Lavera, Balsam do ciała Mleko i miód

Kosmetyki z dobrym, naturalnym składem są ostatnio rozchwytywane i chwalone wręcz masowo. Moc dobroczynnych olei, ekstraktów roślinnych czy choćby miodu sprawia, że skóra faktycznie zostaje nawilżona, odżywiona oraz zregenerowania. I to na długo. Dziś napiszę o balsamie do ciała, który spodobał mi się od pierwszego użycia.


Od producenta:
"Balsam do ciała z mlekiem i miodem odżywi skórę, a dzięki zawartości cennej naturalnej witaminy E oraz bogatego w wartości odżywcze masła shea nawilży każdą skórę, także suchą. 
Zawiera naturalne składniki roślinne pochodzące z upraw ekologicznych, kontrolowanych dzikich zbiorów i z własnej produkcji. 100% naturalny kosmetyk, wegański."


Balsam znajduje się w klasycznej, miękkiej tubce z plastiku. Jest to o tyle wygodne, że tubka jest poręczna i praktyczna, gdyż wyciśniemy z niej zawartość do samego końca. Korek na klik nie zacina się, a jednocześnie dobrze trzyma. Umożliwia postawienie balsamu "na głowie".


Producent sporo nam obiecuje. Tuba o pojemności 150 ml kosztuje ok. 22 zł, do kupienia np. TUTAJ (obecnie w promocji za 16 zł, a bez promocji ze zniżką 15% po wpisaniu kodu "cosmeticosmos" :)


Skład: całkiem wysoko mamy alkohol, który może wysuszać, ale jednocześnie ułatwia transport składników aktywnych wgłąb skóry, następnie olej sojowy i słonecznikowy, glicerynę, masło shea, emolienty, olej ze słodkich migdałów, lecytynę, dalej m.in. wit. E oraz składniki kompozycji zapachowej (z naturalnych olejków eterycznych). Szczegóły poniżej:


Balsam jest biały i ma bardzo przyjemną, dość lekką konsystencję. Nie jest jednak lejący, nie przecieka przez palce. Pachnie naturalnie, lekko egzotycznie i miodowo, ale nie jest to zapach mdlący i nachalnie słodki. Wyraźnie wyczuwam w nim także kumarynę, ale nie jest to nuta dominująca. Aromat ten to ciekawe połączenie, niezbyt mocne, ale wyczuwalne, przez jakiś czas utrzymuje się na skórze i ubraniu.


Balsam wydobywa się w tubki w dokładnie takiej ilości jak chcemy. Dobrze się wmasowuje w skórę, choć potrafi zostawić na chwilę białe ślady. Moja skóra wręcz go spija, więc ślady te dość szybko znikają, ale można to także przyspieszyć wklepując balsam lekko w skórę zamiast go rozsmarowywać. Najbardziej podoba mi się, że już po chwili nie czuję żadnej tłustej czy klejącej warstwy, za to zdecydowanie skóra zostaje nawilżona, odżywiona i zmiękczona. Jest tak przyjemna w dotyku, że nie można oderwać od niej rąk! Szczególnie przy moich dość suchych łydkach widzę różnicę: są w idealnym stanie przez cały dzień, aż do kolejnego prysznica, nic się nie łuszczy i nie swędzi. Po prostu... miodzio ;) Przy tym skóra przyjemnie pachnie, przynajmniej przez jakiś czas, a zapach towarzyszy mi podczas wieczornych przygotowań do snu.


Podsumowując to świetny balsam, który łączy w sobie niezły skład, doskonałe działanie na skórę, przyjemny, kojący zapach oraz brak tłustej warstwy na skórze.

Znacie kosmetyki Lavera? Ja już kilka poznałam i jak dotąd większość się u mnie sprawdziła :)

Meet Beauty edycja II

W sobotę 23.04.2016r. miałam znów okazję poznać inne blogerki, powymieniać kontakty, poplotkować i poszerzać wiedzę kosmetyczną. Druga edycja Meet Beauty odbyła się tym razem na Stadionie Narodowym w Warszawie, na którym byłam pierwszy raz, mimo iż w sumie nie mieszkam daleko. Organizacja znów była na najwyższym poziomie, choć osobiście wolałabym dłuższe przerwy, bo półgodzinne mijały błyskawicznie! Nie zdążyłam poznać wszystkich dziewczyn, które chciałam, a nawet choćby zamienić słowo. Atmosfera była świetna, typowo kobiece ochy i achy, mnóstwo pozytywnej energii, uśmiechów, a tematów do rozmów nigdy nie brakowało. Świetne przeżycie!


Podobnie jak podczas I edycji konferencji tak i teraz w tym samym czasie odbywały się i wykłady i warsztaty. Ostatnio byłam głównie na wykładach, więc tym razem postawiłam na warsztaty. Konferencję rozpoczęłam warsztatami pielęgnacyjnymi z marką Tołpa. Temat był ciekawy, aczkolwiek jak dla mnie nietrafiony: "mała wielka pielęgnacja, czyli jak kupować mało, ale za to trafionych kosmetyków i zużywać je do końca", czyli świadoma pielęgnacja. Założenia są mi osobiście bliskie, bo nigdy nie wyrzucam kosmetyków, co najwyżej zużywam je do dłoni lub stóp, ewentualnie oddaję dalej. Natomiast spodziewałam się czegoś innego, więcej praktycznych porad, tricków, ciekawostek. Bardzo spodobało mi się, że sympatyczna pani prowadząca wiele razy podkreślała jak ważna jest rola prawidłowego pH skóry, a co za tym idzie toniku. Sama kręcąc kosmetyki diy wiem, że pH kosmetyku i skóry musi być kompatybilne i nie można bagatelizować tej sprawy. Pamiętamy więc o toniku!


Drugie warsztaty, tym razem paznokciowe z marką Indigo, były już bardziej praktyczne. Widać było, że prowadząca ma ogromną wiedzę na temat paznokci i od wielu lat zajmuje się tą tematyką. Zwróciła nam uwagę na częste błędy popełniane podczas, tak modnego ostatnio, manicure hybrydowego oraz pokazała świetny sposób na odżywienie i nabłyszczenie paznokci dzięki pachnącemu masłu shea Indigo. Takie masło wraz z polerką dostałyśmy w prezencie, więc na pewno spróbuję sama wykonać ten zabieg.


Ostatnie warsztaty, tym razem makijażowe z marką Lirene, prowadziła m.in. znana z TVN Style Ania Orłowska. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie swoim doświadczeniem, ciepłem, uśmiechem i sprawnością. W chwilę odmieniła makijaż jednej z nas, powiedziała też na co zwrócić uwagę przy makijażu dziennym. Te warsztaty podobały mi się szczególnie, bo były najbardziej praktyczne, okraszone sporą dawką tricków i tajników. Na to właśnie liczyłam.


W przerwach między warsztatami odwiedzałyśmy stoiska marek, rozmawiałyśmy o nowościach. Miałyśmy też okazję zrobić makijaż, fryzurę czy paznokcie, a także ponowne badanie skóry głowy przy stoisku Pilomax. Dowiedziałam się, że stan moich włosów znacznie się poprawił od października, ale coś jednak podrażnia mi skalp i powinnam obserwować reakcję skóry na nowe kosmetyki. Ucieszyło mnie natomiast, że znacznie przybyło mi włosów, wyrastają już nie pojedynczo, ale nawet trójkami!



Przez całą konferencję mogłyśmy do woli napić się kawy, herbaty czy wody, a w przerwie lunchowej przegryźć kanapkę lub zjeść zupę. Całe szczęście, że organizatorzy pomyśleli o poczęstunku, bo byłyśmy z dziewczynami wściekle głodne :)


Oczywiście dostałyśmy mnóstwo ciekawych nowości do przetestowania. Osobiście najlepsze wrażenie zrobiły na mnie stoiska polskich marek Glov, Indigo oraz Eveline. Panie były bardzo miłe, merytorycznie, cierpliwie i z uśmiechem odpowiadały na liczne pytania. Klasa! Na koniec konferencji otrzymałyśmy też wielką torbę kolejnych kosmetyków, w której były m.in. "minerały" od Annabelle Minerals. Osobiście od kilku tygodni namiętnie testuję podkład, korektor i cienie tej marki, więc cieszę się, że będę miała okazję poznać kolejne.

Po badaniu Pilomax dostałam odpowiednie dobrane dla mnie kosmetyki. Lirene "poczęstowało" nas m.in. swoim nowym podkładem z serum.


Palmer's podarowało nam miniaturki i próbki, natomiast Tołpa krem BB, micel i produkty do rąk.


Golden Rose obdarowało nas lakierem do paznokci i szminką, natomiast Pani z Eveline, do której zawędrowałyśmy na sam koniec (były giga kolejki!) była bardzo sympatyczna, a przy jej stoisku wybrałam sobie do testów trzy odcienie pomadek, róż, lakiery, tusz i błyszczyk. Nie miałam jeszcze kolorówki tej marki, więc jestem niesamowicie ciekawa!


Annabelle Minerals zaskoczyło mnie podkładem, pudrem, cieniami i  różem. Już nie mogę się doczekać, aż się do nich dobiorę :) Poniżej mini Glov, jedna rękawica trafi do kogoś w konkursie. Podoba mi się, że ta polska marka tak prężnie się rozwija.


Bielenda podarowała nam balsam, pomadkę ochronną i podkład. Indigo zaszalało niesamowicie obdarowując nas wielką, złotą torbą kosmetyków - na pewno wiecie o które torby chodzi, nie da się ich nie zauważyć np. na zdjęciach ;) Dostałyśmy mnóstwo dobroci do paznokci oraz balsam i kremy do rąk, próbki oraz cudowne zapachy, które się nie załapały na zdjęcia, bo już wiszą w mojej szafie i oczarowują mnie swoim aromatem.


A na koniec jeszcze wspólne zdjęcie z Eweliną i Anastazją (pierwsze jakie kiedykolwiek zrobiłam na ściance ;) Szkoda, że Justyna musiała wcześniej uciec i nie ma jej na fotce.


Podsumowując nie napiszę nic odkrywczego: było wspaniale! Jednak warto by pomyśleć o bardziej praktycznych warsztatach, teorię raczej już znamy. Poza tym postuluję za dłuższymi przerwami (bo nagadać się nie można :) i trochę krótszymi wykładami (niestety wierciłam się okropnie, bo półtorej godziny trudno mi wysiedzieć w miejscu). Poza tym organizacja na najwyższym poziomie, wszystko grało, przegapiłyśmy tylko z dziewczynami grupowe zdjęcie na Stadionie. Jeśli macie ochotę sobie przypomnieć moją relację z I edycji - KLIK.

Jest jeszcze tyle dziewczyn, które bardzo bym chciała poznać w realu, więc mam nadzieję, że odbędzie się III edycja i również uda mi się na niej być. Z kim mogłam się widzieć i przegapiłam??
Follow my blog with Bloglovin

Allpresan, Krem do stóp w piance

Jakiś czas temu pisałam Wam o żelu pod prysznic w piance, więc nie będę się powtarzać, że lubię takie bajery. To fajna odmiana po lejących, standardowych konsystencjach. A spotkałyście się już z kremem w piance? W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam jak do tego tematu podejść, wydawało mi się, że będzie to kosmetyk zbyt lekki, a co się z tym wiąże, nieskuteczny. Czy słusznie?



Allpresan, Krem do stóp w formie puszystej pianki

"Krem przeznaczony do pielęgnacji bardzo suchej i popękanej skóry stóp. Polecany jako terapia towarzysząca atopowym zapaleniu skóry i łuszczycy.
Właściwości:
– szybko i długotrwale regeneruje popękaną skórę
– uzupełnia pęknięcia i przerwy w skórze
– wygładza i uelastycznia skórę
– intensywnie nawilża
– wzmacnia barierę ochronną skóry
– szybko się wchłania i nie pozostawia nieprzyjemnego uczucia lepkości
– pozwala na założenie skarpet lub rajstop zaraz po aplikacji
– zalecamy konsultację lekarską przed zastosowaniem kremu w piance u dzieci.
Zawiera:  mocznik, alantoinę, innowacyjną, opatentowaną technologię LIPOregenerującą skórę bez użycia wazeliny i silikonów. Efektem jest szybkie gojenie i uszczelnienie naturalnej bariery, jaką jest ludzka skóra.
Sposób użycia: Wmasować niewielką ilość (wielkości orzecha włoskiego) w oczyszczoną, suchą skórę. Stosować regularnie rano i wieczorem. Wstrząsnąć przed użyciem. Aplikować w pozycji pionowej."


Kartonik zawiera informacje po niemiecku, ale dzięki naklejce w języku polskim możemy dowiedzieć się więcej. Szata graficzna jest raczej skromna, kojarzy się z dermokosmetykami aptecznymi. Można go kupić za 43zł. Pojemność 100 ml.


Skład: Zaraz po wodzie znalazł się mocznik, składnik idealny do pielęgnacji twardej i suchej skóry stóp. Tutaj mamy go 10%, czyli działa nawilżająco i osłaniająco na skórę. Krem zawiera także m.in. glicerynę, masło shea, skwalan, ceramidy, alantoinę. Nie ma za to parafiny. Szczegóły poniżej:


W kartoniku znajduje się pojemnik, trochę wyglądem przypomina niewielki dezodorant. Butelka jest wygodna i poręczna, a szata graficzna skromna, analogiczna jak na kartoniku. Napisy tylko po niemiecku.


Dozownik jest szeroki i bardzo wygodny. Wystarczy raz wcisnąć, by wydobyć odpowiednią ilość kremu-pianki. Pojemnika nie trzeba przedtem wstrząsać. Muszę przyznać, że pianka jest bardzo wydajna! Mam ją od kliku tygodni i wciąż używam z powodzeniem, a końca nie widać.


Piana jest gęsta i puszysta, pozbawiona sztucznego zapachu, choć po dokładniejszym powąchaniu wyczuwam w nim delikatny "apteczny" aromat. Dla niektórych może być to wadą, mi nie przeszkadza. Na poniższym zdjęciu ilość jaką uzyskuję po krótkim wciśnięciu dozownika - w zupełności wystarcza to na pokrycie skóry obu stóp lub dłoni, bo do dłoni także lubię używać tego kremu, szczególnie po długim zmywaniu naczyń lub sprzątaniu. Trochę trzeba uważać, by nie przytrzymać dozownika zbyt długo i nie wycisnąć absurdalnie dużej ilości kremu, ale da się tego nauczyć :)


Pianka faktycznie błyskawicznie się wchłania w skórę nie pozostawiając tłustej czy lepiącej się warstwy, a jednocześnie jest wyczuwalna, nie znika całkiem. Przyjemnie otula skórę, bez negatywnych odczuć. Doskonale zabezpiecza skórę przez utratą wilgoci, zmiękcza stwardnienia, nawilża. Przy regularnej aplikacji - raz lub dwa dziennie - pozytywnie wpływa na stan skóry stóp nawet do tego stopnia, że zdecydowanie rzadziej mogę używać tarki! Skóra stóp wygląda widocznie lepiej, jest gładsza, elastyczniejsza i przyjemniejsza w dotyku.  
Na początku kuracji dokładnie usunęłam mechanicznie zrogowaciały naskórek z pięt, a w trakcie używania kremu Allpresan zauważyłam, że widocznie mniej narasta stwardniała, popękana zazwyczaj skóra, a same pięty są gładsze i nie zahaczają np. o rajstopy.


Podsumowując jestem niesamowicie zadowolona, że ten krem to nie tylko fajna, inna niż zazwyczaj aplikacja, ale też i dobre działanie. Stopy dość szybko doszły do siebie po zimie, z przyjemnością czekam na lato.

Znacie te kremy? Jak Wam się podoba forma pianki? Miałyście już kosmetyki o takiej konsystencji?

Nacomi, Peeling do twarzy przeciwtrądzikowy

Peelingi bardzo lubię i często piszę ich recenzje. Zużywam ich sporo, bo mając tłustą, grubą skórę staram się wygładzać i złuszczać ją regularnie. Marka Nacomi posiada w swojej ofercie cztery rodzaje peelingów: nawilżający, wygładzający, przeciwzmarszczkowy i - dzisiejszy mój bohater - przeciwtrądzikowy. Czy "domowa mikrodermabrazja" działa?



Nacomi, Organic face scrub, Domowa mikrodermabrazja

"Naturalny peeling przeciwtrądzikowy do twarzy intensywnie oczyszcza pory i pomaga pozbyć się martwego naskórka. Zabieg peelingujący przy użyciu kosmetyku Nacomi aktywuje naskórek do regeneracji; oczyszczona skóra staje się lepiej dotleniona i ukrwiona. Peeling jest polecany szczególnie dla osób mających problemy ze skórą tłustą i mieszaną oraz dla tych, których skóra ma skłonności do powstawania wyprysków i zaskórników. Ekstrakt z pokrzywy i skrzypu polnego normalizują wydzielanie sebum i tonizują skórę. Olejek ze słodkich migdałów wygładza skórę i ujednolica kolor, dlatego przy długotrwałym stosowaniu blizny i niedoskonałości stają się mniej widoczne."


Niewielka tubka w zielonej kolorystyce została zabezpieczona folią, dla pewności, że nikt jej przed nami nie otwierał. Szata graficzna jest całkiem przyjemna, choć prosta, a sama tubka przezroczysta, więc łatwo możemy kontrolować zawartość.


Na opakowaniu mamy bardzo oszczędny opis działania oraz sposób użycia. Koszt waha się w granicach 20-25zł/75ml. Do kupienia m.in. w Hebe lub internecie (zdradzę Wam jeszcze sekret: ten sam peeling możecie kupić w drogerii Kontigo pod marką własną Biolove - te kosmetyki produkuje Nacomi i są identyczne lub prawie identyczne).


Wygodny korek na klik łatwo się otwiera także mokrymi rękoma, a przy tym szczelnie trzyma. Jest wygodny podczas używania.


Skład: Vitis Vinifera Seed Oil (Olej z pestek winogron), Alumina (Korund), Prunus Amygdalus Dulcis Oil (Olej ze słodkich migdałów), Ricinus Communis Seed Oil (Olej rycynowy), Glycerine, Simmondsia Chinensis Oil (Olej jojoba), Tocopheryl Acetate (Wit. E), Aqua, Sucrose Laurate, Equisetum Arvense Extract (Skrzyp polny), Urtica Dioica Extract (Pokrzywa), Parfum, CI 47005, CI 42090, CI 73015.


Naturalny skład oparty o oleje i korund spodobał mi się, powoduje jednak, że przed każdym użyciem muszę delikatnie wstrząsnąć tubką, aby składniki dobrze się wymieszały. W przeciwnym wypadku najpierw wypływają oleje, a korund pozostaje w tubce.

Peeling ma postać zielonego kremu-olejku, tak bym nazwała tą konsystencję. Zatopione są w niej liczne, naprawdę liczne drobinki korundu, które są bardzo drobne i ostre. Zapach jest słodkawy i ziołowy, najmocniej przebija w nim skrzyp polny. Osobiście podoba mi się.


Po zmieszaniu produktu z wodą tworzy się delikatna biała emulsja, którą masuję skórę kilka minut. Dla mojej grubej skóry nie jest to zbyt mocny peeling, bo same drobinki są drobne, choć liczne. Poza tym reguluję siłę nacisku i w ten sposób dopasowuję ją do potrzeb. Skóra po peelingu jest gładka, drobne suche skórki znikają, a pory są ładnie przymknięte. Co najważniejsze tak dobry skład nie zostawia tłustej warstwy, przynajmniej ja jej nie wyczuwam, a jednocześnie lekko nawilża skórę. Nie powoduje uczucia ściągnięcia czy przesuszenia. Przy używaniu regularnym - czyli dwa, trzy razy w tygodniu - wystarcza na co najmniej dwa miesiące, więc ma świetną wydajność.


Jest to kolejny bardzo fajny kosmetyk Nacomi, który polecam z przyjemnością. Dobry skład idzie w parze z doskonałym działaniem. Znacie te peelingi? Miałyście inne wersje?

Eveline, Argan Oil, Przeciwzmarszczkowy odmładzający krem pod oczy

Pisałam już wielokrotnie, ale się powtórzę - nie patrzę na oznaczenia wiekowe kosmetyków. Bardzo często jest tak, że trzydziestolatka ma skórę czterdziestolatki albo na odwrót, a nasz wiek nie musi mieć faktycznego odzwierciedlenia w wieku poszczególnych narządów (a skóra to przecież narząd). Moja skóra pod oczami, zwłaszcza odkąd regularnie wstaję wcześnie, pozostawia wiele do życzenia. Staram się więc dbać o nią intensywnie.


Eveline, Argan Oil, Przeciwzmarszczkowy odmładzający krem pod oczy według producenta:
"Krem wygładzający wszystkie rodzaje zmarszczek wokół oczu. Redukuje cienie i obrzęki pod oczami oraz intensywnie nawilża i wygładza. Dzięki wysokiej koncentracji składników aktywnych o udowodnionej skuteczności działania LUXURY OF YOUTH COMPLEX™ gwarantuje natychmiastowe rezultaty:
• widoczna redukcja zmarszczek i linii mimicznych
• zmniejszenie cieni i obrzęków
• intensywnie nawilżona i wzmocniona delikatna skóra wokół oczu."


Oczywiście wszystkie te obietnice wraz z wynikami badań (jak ja to lubię, na kim i jak takie badania się przeprowadza? ktoś wie?) znajdują się na kartoniku. Opakowanie jest zafoliowane, więc z jednej strony mamy pewność, że jesteśmy pierwszymi użytkowniczkami kremu, z drugiej zaś od razu (wraz z kartonikiem) ląduje w śmieciach. Nie lubię, zwłaszcza, że kolejnym zabezpieczeniem jest naklejka z hologramem, trochę tego dużo jak dla mnie.


Na kartoniku mamy ładnie wypisane niektóre składniki aktywne kremu wraz z informacją jakie mają działanie. Na pierwszym miejscu oczywiście olejEK arganowy (mam rozumieć, że nie olej - czyli to, na czym by mi zależało, ale jakaś mieszanka czy też producent sam nie wie czego tam dodał?), następnie opatentowany peptyd, kwas hialuronowy, wyciąg ze świetlika, kofeina, proteiny pszeniczne, wosk pszczeli, wyciąg z kasztanowca, d-patnhenol i alantoina oraz witamina E. Brzmi doskonale, oprócz tej wpadki z olejKIEM.


Skład, czyli zderzenie z rzeczywistością: tuż po wodzie  mamy... filtr UV (którego max. dopuszczalne stężenie to 10%, jest to filtr przenikający do krwioobiegu, może wywołać zmiany hormonalne), a następnie parafinę (zostawia na skórze nieprzepuszczalny film). Następnie wspomniany kwas hialuronowy, który nawilża i napina skórę, glicerynę, pullulan (naturalny zagęstnik, napina skórę, wypełnia zmarszczki), emolient (tworzy film), olej sojowy, kofeina, synteteyczny wosk pszczeli, emulgator, dopiero teraz olej (olejEK?) arganowy, następnie zagęstnik i stabilizator emulsji, regulator pH, humektant, kilka ekstraktów roślinnych, konserwanty (w tym pochodna formaldehydu) i substancje zapachowe, które zapewne występują w ilościach śladowych. Szczegóły poniżej:


W ogromnym (w stosunku do kremu) kartoniku została umieszczona zgrabna tubka. Typowe opakowanie większości kremów pod oczy. Całość kosztuje 18zł/15ml.


Złota szata graficzna nie powala, przynajmniej mnie, ale przyjemnie kojarzy się z olejem arganowym, zwanym złotem Maroka.


Na tubce również zostały umieszczone podstawowe informacje na temat kremu. Odkręcany korek nie sprawia problemów. Tubka zakończona jest wygodnym dozownikiem, bardzo ułatwiającym aplikację od razu na skórę. Ja robię kilka kropek pod oczami i na powiece górnej, po czym delikatnie wklepuję krem w skórę, starając się nie naciągać skóry.


Sam krem jest biały, średnio tłusty i nie pachnie. Do konsystencji i wyglądu nie mogę się przyczepić. Dobrze się rozsmarowuje i nie wałkuje. Częściowo się wchłania, ale zostawia też tłustą warstewkę, przez co nie nadaje się na dzień czy pod makijaż. Używam go tylko na noc, raz dziennie. Krem nie podrażnił mi oczu, nie spowodował najmniejszej reakcji alergicznej.


Właśnie zużyłam całą tubkę i nie widzę najmniejszej różnicy. Skóra ani nie jest lepiej napięta, zmarszczki mimiczne nawet nie drgnęły, delikatne zasinienia też mają się wyśmienicie. Nie zauważyłam także dodatkowego nawilżenia, w ogóle nie mam wrażenia, że cokolwiek się zmieniło. Co ciekawe, efektu chłodzącego, którym producent mnie skusił nie odnotowałam także.


Podsumowując: nie zauważyłam żadnych korzyści ze stosowania tego kremu, choć na szczęście także nie pogorszył stanu skóry. Nie jest to jednak kosmetyk, jakiego szukam, więc już się nie spotkamy.

Miałam kilka ciekawych kremów na noc tej marki, kusi mnie kolorówka, ale specyfiki pod oczy chyba już sobie odpuszczę.

Lavea, Przeciwłupieżowy szampon w kostce

Wiecie, że lubię ciekawe kosmetyki i wszelkie nowości, a jeśli są made in Poland to kupuję w ciemno, choćby po to, by mieć własny pogląd w sprawie. Lavea, czyli producent dzisiejszego szamponu, to mydlarnia artystyczna znana od kilkunastu lat. Wszystkie produkty są wytwarzane ręcznie, zawierają m. in. olejki eteryczne, a receptury są starannie dobrane. Kosmetyki są wykonywane w małych partiach. Dodatkowo zakonserwowane są ekstraktem z pestek grejpfruta.


Od producenta:
"Przeciwłupieżowy szampon do włosów Drzewo herbaciane z cytryną zawiera olejek z drzewa herbacianego (Melaleuca Alternifolia), wyciąg z brzozy (Betula Pendula), ekstrakt z pestek grejpfruta i prowitaminę B5 (panthenol). Olejek eteryczny z drzewa herbacianego działa skutecznie przeciwłupieżowo i antybakteryjnie oraz odżywia włosy.
Mycie w szamponie do włosów zwiększa objętość włosów i nadaje im puszystości. Wzmacnia także cebulki włosowe, poprawia krążenie krwi w skórze głowy. W efekcie sprawia, że włosy będą lepiej rosły, będą mocniejsze i lepiej odżywione.
Sposób użycia: Kostką szamponu do włosów natrzyj mokre włosy aż do utworzenia się piany, chwilę masuj opuszkami palców i spłukaj wodą. Powtórz czynność w razie potrzeby."

Przeciwłupieżowy szampon w kostce Lavea jest kawałkiem odciętym z tzw. bloku, ważącym mniej więcej 90g, czyli wielkości mydła i kosztuje ok. 9-10zł. Ja swój kupiłam na DaWandzie u Atelier-Brocante. Kostka została dodatkowo ładnie zapakowana i przewiązania wstążeczką. Produkty tej marki można kupić w naturalnych drogeriach, mydlarniach itp.


Skład: tu miałam drobny kłopot, ponieważ moja kostka nie ma opakowania, musiałam więc pobuszować w internecie, napisałam też do producenta.
Aqua, Glycerin (gliceryna, nawilża), Propylene Glycol (nawilża, ułatwia transport skłądników wgłąb skóry), Sodium Stearate, Sucrose, Sodium Laurate, Sorbitol, Sodium Laureth Sulfate (SLES), Sodium Lauryl Supfate (SLS), Sodium Chloride (sól), Stearic Acid, Betula Pendula (ekstrakt z brzozy), Cocamidopropyl Betaine, Lauric Acid (kwas laurynowy, bakterio- i wirusobójczy, zmniejsza przetłuszczanie włosów), Melaleuca Altternifola (olejek z drzewa herbacianego, odświeża, działa przeciwbakteryjnie), Citric Acid, Parfum, Citrus Medica Limonium Oil (olejek z cytryny), Panthenol (łagodzi podrażnienia), Pentasodium Pentetate, Tetrasodium Etidronatre, Citrus Paradisi Seed Extract (konserwant z grejpfruta), Polyquaternium-7, Limonene, Citral, Hexyl Cinnamal, Linalool, Coumarin, Lilial, CI19140, CI42090 (barwniki).
Nie jest to kosmetyk w 100% naturalny.


Kostka bardzo dobrze leży w dłoni. Po kontakcie z wodą mocno się pieni, naprawdę bardzo obficie. Koniecznie trzeba uważać, by piana nie dostała się do oczu - szczypie! Posiada bardzo charakterystyczny zapach drzewa herbacianego, który jest całkiem mocny, więc jeśli nie lubicie tego aromatu nie spodoba Wam się też i szampon. Zapach jest dobrze wyczuwalny podczas mycia oraz chwilę po. Szampon dobrze oczyszcza włosy i skórę głowy, nie powodując szczypania czy podrażnień skóry. Zdecydowanie zmniejszył łupież, którego się nabawiłam ostatnio prawdopodobnie zbyt często zmieniając szampon.


Włosy po umyciu tym szamponem faktycznie nabierają niesamowitej objętości, są ładnie odbite u nasady i wydaje się, że jest ich znacznie więcej niż w rzeczywistości. Jednak, by nie było tak różowo, w dotyku są trochę dziwne, lekko chropowate. Można to wrażenie zmniejszyć używając odżywki, ale wtedy fryzura jednak traci trochę objętości. Zdecydowanie włosy się nie elektryzują.
Kostka spodobała się także mojemu mężowi zarówno dzięki ciekawej formie, jak i przez działanie oraz zapach. Taki jeden 90g kawałek wystarczy na kilkadziesiąt myć głowy, co jest niezłym wynikiem. Po każdym myciu kostka staje się jaśniejsza jak na zdjęciu powyżej.

Podsumowując jestem z niego zadowolona, ponieważ robi dokładnie to co obiecuje producent. Oczyszcza dość konkretnie, ze względu na SLS i SLES w składzie, ale nie wysusza włosów. Usuwa łupież, a włosom dodaje objętości.

Znacie jakieś inne ciekawe kosmetyki? Miałyście już coś od Lavea?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj