DermoFuture, Kuracja z biotyną
Serum i różnego rodzaju celowe kuracje towarzyszą mojej pielęgnacji od dobrych trzech lat i nie zamierzam tego zmieniać. Dopóki wierzę w rezultaty działań prewencyjnych będę je stosować, aby skóra jak najdłużej była jędrna, gładka i sprężysta bez ingerencji chirurgicznych (na które niespecjalnie mam ochotę). Przy okazji szukam składników, które ułatwiają innym substancjom aktywnym przedostanie się w głębsze warstwy naskórka i potrafiące zatrzymać wodę. Kuracja DermoPrecision wydała mi się idealnym pobudzeniem cery poszarzałej i zmęczonej zbyt długą wiosną, więc zgłosiłam się do akcji Michała "Testuję z Twoje Źródło Urody", dzięki której mam okazję poznać wersję kosmetyku z biotyną.
DermoFuture Precision, Kuracja odmładzająca z biotyną
Według producenta: "Główny składnik preparatu - biotyna (znana jako wit. B7 lub wit. H) bierze udział w metabolizmie białek i tłuszczy. Ma istotne znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania komórek, głównie stymuluje metabolizm komórek twarzy, szyi, dekoltu, grzbietów dłoni. Dzięki tej funkcji zwiększa biodostępność innych substancji aktywnych dostarczanych w głąb skóry oraz spowalnia proces starzenia się skóry, przywracając jej naturalny blask.
Działanie: regeneruje i poprawia gęstość skóry, zwiększa elastyczność i stymuluje procesy naprawcze, chroni przed nadmierną utratą wody, odnawia naskórek i regeneruje podrażnienia."
Kurację kupimy w zafoliowanym, niewielkim kartoniku w standardowej cenie 39zł/20 ml. Pojemność buteleczki jest niewielka, ale na jednomiesięczną kurację powinna wystarczyć. Kosmetyk został przebadany dermatologicznie oraz posiada pH przyjazne dla skóry.
Wewnątrz kartonika znajdziemy uroczą, niewielką buteleczkę z ciemnego szkła, dzięki czemu mniej światła dotrze do jej zawartości (promieniowanie UV dezaktywuje biotynę). Wygodna szklana pipeta ułatwia nałożenie serum oraz nabranie odpowiedniej ilości, umożliwia także precyzyjne odmierzenie kropel. Buteleczka jest stabilna i dobrze oznakowana, więc nie pomyli się z innymi kosmetykami.
Skład: oparty jest na wodzie i glicerynie, dalej znajdziemy emulgator oraz emolienty, w tym oleje, m.in. jeden z moich ulubionych olej z nasion wiesiołka, ale też olej makadamia i z pestek winogron, słonecznikowy, masło shea, konserwanty w połowie składu, wit. E, łagodzący d-panthenol, hialuronian sodu, ekstrakt z aloesu, biotynę, składniki kompozycji zapachowej.
Kuracji z biotyną skrupulatnie używam codziennie na noc od prawie miesiąca i buteleczka dobija właśnie dna. Aplikacja jest wyjątkowo wygodna i ułatwia przyjemny masaż skóry, dzięki czemu preparat szybciej się wchłania. Można używać jej także rano (na dzień), jednak jako że wklepywałam ją sumiennie nie tylko w twarz, ale i szyję oraz wierzch dłoni, postawiłam tylko na nocną pielęgnację.
Samo serum jest dość wodniste, ale dzięki pipecie mamy nad nim pełną kontrolę. Nic nam nie skapnie ani się samo nie rozleje. Zaskoczył mnie mlecznobiały kolor, jednak na szczęście nie barwi skóry ani nie tworzy smug. Zapach jest bardzo delikatny, trudno go porównać do czegoś znajomego, najbardziej kojarzy mi się z tabletkami "witamin B complex", które jakiś czas temu musiałam zażywać. Nie przeszkadza mi, ale i nie umila aplikacji, jest neutralny.
Chwilę po rozprowadzeniu kuracji na skórze (zwykle lekko zwilżonej hydrolatem różanym) wykonuję delikatny masaż twarzy. Subtelnie oklepuję skórę kierując się od dołu ku górze, omijając okolice oczu. Dzięki temu preparat szybciej się wchłania, choć i bez tego dobrze sobie z tym radzi. Moja skóra wręcz go spija, więc po chwili nie czuję już żadnej warstwy kosmetyku. Serum dobrze nawilża skórę, zapewne dzięki zawartości kilku cennych składników, w tym biotyny, której cząsteczki wykazują podobną budowę do cząsteczek mocznika, znanego ze swoich właściwości nawilżających. Lekka, wodnista konsystencja, niby niepozorna, a już po kilku dniach regularnego stosowania widocznie zmniejszyła przesuszenie zlokalizowane w okolicach nosa i ust, które uporczywie mnie nękało po wiośnie. Koloryt cery także się ujednolicił, a cała twarz nabrała zdrowego blasku. Zauważyłam także, że pory są mniej rozszerzone niż zwykle oraz rzadziej występowały wypryski, natomiast te, które powstały znacznie szybciej znikały. Trudno jest mi ocenić czy kuracja wpływa na jędrność, bo po miesiącu nie zauważyłam jakiejś znaczącej różnicy, być może to zbyt krótki okres stosowania. Mimo to jestem zadowolona, kuracja nie obciąża skóry, nie zostawia tłustej czy lepkiej warstwy i nie podrażnia.
Jest to pierwszy poznany przeze mnie kosmetyk marki Dermo Future, ale na pewno nie ostatni. Taka celowa, miesięczna kuracja dla skóry jest kolejnym etapem z wieczornej pielęgnacji, zajmuje dosłownie sekundy, a zdecydowanie pozytywnie wpływa na nawilżenie i ukojnie cery. Dobrze spisała się także w obszarach, gdzie mam rozszerzone pory, które dłużej pozostawały zwężone, a ewentualne wypryski szybko znikały. Mam ochotę poznać inne wersje i nie zawaham się tego zrobić.
Znacie te kosmetyki? Czy stosujecie czasem podobne kuracje lub sera?