Relacja z Beauty Days 17.09.2016r.

W sobotę 17 września byłam na ciekawym wydarzeniu. Były to Targi Beauty Days w Nadarzynie pod Warszawą. Jednocześnie obok odbywały się targi modowe, jednak ja skupiłam się na swojej działce, że się tak wyrażę. Na imprezie obecne były gwiazdy, blogerzy i celebryci, m.in. Maja Sablewska i Red Lipstick Monster. Jeżeli jesteście ciekawi moich wrażeń z tego wydarzenia zapraszam na wpis.




Targi rozpoczęły się w piątek, ale ja mogłam się wybrać na nie dopiero w sobotę, zresztą sobotni program najbardziej mi odpowiadał. Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie, gdzie odbywała się impreza, można było znaleźć z łatwością, choć samo wejście do hali już nie było widocznie wyeksponowane. Musieliśmy przejść cały wielki budynek, nigdzie nie było strzałek, myślę, że można było uniknąć takiego zamieszania i oznakować wejścia. Po zarejestrowaniu się weszłam na teren targów z różowymi dywanami i mnóstwem kosmetycznych stoisk. Raj :) Na początek zależało mi, aby znaleźć stoisko Mokosh, gdzie byłam zapisana na warsztaty z peelingów. 


Stoisko Mokosh zrobiło na mnie wrażenie, było po prostu śliczne. Drewno, uśmiechy i merytoryczne rozmowy już na zawsze będą mi się kojarzyły z tą marką. Na warsztacie robiliśmy swój własny peeling z soli, oleju makadamia i olejków eterycznych. Przy okazji podpytywałam prowadzącego o różne ciekawostki, udało mi się m.in. dowiedzieć, że cała firma Mokosh liczy 5 pracowników i jest to firma rodzinna. Cieszy mnie, że tak się ta marka rozwija!


Po warsztatach miałam czas, aby przejść przez inne stoiska, porozmawiać o nowościach i zrobić zakupy. Szczególnie skupiłam się na markach, o których dotąd jedynie słyszałam, a z którymi nie miałam jeszcze do czynienia. Jedną z nich jest Lush Botanicals, która szczyci się świetnymi składami. Jestem w trakcie zużywania próbek, które bardzo dobrze rokują. Wspaniale pachną naturalnymi olejkami eterycznymi i mają delikatne konsystencje.


Zaciekawiła mnie bardzo polska marka Sadza Soap i czarne mydła w kształcie bryłki węgla. Ich peeling z kawałkami prawdziwego węgla jest naprawdę hardcorowy. Sam pomysł na kosmetyki jest oryginalny i niesamowicie mi się spodobał.


La-Joie to akcesoria do stóp i paznokci, więc przy stoisku zakupiłam sobie kilka pilników. Panowie byli bardzo pomocni, potrafili doradzić i podpowiedzieć, a same akcesoria już kiedyś miałam okazję kupić, więc wiem, że są ok.


Na stoisku Sylveco pozachwycałam się zapachami serii Vianek oraz zrobiłam małe zakupy, do których dostałam jeszcze gratis moją ukochaną pomadkę z peelingiem :) Lubię ekipę Sylveco, bo jest bardzo pomocna, uśmiechnięta i optymistyczna. Poznałam cały asortyment marki i już mam plany na bliższą znajomość z kolejnymi kosmetykami Vianka.


Indigo miało ogromne stoisko i przyznam, że miałam zamiar kupić hybrydy, ale zrezygnowałam, bo nie mogłam się zdecydować na kolory :) Niemniej kolejnej okazji już nie odpuszczę, bo marka ma dobrej jakości lakiery, mnóstwo efektów i możliwości łączenia. Planuję także zakup słynnej bazy proteinowej.


Nie są to oczywiście wszystkie stoiska, ale wiele zdjęć nie wyszło z powodu słabego oświetlenia. Żałuję, bo chciałam Wam pokazać jak pięknie były poustawiane i wyeksponowane kosmetyki, jak było kolorowo, większość ludzi była uśmiechnięta i bardzo rozmowna. Dowiedziałam się sporo rzeczy i wiele marek mam ochotę wprowadzić do swojej pielęgnacji.


Jedno ze stoisk natomiast było zaskakujące, prezentowało bowiem jedzenie z hasłem "przez żołądek do piękna".  Stoisko należało do marki Natureat, a smaki dla gości komponował David Gaboriaud znany m.in. z autorskiego programu na Kuchnia+. Swoją drogą bardzo sympatyczny i otwarty człowiek, chętnie dzielił się swoją wiedzą. Oczywiście co nieco podjedliśmy i zakupiliśmy.


W tym samym czasie na scenie odbywało się sporo atrakcji. Były metamorfozy z RLM, bitwy na pędzle Kitulec Kate vs Karolina Zientek:


Porady wizerunkowe Mai Sablewskiej:


Pokazy mistrzów fryzjerstwa Tomasza Schmidta i Andrzeja Wierzbickiego z programu Ostre Cięcie:


Wypowiedzi blogerek, tu akurat Macademian Girl: 


Poza tym przy poszczególnych stoiskach także wiele się działo: makijaże, fryzury, porady, dobór kosmetyków, odcieni, zapachów oraz zabiegów.


Mnie udało się skorzystać z zabiegu mikrodermabrazji wodnej HYDRA FACIAL. Specjalnie zarezerwowałam sobie ostatnie pół godziny przez zakończeniem targów, bo dostałam cynk, że po zabiegu skóra jest zaczerwieniona, a nie chciałam tak paradować dłużej niż muszę. 


Zabieg Hydra Facial był bezbolesny, choć odczuwałam lekkie drapanie i wsysanie skóry, ale nie było to nieprzyjemne. Kosmetyczka najpierw zmyła mój makijaż, następnie specjalną końcówką oczyściła skórę przy pomocy specjalistycznego żelu i próżni. Następnie, wykorzystując fakt, że pory zostały otwarte i oczyszczone, kolejnymi - coraz mniejszymi - jednorazowymi końcówkami wtłaczane są w skórę preparaty z substancjami aktywnymi, które głęboko nawilżają, odmładzają i regenerują skórę. Na koniec przymyka się pory i chwilę daje skórze na ochłonięcie. Sam zabieg trwał ok. 30 minut i był w sumie relaksujący. Faktycznie skóra była lekko zaczerwieniona, ale szybko mi to przeszło (po ok. 10-15 min.).


Skóra po zabiegu była mega wygładzona, o wiele delikatniejsza niż po jakimkolwiek peelingu, pory były niewyczuwalne i zmniejszone do minimum. Odczuwalne było nawilżenie, miałam wręcz wrażenie, że skóra jest "opita", mokra i ochłodzona. Efekt utrzymywał się ok. 4-5 dni po zabiegu, choć i teraz, po ponad tygodniu, wciąż widzę różnicę. Mam o wiele mniej zaskórników, podskórnych grudek, nie błyszczę się tak mocno jak zazwyczaj. Przez ten tydzień ani razu nie odczułam dyskomfortu związanego ze ściągnięciem skóry, nawet po umyciu jej żelem z SLS. Żałuję tylko, że zabieg swoje kosztuje, sprawdziłam w pierwszym lepszym gabinecie w Warszawie, który mi się pokazał w wyszukiwarce - jeden zabieg to koszt 300 zł, ale seria 4 zabiegów już 800 zł. Jakby ktoś mi chciał zrobić prezent to macie podpowiedź ;)


Jak wspomniałam, nie obyło się bez zakupów, choć aby nie przesadzić wzięłam określoną kwotę gotówki, a kartę zostawiłam w domu. Łatwo nie było. Kupiłam swoją ukochaną pomadkę z peelingiem Sylveco, a do tego żel Vianek, więc kolejną pomadkę dostałam gratis (promocja targowa). Dla koleżanki wzięłam cienie Ingrid, a przy okazji kupiłam i sobie jedno opakowanie. Pilniczki i polerki La Joie i tak planowałam nabyć, więc skorzystałam z cen targowych.


Dostałam też trochę próbek, z czego już mogę powiedzieć, że krem Fitomedu no11 będzie mój, a i na coś fajnego marki Lush Botanicals planuję się zaczaić. Własnoręcznie ukręcony peeling Mokosh oczywiście był świetny. Poza tym kuszą mnie peelingi Scandinavia oraz Fresh&Natural.


Na wspomnianym stoisku kulinarnym uraczyłam się prawdziwym greckim dżemem z papryki oraz chutneyem z bakłażana, którego zawsze chciałam spróbować - jest smaczny, ale zabrakło mu pazura.


Bawiłam się świetnie, poznałam kolejnych ludzi, którzy godzinami mogliby rozmawiać o składach, formułach i efektach stosowania kosmetyku. Uwielbiam ludzi z pasją, a na wielu stoiskach takich właśnie spotkałam. Ogólna atmosfera była bardzo pozytywna, choć zdziwiłam się, że było tak mało odwiedzających! Nie pierwszy raz byłam na targach kosmetycznych, za to pierwszy raz na takich, gdzie było tylu znanych ludzi z internetu i telewizji, natomiast samych odwiedzających garstka. Ma to oczywiście swoje plusy, bo przy większości stoisk można było spokojnie porozmawiać, skonsultować się czy dobrać odpowiednie odcienie. W dodatku ceny były dużo bardziej dostępne niż choćby w sklepach internetowych. Jestem zadowolona i jeśli będzie kolejna edycja z pewnością się na nią wybiorę.

Czy Wy miałyście okazję być na targach kosmetycznych? Lubicie tą atmosferę i bezpośredni kontakt z markami?

Skin79, Pore Bubble Cleansing Mask, Nowa maska w płachcie bąbelkująca

Maski w płachcie na stałe zawitały w mojej pielęgnacji. Nie ma chyba tygodnia, w którym nie stosuję co najmniej jednej, zazwyczaj nowej płachty i nie planuję tego zmieniać :) Choć nadal jestem wielką fanką glinek i nie zrezygnuję  z nich za skarby świata, to jednak jako osoba dość aktywna cenię sobie szybkość i skuteczność mask sheetów. A że nowości ukochałam sobie szczególnie, nie mogłam odmówić przetestowania nowej maski Skin79. Zupełnie innej niż pozostałe, bo... bąbelkującej.


Skin79,  Pore Bubble Cleansing Mask, Nowa maska w płachcie bąbelkująca

Według producenta: "Absolutna Nowość na Polskim Rynku! Pierwsza maseczka w płacie zapewniająca efekt masażu jednocześnie. Maska, dzięki drobnym pęcherzykom powietrza, wnika głęboko w pory, dokładnie je oczyszczając. Ekstrakt z jeżówki pobudza wytwarzanie nowych włókien kolagenowych i silnie regeneruje. Proteiny mleka nawilżają i wygładzają skórę. Wąkrota azjatycka wykazuje działanie przeciwzapalne, poprawia gęstość i elastyczność skóry. Twarz staje się silnie nawilżona i wyraźnie rozjaśniona. Stosować minimum raz w tygodniu."


Czarne opakowanie maski łatwo się otwiera, a jednocześnie dobrze chroni zawartość choćby przed wyschnięciem czy dostępem powietrza. Z tyłu mamy etykietę po polsku oraz skład INCI.


Skład: Water, Glycerin, Sodium Cocoyl Apple Amino Acids, Cocamidopropyl Betaine, Dipropylene Głycol, Disloxane, Methyl Perfluoarobutyl Ether, Methyl Perfluoroisobutyl Ether, Hydroxyethyloellulose, Phenoxyethanol, Sodium Chloride, Ethylhexylglcerin, Disodium EDTA, Fragrance, Butylene Głycol, Ethyl Hexanediol, Echinacea Angustifolia Extract, Mentha Piperita (peppermint), Leaf Extract, Milk Protein Extract, 1,2-Hexanediol, Centella Asiatica Extract, Gaultheria Procumbens (Wintergreen) Leaf Extract, Camellia Siensis Leaf Extract, Houttuynia Cordata exstract.


Sposób użycia:
1. Umyć i stonizować twarz.
2. Rozmasować maskę przez opakowanie, aby równomiernie rozprowadzić składniki aktywne.
3. Rozłożyć maskę na suchej skórze, dopasowując do oczu i ust.
4. Po około 10 minutach zdjąć maskę.
5. Umyć i stonizować twarz


Maska ma postać czarnej tkaniny z tradycyjnie wyciętymi miejscami na oczy, usta i nos. Jest mięciutka i łatwo się nakłada oraz dopasowuje do twarzy, choć dla mnie (jak i zapewne dla większości z Was) jest odrobinę zbyt duża, przez co delikatnie się marszczy. Nie przeszkadza to jednak w używaniu. Maska dobrze trzyma się skóry, nie spada. Zapach posiada przyjemny, dość intensywny, skojarzył mi si trochę z płynem do płukania tkanin.


Warto pamiętać o delikatnym pomasowaniu maski jeszcze przed wyjęciem jej z opakowania, aby dobrze rozprowadzić składniki. Po opuszczeniu opakowania od razu można zauważyć tworzące się bąbelki, co wygląda dość zaskakująco. Po nałożeniu maski na suchą skórę i dokładnym jej rozłożeniu wystarczy odczekać 2 minuty, aby zaczęła "się pienić". Wygląda się w niej hmmm... interesująco. Trochę kojarzy mi się z puchatym zwierzątkiem z jakiejś produkcji dla dzieci. Naprawdę żałuję, że nie odwiedził mnie wtedy mój ulubiony listonosz - ten sam od niebieskiej glinki i czarnej, węglowej maski. Chciałabym zobaczyć jego minę :D
Po 10 minutach wyglądałam już tak:


Bąbelkowanie nie jest tylko ciekawym dodatkiem i efektem odróżniającym maskę od innych. Zapewnia ono bowiem skórze delikatny, acz skuteczny masaż. Jest to bardzo przyjemne uczucie lekkiego łaskotania, wręcz uzależniające. W dodatku trwa przez całe 10 minut, a pewnie nawet dłużej. Po prostu ta maska cieszy, wywołuje uśmiech na mojej twarzy i to mi się podoba :)


Maska nie podrażniła mojej skóry, nie spowodowała szczypania czy łzawienia oczu. Po zdjęciu zostawia na skórze delikatną, śliską powłokę, którą należy zmyć. Skóra była natomiast dobrze oczyszczona, wydaje mi się też, że część zaskórników z nosa zniknęła, choć przyznaję, że miałam ich niewiele. Spodobało mi się, że twarz po jej użyciu nie błyszczała się przez kilkanaście godzin, więc pokusiłabym się o stwierdzenie, że reguluje wydzielanie sebum. I to wszystko bez nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Maska pozostawiła skórę gładszą, miękką, elastyczną, milszą z dotyku, nawilżoną, a pory lekko przymknięte. Najbardziej zauważalne jednak było rozjaśnienie skóry, zwłaszcza moich zaczerwienionych policzków - wreszcie kolor cery ujednolicił się jak po cienkiej warstwie podkładu. Resztki maski (pianki) domyłam płynem micelarnym, a następnie skórę stonizowałam według wskazań producenta, wtedy była już gotowa na kolejne etapy pielęgnacji np. toner czy serum.


Standardowa cena Pore Bubble Cleansing Mask to 25zł/szt. (23ml), obecnie jest w promocji za 16,90zł. Często można ją także spotkać w różnorodnych zestawach maskowych. Pamiętajcie, aby produkty marki kupować u polskiego dystrybutora, by nie nabrać się na liczne podróbki.

Planuję zakup kolejnych sztuk, bo nie zamierzam się pozbawiać tak przyjemnego efektu masującego. Znacie podobnie działające mask sheety? 

Jak stosować olej z wiesiołka, marula, lniany, jojoba

Wiele miesięcy temu wciągnęły mnie receptury własnych kosmetyków, stąd na blogu pojawiały się przepisy np. na kremy czy sera do twarzy. Obecnie "kręcę" rzadziej, zdecydowanie maksymalnie upraszczam  formuły, ale nie rezygnuję całkowicie, bo to nie tylko fajna zabawa, ale i pewność, że wiem co nakładam na skórę.


Zanim zaczęłam "łączyć i mieszać" z powodzeniem stosowałam czyste oleje. Mieszałam je np. z kwasem hialuronowym i nakładłam na noc lub wcierałam we włosy. 

UWAGA! Oleje zawsze nakładamy na wilgotną skórę. Mój ulubiony sposób to zwilżenie cery wybranym hydrolatem, a następnie nałożenie żelu aloesowego, żelu hialuronowego, propanediolu lub gliceryny. Tak naprawdę w ten sposób zaczęła się moja przygoda, ponieważ bez znajomości poszczególnych składników trudno opracować własne składy. Olei poznałam wiele, baaardzo wieeeele. Jednych używam do twarzy, innych do ciała, jeszcze innych do włosów, choć niektóre są bardziej uniwersalne np. jojoba lub wiesiołek.


Dziś napiszę o moich ulubionych, dość uniwersalnych olejach. Nie są to wszyscy ulubieńcy, więc jeśli post Wam się spodoba napiszę ciąg dalszy.

Do czego używać olei naturalnych?

Przede wszystkim do skóry twarzy, aby zatrzymać wodę w naskórku i zapobiec jej wyparowaniu (są to emolienty, same w sobie nie nawilżają). Dostarczają także skórze cennych substancji, w tym witamin oraz pomagają regulować wydzielanie sebum (sprawdziłam!). Rodzaj oleju należy dobrać pod potrzeby skóry, przy mojej mieszanej w kierunku tłustej cerze absolutnie się nie sprawdzał olej arganowy, do OCM rycynowy oraz kokosowy. Za to do cer suchych mogą być idealne.
Do włosów jako składnik własnych mieszanek do olejowania. Olej można nakładać na włosy suche, zwilżone humektantem (np. żelem aloesowym) lub na wilgotne po myciu.
Na ciało zamiast balsamu czy masła, najlepiej tuż po kąpieli, jeszcze na mokrą skórę, po chwili wytrzeć nadmiar ręcznikiem. Można dolać je do wanny podczas kąpieli lub jako dodatek do moczenia stóp. Te spożywcze warto także jeść, aby korzystać z ich dobrodziejstw także od wewnątrz.


Olej z wiesiołka Vivio - olej jakości spożywczej


Nie bez powodu olej z wiesiołka kupuję ZAWSZE jakości spożywczej. Jest to bardzo cenny sprzymierzeniec zdrowia i urody nie tylko od zewnątrz, ale przede wszystkim stosowany od środka. W dodatku jest idealny dla kobiet, ponieważ m.in. łagodzi PMS i inne dolegliwości kobiece, chroni przed bólem głowy, pomaga w chorobach krwi, wątroby i cukrzycy. Oczywiście to nie wszystko, warto oszukać więcej w internecie.

Jego skład to przede wszystkim nienasycone kwasy tłuszczowe, z czego większość to kwasy omega-6: 
- aż 70% kwas linolowy (m.in. działanie przeciwnowotworowe i antymiażdżycowe, poprawia też stan skóry);
- ok. 10% kwas gamma-linolenowy (poprawia pracę układu rozrodczego, stymuluje wzrost komórek włosów i skóry, poprawia funkcjonowanie układu krwionośnego, reguluje ciśnienie krwi, zmniejsza ryzyko zawału serca); to jeden z kluczowych kwasów tłuszczowych dbających o zdrowie człowieka, a w naszej diecie często go brakuje;
- pozostałe 20% to: kwasy oleinowy, palmitynowy i stearynowy, wit. E (walczy z wolnymi rodnikami powodującymi starzenie się skóry), cynk, selen i magnez oraz fitosterole, które blokują wchłanianie złego cholesterolu i  zmniejszają jego stężenie we krwi, zawiera też białko i enzymy.
Olej z wiesiołka można zatem uważać za najbogatsze, naturalne źródło biologicznie aktywnej witaminy F (inna nazwa nienasyconych kwasów tłuszczowych- NNKT).

Właściwości oleju z wiesiołka

- działanie odchudzające - zapobiega magazynowaniu się tłuszczów i ułatwia ich spalanie, pomaga usunąć toksyny z organizmu (po zjedzeniu);
- działanie antyreumatyczne - dla osób starszych, dodatkowo wspomaga regenerację tkanki łącznej i chrzęstnej (po zjedzeniu);
- wzmacnia odporność -  chroni przed infekcjami dróg oddechowych oraz gardła (po zjedzeniu);
- chroni układ krążenia - poprawia przepływ krwi w naczyniach, obniża ciśnienie (po zjedzeniu);
- działanie pielęgnacyjne - ujędrnia i uelastycznia skórę, nawilża ją i reguluje pracę gruczołów łojowych, leczy trądzik i problemy skórne (nakładany na skórę);
- ochronne na włosy - regeneruje i zapobiega rozdwajaniu (nakładany na końcówki włosów);
- działanie antyrakowe (zwłaszcza piersi i sutka) - zawarty w nim kwas gamma- linolenowy potrafi zahamować wzrost agresywnego raka piersi i wspomaga terapię zwiększając skuteczność leków (po zjedzeniu).
Warto zwrócić uwagę na to, by olej z wiesiołka był tłoczony i jedzony na zimno, ponieważ podgrzany traci swoje właściwości. Warto dodawać go do sałatek na zimno lub po prostu pić łyżeczkę (ma delikatny posmak ziołowy i bardzo aksamitną, nietłustą konsystencję, da się przyzwyczaić).


Jak stosować olej z wiesiołka

Olej z wiesiołka (Oleum oenotherae) marki Vivio jest olejem jakości spożywczej. Egzemplarz ze zdjęcia kosztuje ok. 15-18 zł, ale olej jest bardzo wydajny.
O jakości świadczy też buteleczka z kroplomierzem zrobiona z ciemnego szkła. Oleju nie trzeba trzymać w lodówce. Etykieta jest trwała, nie rozmazuje się.
Skład: 100% olej z wiesiołka bez dodatków.
Wygląd: jasny, prawie przezroczysty olej o delikatnym zapachu. Idealnie komponuje się z sałatkami i świeżymi warzywami (jemy na zimno!). Konsystencja oleista, ale nie bardzo tłusta.
Jak stosuję: przede wszystkim spożywczo, ale często nakładam go także na skórę na całą noc zamiast kremu. 
Rezultat: skóra jest aksamitna, nawilżona, mięciutka i gładka, a przy regularnym stosowaniu coraz lepiej ujędrniona i sprężysta. Nie "zapycha" porów i dość szybko się wchłania. Dzięki temu, że reguluje wydzielanie sebum skóra w ciągu dnia mniej się świeci!


Olej Marula Calaya - zimnotłoczony, kosmetyczny


Według producenta: "Zapewnia skórze poczucie głębokiego nawilżenia i pozwala utrzymać młody wygląd na dłużej. Ze względu na wysoką zawartość kwasu oleinowego sprawdzi się szczególnie dobrze przy skórze bardzo suchej, dojrzałej, z pierwszymi oznakami starzenia. Łatwo i szybko się wchłania. Chroni skórę przed szkodliwymi czynnikami środowiska oraz wolnymi rodnikami. 
Zawiera:
bardzo dużo przeciwutleniaczy – aż 60% więcej niż olej arganowy – stąd jego właściwości przeciwzmarszczkowe;
- kwasy tłuszczowe Omega 6 i 9 - chronią skórę przed niekorzystnym wpływem środowiska (Marula pomaga utworzyć na skórze barierę przeciw szkodliwym promieniowaniem UV, wiatrem i zanieczyszczeniami powodującymi przedwczesne starzenie się skóry).
Ultralekka konsystencja i szybkie wchłanianie w skórę zadowoli nawet najbardziej wymagające osoby, które nie lubią uczucia tłustości na twarzy. Powinny sięgnąć po niego zwłaszcza osoby z pierwszymi oznakami starzenia lub właścicielki cery dojrzałej, wszyscy, którzy chcą korzystać z działania antyoksydacyjnego oleju, bez względu na rodzaj cery oraz każdy, kto chce odżywić cerę, a jednocześnie jej nie obciążyć."


Jak stosować olej Marula

Olej Marula (Sclerocarya Birrea Seed Oil) marki Calaya jest olejem o jakości kosmetycznej, więc nadaje się tylko do użytku zewnętrznego. Jest dość drogi, mała buteleczka 10 ml kosztuje ponad 17 zł.
Oczywiście posiada kroplomierz, buteleczka z ciemnego szkła. Nie trzeba trzymać go w lodówce.
Posiada dość silny, bardzo charakterystyczny zapach, który trudno nazwać przyjemnym. Barwę ma bardzo jasną, jest prawie przezroczysty. Konsystencja jest bardzo lekka, momentalnie się wchłania i nie pozostawia bardzo tłustej warstwy na skórze.
Skład: 100% olej Marula bez dodatków.
Jak stosuję: na noc kilka kropel wcieram w skórę zamiast serum, czasem nakładam jeszcze lekki krem, ale nie zawsze. Często dodaję go także do różnych serów czy kremów, by wzbogacić ich działanie antyoksydacyjne lub przeciwstarzeniowe. Szkoda mi go zużywać na coś innego niż twarz ze względu na cenę i fajną konsystencję.
Rezultat: skóra jest miękka, silnie nawilżona, nietłusta, nieobciążona, lepiej sobie radzi z wiatrem i przesuszeniem.


Olej lniany Mokosh - kosmetyczny, tłoczony na zimno


Według producenta: "Olej tłoczony metodą 'na zimno'. Zawiera niezwykle dużą liczbę naturalnych przeciwutleniaczy, chroniących organizm przed wolnymi rodnikami, a także nienasycone kwasy tłuszczowe takie jak: linolenowy (omega-3) i linolowy (omega-6) oleinowy (omega-9) oraz witaminy: A, D, E i K
„Polskie złoto”, bo tak nazywany jest ten olej, przyspiesza regenerację skóry. W pielęgnacji może być stosowany do wszystkich rodzajów skóry nawet trądzikowej. Stosowany na włosy zapobiega ich łamliwości, wypadaniu, dodatkowo nadaje im blask, odżywia je i nawilża.
Działanie: 
- nawilża, odżywia i spowalnia starzenie skóry;
- poprawia elastyczność skóry;
- uszczelnia barierę lipidową skóry;
- wspomaga ochronę przed wolnymi rodnikami;
- przyspiesza regenerację skóry po opalaniu i poparzeniach;
- delikatnie pielęgnuje skórę dzieci;
- skutecznie pielęgnuje skórę przy łuszczycy, egzemie i AZS;
- wzmacnia i regeneruje paznokcie;
- nawilża i poprawia kondycje włosów;
- pielęgnuje męski zarost."


Do czego używać olej lniany

Olej lniany (Linum Usitalissimum Seed Oil) Mokosh kosztuje 45 zł/100 ml i posiada informację, że surowiec ma certyfikat ECOCERT, a więc mamy pewność co do wysokiej jakości oleju.
Posiada wygodną pipetę, która jest moim zdaniem wygodniejsza niż kroplomierz. Ciemna szklana buteleczka chroni zawartość przed działaniem UV.
Olej lniany posiada delikatny zapach i żółtawą barwę. Jest zdecydowanie bardziej tłusty niż poprzednicy, nie wchłania się tak szybko w skórę, pozostawia na niej wyczuwalną warstwę.
Skład: 100% olej lniany bez dodatków.
Jak stosuję: przede wszystkim pokochały go moje włosy! Na godzinę lub dłużej przed myciem wcieram olej we włosy (czasem suche, czasem wilgotne), zawijam ręcznikiem i zajmuję się czymś innym. Olej dość dobrze się zmywa, a po wysuszeniu widzę dużą różnicę. Włosy są bardziej lśniące, błyszczą w słońcu, są nawilżone, miękkie i sypkie. Dużo szybciej się regenerują po zabiegach np. używaniu prostownicy czy farbowaniu. Olej lniany warto też dodawać do domowej roboty peelingów do ciała (wystarczy zmieszać go z solą bądź cukrem i dodać kilka kropel ulubionego olejku eterycznego). Dzięki jego zawartości po spłukaniu peelingu nie będzie potrzeby używania balsamu.


Olej jojoba od mazidła.com - ekologiczny, kosmetyczny


Według producenta: "Właściwie od strony chemicznej olej jojoba jest jedynym w swoim rodzaju płynnym woskiem, tylko dla ułatwienia nazywanym olejem, dlatego posiada odmienny skład i właściwości. W ponad 97% składa się z płynnych estrów woskowych, bogatych w kwas eikozenowy, połączonych z tokoferolami,m wolnymi sterolami i innymi składnikami niezmydlającymi. Dzięki temu olej jojoba chroni przed utratą wody i posiada właściwości emolientu. Olej jojoba miesza się na powierzchni skóry z sebum tworząc nietłustą lipidową warstwę daje to nietłusty, aksamitny efekt zmiękczający. Olej Służy jako doskonały środek natłuszczający, uelastyczniający.
Polecany zarówno do skóry suchej, o uszkodzonej warstwie lipidowej oraz cery tłustej i mieszanej, dzięki działaniu antybakteryjnemu. Efektywnie nawilza i zmiękcza skórę, reguluje sebum, łagodzi stany zapalne, zmiany łuszczycowe i egzemy. Odżywia i wygładza, chroni przed działaniem wolnym rodników, sprzyja redukcji zmarszczek. Nadaje się w okolice oczu, na dłonie i paznokcie.
Świetnie nadaje się do pielęgnacji skóry głowy, gdzie wnika w cebulki, działa przeciwłupieżowo, łagodząco oraz zmniejsza łojotok. Zastosowany na włosy chroni przed czynnikami zewnętrznymi, nawilża, uelastycznia i nabłyszcza.
Olej jojoba charakteryzuje się wysoką stabilnością i odpornością na utlenianie oraz wysokie temperatury, więc doskonale nadaje się do domowego robienia kremów metodą na gorąco. Zastosowany jako dodatek stabilizuje i przedłuża trwałość innych składników jak delikatnych olei i maseł roślinnych."


Jak używać olej jojoba

Ekologiczny olej jojoba (Simmondsia Chinensis Seed Oil) ze sklepu mazidła.com kosztuje ok. 10 zł/25 g i jest olejem kosmetycznym. Również posiada pipetę, którą bardzo wygodnie odmierza się i nabiera zawartość. Butelka jest biała i szklana, nieprzezroczysta.
Olej nie posiada zapachu, a barwę ma lekko żółtą. Jest dość lekki.
Skład: olej jojoba 100%, bez dodatków. Tak naprawdę olej jojoba jest ciekłym woskiem roślinnym, ale konsystencją mocno przypomina olej, więc przyjęło się go tak nazywać.
Jak stosuję: najbardziej uniwersalny z olei, który sprawdza się w zasadzie na całe ciało. Doskonały do masaży i jako faza tłuszczowa w domowej produkcji kremów czy serów. Świetnie się spisuje zamiast kremu na noc, na włosach, na skórkach i paznokciach. Można dodawać go do kąpieli, domowych peelingów czy kuracji na stopy. Dzięki temu, że nadaje się praktycznie dla każdej cery, także dziecka i dość szybko wchłania (choć przez dłuższą chwilę pozostawia na skórze tłustawą warstwę) może stosować go dosłownie każdy. Nie zapycha, reguluje sebum, dobrze nawilża i uelastycznia skórę, zmiękcza i pozostawia ją gładszą, bardziej promienną.

Nie są to wszystkie moje ulubione oleje, zabrakło tu zwłaszcza tych "pestkowych", które bardzo szybko skradły moje serce i zużywam je migiem, więc obecnie nawet nie posiadam żadnego na stanie (mam na myśli pestki moreli, malin, truskawek oraz winogron). Wiem, że sporo osób wciąż boi się olei i ich unika. Uważam, że nie ma czego się obawiać, należy tylko dobrać olej pod swoje oczekiwania, pamiętać o kilku podstawowych zasadach (sam olej nie nawilża! trzeba nakładać go np. na hydrolat) i spróbować.

Jakie oleje Wy lubicie i polecacie?

Aktualna pielęgnacja dłoni oraz stóp

Ostatnie zadanie z wyzwania Trusted Cosmetics dotyczy pielęgnacji dłoni i stóp. Wytrwałam, mało tego, akcja motywowała mnie to pisania, a ostatnio miałam na to bardzo mało czasu. Dziś prezentuję kosmetyki, które obecnie u mnie goszczą. Zapraszam.


Delawell, Owocowy krem do rąk

Posiada bardzo interesujący zapach, trochę owocowy, trochę galaretki, dzięki niemu bardzo lubię używać tego kosmetyku, bo kojarzy mi się z czymś przyjemnym, choć nieokreślonym. Opakowanie posiada pompkę, co jest rzadko spotykane w  produktach do dłoni. Konsystencja jest dość lekka, ale nie wodnista, barwa biała. Dobrze się wchłania, nie zostawia lepkiej czy tłustej warstwy na skórze. Doskonały krem na dzień, na noc dla mnie jest zbyt lekki. Posiada całkiem fajny skład.

Oriental Touch, Balsam regenerujący do suchej skóry

Dostałam go od koleżanki. Jest to bardzo lekki krem, błyskawicznie się wchłania i ciekawie, dość intensywnie pachnie "oranżadą w proszku". Nie zawiera parafiny, parabenów itd. Przyjemny krem na dzień, który idealnie nadaje się np. do biura, bo dzięki szybkiemu wchłanianiu nie pozostawia śladów np. na klawiaturze.


Ziaja Pro,  Krem na pękającą skórę stóp

Duże opakowanie z pompką wygląda estetycznie i profesjonalnie, jak wszystkie kosmetyki z serii. Niestety zawartość nie powala. Używam go od dwóch miesięcy i nie zauważyłam najmniejszej różnicy, krem w ogóle nie nawilża ani nie zmiękcza skóry, a już na pewno jej nie regeneruje. Do tego posiada irytujący zapach sztucznej cytryny. Męczę go do rąk (na noc) i stóp, aby jak najszybciej wykończyć i zapomnieć.


Callusan, Pianka do pielęgnacji zmęczonych stóp (Vinum) oraz suchej skóry (Mares)

Uwielbiam kremy w formie pianki, miałam już takie kosmetyki kilkakrotnie. Taka forma kosmetyku to niezła frajda, a wcale nie tracą one na działaniu. Kremy zawierają sporo olejów, masło shea, ekstrakty z alg czy kasztanowca, urea, za to nie posiadają parafiny. Konsystencja po rozsmarowaniu jest dość treściwa, wystarczająca dla stóp. To przyjemna odmiana od tradycyjnych tłustawych mazideł. Kremy delikatnie nawilżają i regenerują skórę, zmiękczają ją i uelastyczniają. Nadają się także do nóg, zwłaszcza zmęczonych.


Apisilver, Feet,  Preparat łagodzący rogowacenie naskórka i skóry na stopach

Miniatura. Zawiera kompleksy srebra, które działają antybakteryjnie oraz ekstrakt propolisu, który działa przeciwzapalnie i regenerująco. Zaskakujący jest kolor i konsystencja tego preparatu: jest to dość lepka maź o zielonobrązowej barwie. Po rozsmarowaniu na skórze daje nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i zostawia lepiącą się warstwę. Pachnie alkoholem i miodem, jest to odurzająca mieszanka, całkiem przyjemna. Krem działa przede wszystkim antybakteryjnie i regenerująco, ale pozostawia skórę lepiącą, dlatego nakładam na niego warstwę innego kremu, a na to wszystko skarpetki (na noc), inaczej nie jestem w stanie go stosować.


Jestem zadowolona, że udało mi się dotrwać do końca wyzwania :)

Tak się przedstawiają obecne mazidła do stóp i dłoni, które stosuję. Znacie coś?

Pierwsza edycja "Hello Asia" w Sopocie

27 sierpnia w Sopocie miałam zaszczyt uczestniczyć w pierwszym w Polsce spotkaniu poświęconym Azji, którego pomysłodawczyniami i organizatorkami były Interendo oraz Wyznania Azjatoholiczki wraz z Magdą, kierowniczką Sopoteki. Było to spotkanie inne niż inne :)

W sobotę wstałam o 4 rano i wyruszyłam do Sopotu wraz z mężem. Podróż z Warszawy zajęła nam niecałe 5h z małym objazdem, więc po 11 byliśmy w Sopocie. Mój mąż poszedł nacieszyć się plażą, a ja powędrowałam do Sopoteki, która od razu mi się spodobała: mnóstwo książek, wygodne miejsca do siedzenia, miłe panie :)
Miejsce dla "Hello Asia" zostało specjalnie wydzielone kotarą, w rzędzie stały krzesełka, całość wyglądała jak mini kino. 
O 12 zaczęła się część zamknięta spotkania, w której brali udział blogerzy:
Patrycja Interendo
Aneta Cosmeticosmos czyli ja :)
Anita Kamomiru
Kasia i Daria My Oppa's Blog

Patrycja Interendo od razu przeszła do działania. Rozdała nam zadania. Pierwsze polegało na uporządkowaniu w odpowiedniej kolejności 10 kroków koreańskiej pielęgnacji według książki "Sekrety Urody Koreanek" (łatwizna ;). Potem dostałyśmy mapki Sopotu i ruszyliśmy na Monciak w poszukiwaniu cytuję: "jak zobaczycie to się domyślicie, azjatycki akcent będzie". No to ruszyliśmy slalomem przez tłum turystów żartując i ciesząc się atmosferą. Tak dotarliśmy do dwóch cosplay'erów  Dai x Sora, którzy mnie osobiście zachwycili. Wyglądali egzotycznie, zdecydowanie się wyróżniali, a stroje, które na sobie mieli, przygotowali specjalnie na to wydarzenie, wielki szacun.


Kolejne zadanie to origami na trawce. Mieliśmy ułożyć z papieru Hello Kitty, w końcu to zadanie Interendo vel Hello Kitty :) Byliśmy niezłą atrakcją, chyba wyglądaliśmy jak grupa "specjalnej troski" siedząca przy fontannie na zajęciach manualnych. Było ekstra! Oto odwód:


Kolejne zadanie już było dla mnie trudniejsze, bowiem musieliśmy dopasować nazwy azjatyckiego jedzenia do obrazków, przyznaję - trochę ściągałam :D Nagrodą było sushi w Hashi Sushi. Kolorowe, każde inne i bardzo smaczne. Osobiście najbardziej smakowało mi warzywne, tak już mam :D Był to ostatni punkt zamkniętej części spotkania, po którym najedzeni wróciliśmy do Sopoteki na ciąg dalszy.


Po powrocie zostałyśmy obdarowane masą prezentów, w tym piękną torbą Kawaii Panda (ja dostałam niebieską, Interendo :*) oraz przepięknym, przyozdobionym przez Patrycję vel Hello Kitty pudełkiem. Wszystko wypchane po brzegi azjatyckimi cudami: kosmetykami, jedzonkiem i gadżetami. Sponsorzy się postarali!


Na część otwartą o 15 przybyło sporo osób, w tym także mój mąż :) Rozpoczął się ciekawy pokaz Dai x Sora, którzy opowiadali o swojej pasji, szyciu strojów, robieniu zdjęć i trickach cosplay'erów oraz o tym, jak to wszystko wygląda w Polsce i na świecie. Można było przymierzyć peruki, zrobić zdjęcia oraz zadawać pytania, w czym akurat przodował mój małżonek wróżący im wielką karierę i świetlaną przyszłość :) Mężu :* Dai x Sora bardzo mi zaimponowali poświęcając swój wolny czas interesującej pasji. Ich zdjęcia są niesamowite, zajrzyjcie do nich koniecznie. Zdobywają nawet zaszczytne miejsca z konkursach, brawo!

Następny w programie był quiz o Japonii przygotowany przez Sandrę Wyznania Azjatoholiczki. Pytania były naprawdę trudne, tym bardziej się dziwię, że na każde ktoś z publiczności znał odpowiedź! Każdy, kto poprawnie odgadł, został obdarowany nagrodą :)

Kolejnym punktem była opowieść Kasi i Darii z My Oppa's Blog  o Korei. Dziewczyny mają gigantyczną wiedzę na temat tej kultury, sypały ciekawostkami, dla nich zapewne oczywistymi, jednak ja chłonęłam każde słowo. Brawo za występ i ciekawe zdjęcia!
Następnie Ania pozwoliła nam posmakować azjatyckich słodyczy, które były co najmniej zaskakujące. Opowiedziała o potrawach, których miała okazję skosztować będąc w Azji.

Całość wystąpień zamknęła osobiście Patrycja wraz z Sandrą. I tu biję pokłony przed wiedzą dziewczyn. Patrycja pokazała nam swoich ulubieńców, których przytargała w różowej torbie. O każdym kosmetyku opowiedziała wraz ze wskazaniem za co go lubi i do czego używa. Wypowiedź Patrycji była pełna pasji i zaangażowania, z przyjemnością się jej słuchało! Widać było, że wie co mówi, jest pewna każdej opinii i nieraz się uśmiechnęłam, zwłaszcza gdy wyjęła z magicznej torby mój ulubiony krem ślimakowy od Mizona. A jak zaczęła opowiadać o tym, w jaki sposób pozyskuje się śluz uśmiechałam się już bardzo szeroko (jeśli nie pamiętacie mojego postu na ten temat zapraszam TUTAJ). Nawet mojemu mężowi spodobała się jej wypowiedź, a szczególnie część o zielonej herbacie :)

Na zakończenie dziewczyny puściły nam film Sailor Moon, a jest to jedna z moich ukochanych bajek z dzieciństwa. Nie mogłam odmówić sobie uczestniczenia w tym seansie, choć było już dość późno. Fajnie było pooglądać przygody gapowatej czarodziejki, w dzieciństwie wszędzie malowałam te bohaterki, a już szczególnie na końcu zeszytów.


Całe wydarzenie "Hello Asia" zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dziewczyny zorganizowały wspaniałą imprezę, inną niż pozostałe. Umożliwienie uczestniczenia w spotkaniu każdemu, kto jest zainteresowany tematem to świetne posunięcie, dzięki temu wszyscy ciekawi tej kultury mogli dowiedzieć się czegoś więcej, poznać dziewczyny i posłuchać o ich doświadczeniach. Sponsorzy zdecydowanie zaszaleli, na koniec miała być bowiem loteria z nagrodami, ale upominków było tak dużo, że każdy coś dostał, więc wszyscy wyszli zadowoleni. Bawiłam się niesamowicie, poznałam cudowne osoby i wyrażam nadzieję, że kolejne edycje się odbędą, a ja dostąpię zaszczytu uczestniczenia w nich.
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj