Relacja z Beauty Days 17.09.2016r.
W sobotę 17 września byłam na ciekawym wydarzeniu. Były to Targi Beauty Days w Nadarzynie pod Warszawą. Jednocześnie obok odbywały się targi modowe, jednak ja skupiłam się na swojej działce, że się tak wyrażę. Na imprezie obecne były gwiazdy, blogerzy i celebryci, m.in. Maja Sablewska i Red Lipstick Monster. Jeżeli jesteście ciekawi moich wrażeń z tego wydarzenia zapraszam na wpis.
Targi rozpoczęły się w piątek, ale ja mogłam się wybrać na nie dopiero w sobotę, zresztą sobotni program najbardziej mi odpowiadał. Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie, gdzie odbywała się impreza, można było znaleźć z łatwością, choć samo wejście do hali już nie było widocznie wyeksponowane. Musieliśmy przejść cały wielki budynek, nigdzie nie było strzałek, myślę, że można było uniknąć takiego zamieszania i oznakować wejścia. Po zarejestrowaniu się weszłam na teren targów z różowymi dywanami i mnóstwem kosmetycznych stoisk. Raj :) Na początek zależało mi, aby znaleźć stoisko Mokosh, gdzie byłam zapisana na warsztaty z peelingów.
Stoisko Mokosh zrobiło na mnie wrażenie, było po prostu śliczne. Drewno, uśmiechy i merytoryczne rozmowy już na zawsze będą mi się kojarzyły z tą marką. Na warsztacie robiliśmy swój własny peeling z soli, oleju makadamia i olejków eterycznych. Przy okazji podpytywałam prowadzącego o różne ciekawostki, udało mi się m.in. dowiedzieć, że cała firma Mokosh liczy 5 pracowników i jest to firma rodzinna. Cieszy mnie, że tak się ta marka rozwija!
Po warsztatach miałam czas, aby przejść przez inne stoiska, porozmawiać o nowościach i zrobić zakupy. Szczególnie skupiłam się na markach, o których dotąd jedynie słyszałam, a z którymi nie miałam jeszcze do czynienia. Jedną z nich jest Lush Botanicals, która szczyci się świetnymi składami. Jestem w trakcie zużywania próbek, które bardzo dobrze rokują. Wspaniale pachną naturalnymi olejkami eterycznymi i mają delikatne konsystencje.
Zaciekawiła mnie bardzo polska marka Sadza Soap i czarne mydła w kształcie bryłki węgla. Ich peeling z kawałkami prawdziwego węgla jest naprawdę hardcorowy. Sam pomysł na kosmetyki jest oryginalny i niesamowicie mi się spodobał.
La-Joie to akcesoria do stóp i paznokci, więc przy stoisku zakupiłam sobie kilka pilników. Panowie byli bardzo pomocni, potrafili doradzić i podpowiedzieć, a same akcesoria już kiedyś miałam okazję kupić, więc wiem, że są ok.
Na stoisku Sylveco pozachwycałam się zapachami serii Vianek oraz
zrobiłam małe zakupy, do których dostałam jeszcze gratis moją ukochaną
pomadkę z peelingiem :) Lubię ekipę Sylveco, bo jest bardzo pomocna, uśmiechnięta i optymistyczna. Poznałam cały asortyment marki i już mam plany na bliższą znajomość z kolejnymi kosmetykami Vianka.
Indigo miało ogromne stoisko i przyznam, że miałam zamiar kupić hybrydy, ale zrezygnowałam, bo nie mogłam się zdecydować na kolory :) Niemniej kolejnej okazji już nie odpuszczę, bo marka ma dobrej jakości lakiery, mnóstwo efektów i możliwości łączenia. Planuję także zakup słynnej bazy proteinowej.
Nie są to oczywiście wszystkie stoiska, ale wiele zdjęć nie wyszło z powodu słabego oświetlenia. Żałuję, bo chciałam Wam pokazać jak pięknie były poustawiane i wyeksponowane kosmetyki, jak było kolorowo, większość ludzi była uśmiechnięta i bardzo rozmowna. Dowiedziałam się sporo rzeczy i wiele marek mam ochotę wprowadzić do swojej pielęgnacji.
Jedno ze stoisk natomiast było zaskakujące, prezentowało bowiem jedzenie z hasłem "przez żołądek do piękna". Stoisko należało do marki Natureat, a smaki dla gości komponował David Gaboriaud znany m.in. z autorskiego programu na Kuchnia+. Swoją drogą bardzo sympatyczny i otwarty człowiek, chętnie dzielił się swoją wiedzą. Oczywiście co nieco podjedliśmy i zakupiliśmy.
W tym samym czasie na scenie odbywało się sporo atrakcji. Były metamorfozy z RLM, bitwy na pędzle Kitulec Kate vs Karolina Zientek:
Porady wizerunkowe Mai Sablewskiej:
Pokazy mistrzów fryzjerstwa Tomasza Schmidta i Andrzeja Wierzbickiego z programu Ostre Cięcie:
Wypowiedzi blogerek, tu akurat Macademian Girl:
Poza tym przy poszczególnych stoiskach także wiele się działo: makijaże, fryzury, porady, dobór kosmetyków, odcieni, zapachów oraz zabiegów.
Mnie udało się skorzystać z zabiegu mikrodermabrazji wodnej HYDRA FACIAL. Specjalnie zarezerwowałam sobie ostatnie pół godziny przez zakończeniem targów, bo dostałam cynk, że po zabiegu skóra jest zaczerwieniona, a nie chciałam tak paradować dłużej niż muszę.
Zabieg Hydra Facial był bezbolesny, choć odczuwałam lekkie drapanie i wsysanie skóry, ale nie było to nieprzyjemne. Kosmetyczka najpierw zmyła mój makijaż, następnie specjalną końcówką oczyściła skórę przy pomocy specjalistycznego żelu i próżni. Następnie, wykorzystując fakt, że pory zostały otwarte i oczyszczone, kolejnymi - coraz mniejszymi - jednorazowymi końcówkami wtłaczane są w skórę preparaty z substancjami aktywnymi, które głęboko nawilżają, odmładzają i regenerują skórę. Na koniec przymyka się pory i chwilę daje skórze na ochłonięcie. Sam zabieg trwał ok. 30 minut i był w sumie relaksujący. Faktycznie skóra była lekko zaczerwieniona, ale szybko mi to przeszło (po ok. 10-15 min.).
Skóra po zabiegu była mega wygładzona, o wiele delikatniejsza niż po jakimkolwiek peelingu, pory były niewyczuwalne i zmniejszone do minimum. Odczuwalne było nawilżenie, miałam wręcz wrażenie, że skóra jest "opita", mokra i ochłodzona. Efekt utrzymywał się ok. 4-5 dni po zabiegu, choć i teraz, po ponad tygodniu, wciąż widzę różnicę. Mam o wiele mniej zaskórników, podskórnych grudek, nie błyszczę się tak mocno jak zazwyczaj. Przez ten tydzień ani razu nie odczułam dyskomfortu związanego ze ściągnięciem skóry, nawet po umyciu jej żelem z SLS. Żałuję tylko, że zabieg swoje kosztuje, sprawdziłam w pierwszym lepszym gabinecie w Warszawie, który mi się pokazał w wyszukiwarce - jeden zabieg to koszt 300 zł, ale seria 4 zabiegów już 800 zł. Jakby ktoś mi chciał zrobić prezent to macie podpowiedź ;)
Jak wspomniałam, nie obyło się bez zakupów, choć aby nie przesadzić wzięłam określoną kwotę gotówki, a kartę zostawiłam w domu. Łatwo nie było. Kupiłam swoją ukochaną pomadkę z peelingiem Sylveco, a do tego żel Vianek, więc kolejną pomadkę dostałam gratis (promocja targowa). Dla koleżanki wzięłam cienie Ingrid, a przy okazji kupiłam i sobie jedno opakowanie. Pilniczki i polerki La Joie i tak planowałam nabyć, więc skorzystałam z cen targowych.
Dostałam też trochę próbek, z czego już mogę powiedzieć, że krem Fitomedu no11 będzie mój, a i na coś fajnego marki Lush Botanicals planuję się zaczaić. Własnoręcznie ukręcony peeling Mokosh oczywiście był świetny. Poza tym kuszą mnie peelingi Scandinavia oraz Fresh&Natural.
Na wspomnianym stoisku kulinarnym uraczyłam się prawdziwym greckim dżemem z papryki oraz chutneyem z bakłażana, którego zawsze chciałam spróbować - jest smaczny, ale zabrakło mu pazura.
Bawiłam się świetnie, poznałam kolejnych ludzi, którzy godzinami mogliby rozmawiać o składach, formułach i efektach stosowania kosmetyku. Uwielbiam ludzi z pasją, a na wielu stoiskach takich właśnie spotkałam. Ogólna atmosfera była bardzo pozytywna, choć zdziwiłam się, że było tak mało odwiedzających! Nie pierwszy raz byłam na targach kosmetycznych, za to pierwszy raz na takich, gdzie było tylu znanych ludzi z internetu i telewizji, natomiast samych odwiedzających garstka. Ma to oczywiście swoje plusy, bo przy większości stoisk można było spokojnie porozmawiać, skonsultować się czy dobrać odpowiednie odcienie. W dodatku ceny były dużo bardziej dostępne niż choćby w sklepach internetowych. Jestem zadowolona i jeśli będzie kolejna edycja z pewnością się na nią wybiorę.
Czy Wy miałyście okazję być na targach kosmetycznych? Lubicie tą atmosferę i bezpośredni kontakt z markami?