zawsze używam do niej plastikowej miseczki i drewnianego patyczka, aby uniknąć kontaktu z metalem (tak jak w przypadku glinek - pozbawia to niektóre maski cennych składników i osłabia ich działanie). Wydajność zależy od tego jak często się jej używa, u mnie przy stosowaniu jej jedynie na twarz i czasem szyję wystarczy na ok. 9-10 razy (według producenta takie opakowanie to dwa zabiegi, nie wiem dlaczego, bo to ewidentne nieporozumienie).


Po otrzymaniu odpowiedniej konsystencji OD RAZU nakładam maskę na skórę, omijając okolice oczu. Kosmetyk dość szybko tężeje, dlatego warto robić to sprawnie, ale i dokładnie, starając się otrzymać w każdym miejscu mniej więcej tą samą grubość maski (szczególnie warto zwrócić na to uwagę przy brzegach). Uwielbiam uczucie przyjemnego chłodku w kontakcie ze skórą, idealny pomysł na lato! Maska potrafi spływać, choć zasadniczo dobrze się trzyma skóry, dlatego zawsze po aplikacji relaksuję się na leżąco. Po ok. 15 minutach całość zastyga, a jednocześnie jest elastyczna, więc łatwo można ją zdjąć jednym lub dwoma ruchami. Jeśli przy brzegu zaschła i nie chce zejść prawdopodobnie została nałożona zbyt cienką warstwą i te miejsca mogą zostać podrażnione (u mnie objawia się to zaczerwieniem skóry oraz lekkim pieczeniem). Osobiście zdejmuję maskę najczęściej w dwóch ruchach: od szyi do policzków oraz oddzielnie czoło. Ładnie odchodzi, nie zdziera skóry i praktycznie nie pozostawia śladów, a jeśli nawet - domywam je micelem lub tonikiem i po kłopocie.


Po zdjęciu maski najbardziej widoczne jest dobre oczyszczenie porów skóry oraz delikatne zmniejszenie wyprysków czy zaskórników. Zauważyłam też, że mniej się błyszczę, co przy tłustej cerze jest nader pożądanym efektem. Skóra wydaje się gładsza, jest miękka w dotyku, lepiej nawilżona i dokładniej chłonie tonik czy serum, które po niej aplikuję. Przy regularnym stosowaniu raz na 4-5 dni cera nabiera zdrowego blasku, jest lepiej dotleniona i odżywiona, potrzeba jednak do tego cierpliwości, nie wystarczy użyć maski raz i czekać na efekty. Skóra po kilku użyciach staje się widocznie i trwale milsza w dotyku, znikają uporczywe suche skórki, choć wyjątkowego nawilżenia niestety nie zaobserwowałam. Maska bardzo pomaga w dbaniu o cerę, ale sama raczej nie wystarczy, zwłaszcza przy skórze suchej. To dobry pomysł na jeden z etapów wielostopniowej pielęgnacji.

Nacomi ma w swojej ofercie świetne kosmetyki, moja przygoda rozpoczęła się malinowym musem do ciała i od tamtej pory trwamy w przyjaźni. Znacie kosmetyki tej marki?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj