Wykończeni styczeń-luty

Jak szybko mijają dni... Chyba nie muszę nikogo o tym przekonywać? Jednak mi umykają nawet całe miesiące! Jeszcze niedawno były Święta, Sylwester, a dziś kończy się luty? Jak? Kiedy? Gdzie?? Czasem trudno uwierzyć, że czas jest stały i nie przyspiesza cichcem jak tylko się odwrócę... I tylko puste opakowania przypominają o kosmetykach, które już były, ale się zużyły... 


Sylveco, Lipowy płyn micelarny: nie będę się rozpisywać: kocham! Druga zużyta butelka i na pewno nie ostatnia. Pisałam o nim, uwielbiam i na pewno kupię jeszcze nie raz.

DLA, Niszcz pryszcz, Krem na noc: genialny, nietłusty krem o wspaniałym składzie i ziołowym zapachu. Świetnie wpływa na tłustą cerę, nawilża, nie zapycha, nie uczula. Posiada pompkę typu airless i jest niesamowicie wydajny! Pisałam recenzję, jeszcze kupię.

Skin Chemists, Krem z retinolem: bardzo dobry krem, lekki, rozświetlający cerę. Nie ma za dużo retinolu w składzie, więc świetnie nadaje się do rozpoczęcia przygody z tym składnikiem, jak było u mnie. Teraz wiem, że moja cera bardzo się z retinolem lubi, a sam krem uelastycznia skórę i niweluje w ten sposób widoczność zmarszczek. Pisałam o nim, lubię, ale ze względu na wysoką cenę poszukuję zamiennika.

Avon, Maseczka turecka oraz oczyszczająca: gotowe maski na bazie glinek, całkiem skuteczne, na pewno wygodne w użyciu. Składy nie powalają, zwłaszcza, że jestem fanką glinek, ale raz na jakiś czas nie zaszkodzą. Będzie post.


Ziaja, Liście Manuka, Pasta oczyszczająca: druga tubka pasty, którą najczęściej traktuję jak peeling. Dobrze wygładza, usuwa suche skórki, ale lepiej nie przesadzać z częstotliwością jej stosowania, gdyż potrafi przesuszyć. Raz w tygodniu w zupełności wystarcza. Pisałam o niej, lubię, mam kolejna tubkę.

Sylveco, Oczyszczający peeling do twarzy: drobinki korundu są drobne, ale bardzo ostre, więc skutecznie usuwają martwy naskórek, pozostawiając skórę miękką i odświeżoną. Pozostałe składniki, w tym skrzyp polny, dobrze wpływają na tłustą skórę, a przy tym nie zapychają. Pisałam, lubię, na pewno jeszcze kupię.

Skin79, Maska w płachcie wybielająca: fajnie zwęża pory i odświeża, niestety trochę mnie podrażniła, przez cały czas trzymania jej na skórze łzawiły mi oczy. Z tego względu na pewno już jej nie kupię, ale jestem ciekawa innych wersji! Pisałam o niej.

Próbki: Sylveco i Biolaven lubię, Biolaven pełną wersję mam już w zapasach :) Go Cranberry zaciekawił mnie, ale póki co z zakupem się wstrzymam, natomiast jej wersji Bandi nie kupię na pewno - krem mnie podrażnił i trochę mnie po nim wysypało, więc mojej skórze się nie spodobał.


Sukin, Woda micelarna: bardzo ciekawy kosmetyk prosto z Australii. Posiada interesujący zapach, wanilinowy, pierwszy raz się z takim spotkałam przy demakijażu. Poza tym świetnie sobie radzi z make upem. Będzie recenzja.

Iwostin, 40+, Krem pod oczy liftingujący: bardzo mi się spodobał, dobrze się spisywał zarówno na noc jak i na dzień. Lekki, ale skuteczny. Rozjaśnia cienie, zmniejsza widoczność zmarszczek, nie szkodzi oczom. Pisałam o nim.

T'e'N, Krem liftingujący: bardzo ciekawy kremik o delikatnym zapachu i przyjemnej konsystencji. Zużyłam go na szyję i dekolt, a skóra po nim była miękka, nawilżona i ujędrniona. Pełnej wersji raczej nie kupię, bo jest trudno dostępny.


Kobo,  Ideal Volume, Tusz do rzęs: cudo, cudo, cudo! Do tej pory nie lubiłam silikonowych szczotek, ale ta jest idealna! Świetnie rozczesywał i podkreślał rzęsy, a przy tym dawał wystarczający, a nie karykaturalny wygląd. Dzięki niemu rzęsy wyglądały pięknie, ale nie sztucznie. Na 100% kupię, post też będzie.

Manhattan, Supersize, Podrubiający tusz do rzęs: bardzo fajny tusz z mega grubą szczotką. Fajnie podkreśla rzęsy, choć czasem przy dwóch warstwach potrafi tworzyć grudki, trzeba się trochę nauczyć go używać. Za to jest tani i łatwo dostępny. Pisałam o nim, może kupię.

Avon, Waniliowy balsam do ust: malutki, bardzo wygodnie się go nosi ze sobą w kieszeni czy torebce. zapach jest delikatny, wydaje się naturalny. Balsam na ustach jest lekki, ale zabezpiecza je przed słońcem czy mrozem. Kolejne moje opakowanie, może jeszcze kiedyś kupię.

Avon, Wysuwana kredka do oczu: kocham je wszystkie! Mam mnóstwo kolorów i bardzo je lubię, są miękkie, łatwo się nimi rysuje kreskę, a przy tym dają ładny efekt rozświetlonego spojrzenia. Więcej napiszę w  planowanym poście zbiorczym nt. moich kredek do oczu :) Mam następne!

Lovely, Wysuwana kredka z gąbeczką: tej kredki nie polubiłam od razu, bo kreski nią zrobione nie utrzymywały się na mojej powiece nawet przez godzinę... Gąbeczka też jest zbyt twarda, aby ładnie rozmazać kredkę, więc już miałam ją spisać na straty, gdy w geście ostatniej szansy użyłam jej jako ołówka do brwi.. I to był strzał w dziesiątkę! Brązowo-szary odcień ładnie się wtapiał w moje włoski, podkreślał i, o dziwo, trzymał się do wieczora. Będzie we wspomnianym kredkowym poście, może jeszcze kiedyś kupię.


Ziaja Med,  Szampon przeciwłupieżowy: miętowy zapach fajnie umilał prysznic, a używałam go sporadycznie. Testując dużo nowych kosmetyków do włosów czasem dostaję łupieżu i wtedy mnie ratował. Dobrze się pieni i myje włosy, nie powoduje przesuszenia ani przetłuszczenia skalpu. Pisałam o nim.

Seboradin, Szampon i maska: bardzo zgrany duet, który pomógł mi w walce z wypadającymi włosami na jesieni. Komórki macierzyste i wiele ciekawych ekstraktów, zwłaszcza w masce, wzmocniły włosy i skórę głowy, przez co problem się zmniejszył i to zdecydowanie! Na efekty czekałam ok. miesiąca, wiadomo, że mało co działa od razu, ale opłacało się. Pisałam o nich, może kupię.

got2b, Lakier do włosów Volumania: zużył go mój mąż, bo ja w ramach walki z wypadaniem zrezygnowałam prawie całkowicie ze stylizacji. Posiada ciekawy zapach, jak dla mnie sztucznej maliny. Działanie ma średnie - bardzo zlepia włosy, tworząc z nich skorupę, przynajmniej rozpylany nad krótką, męską fryzurą. Nie kupimy.


Greenland, Żel pod prysznic w piance: fajny pomysł na umilenie sobie prysznica! Delikatny zapach, otulający zmysły, choć krótkotrwały i dobre działanie myjące, skład oparty o SLES. jako odskocznia od codzienności świetny! Pisałam o nim, jak spotkam w dobrej cenie kupię.

Biolaven, Żel myjący do ciała: winogronowy zapach, dobre pienienie i działanie, a przy tym nie wysusza skóry. Czego chcieć więcej? Aha i skład delikatny, bez SLS. Kupię i pisałam o nim.

CD, Cytrynowy żel pod prysznic: mój ulubieniec na siłownię! Fajny zapach, bardzo orzeźwiający, gęsta konsystencja. Dobrze się pieni i myje. Skład oparty na SLS, więc jeśli ten składnik nie wysusza Wam skóry polecam. Będzie post.

Evree, Olejek do ciała: fajny produkt, choć zdecydowanie lepiej się u mnie spisywał nakładany od razu na wilgotną skórę po prysznicu. Trochę natłuszcza skórę, nawilża, odżywia. Pisałam, może kupię.


DLA, Krem do rąk: świetnie nawilżający bez uczucia lepkości czy tłustych rąk krem. Skład przyjemny, ale niestety nie przypadł mi do gustu jego zapach. Dla takiego działania przymykałam jednak oko, a zużywałam go głównie na noc, bo szkoda mi było go zmywać w ciągu dnia. Jest mega wydajny. Pisałam o nim, chętnie jeszcze kupię.

Green Pharmacy, Krem do stóp ochronny: bardzo fajny, świetnie się wchłania i nawilża stopy. Ma działanie ochronne, więc kupiłam go, by chronić się przed ewentualnym zarażeniem się grzybicą w saunie czy na siłowni. Wzmacnia skórę i jej zdolność do obrony przed infekcjami. Pisałam, kupię.

Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci: kolejna buteleczka taniutkiego zmywacza, który uwielbiam. ładnie pachnie, nie niszczy paznokci i dobrze zmywa. Mam kolejną butelkę.


Zazwyczaj podaję linki do recenzowanych już produktów, ale myślę, że łatwo je znaleźć używając etykiet na dole :)

Przypominam też o konkursie, w którym do wygrania jest zestaw świeczek. Zostały tylko 3 dni na zgłoszenie się, wystarczy kliknąć w baner.

http://cosmeticosmos.blogspot.com/2016/02/konkurs-wygraj-swiece-bispol.html

Znacie coś z mojego denka? Jak tam wasze zużycia?

Skin79, Maska wybielająca w płachcie

O marce Skin79 jest już tak głośno, że chyba nie muszę jej nikomu przybliżać. Po szale na rosyjskie kosmetyki w najlepsze trwa boom na koreańskie. Jako niezwykle ciekawska osóbka musiałam co nieco tych kosmetyków poznać, a zaczęłam od próbek i maski wybielającej. Nie znaczy to, że w zapasach nie mam kolejnych, mam, a jakże, ale grzecznie czekają na swoją kolej :)


Skin79 Ultra Light Mask Sheet ma według producenta:
"Wybielająca maska w płachcie wyrównuje koloryt skóry pozostawiając ją świetlistą i gładką. Opatentowany składnik Phyto-Oligo wnika w głębokie warstwy skóry zapewniając długotrwałe zatrzymanie wilgoci.
Maska zawiera ekstrakty z róży, aloesu, wiśni, olejek z limonki oraz anyżu gwieździstego działającego antyseptycznie.
Na oczyszczoną skórę twarzy nałożyć maskę, trzymać 15-20 minut. Po zdjęciu przetrzeć skórę tonikiem." 


Opakowanie jest wściekle różowe, zupełnie nie w moim kolorze, ale rzuca się w oczy. Bardzo łatwo się otwiera, wystarczy pociągnąć w oznaczonym miejscu. Kosztuje 10-15zł/szt, najłatwiej kupimy ją przez internet. Teraz nawet widziałam, że jest w promocji: 2 sztuki za 9,99zł na stronie producenta :)


Skład: zaraz po wodzie gliceryna i glikol butylenowy, odpowiedzialne za nawilżenie i zmiękczenie skóry. Następnie niacynamid (wit. B3), który ja osobiście uwielbiam w kosmetykach, ponieważ genialnie zwęża pory i rozjaśnia przebarwienia (doskonale znam go z moich DIY). Potem mamy ekstrakty z malwy, aloesu, róży, aceroli (zwanej wiśnią Barbados), olejek limonkowy, zagęstniki, emulgator, Disodium EDTA (związek kompleksujący jony metali), dalej alantoinę, regulator pH, Chlorphenesin (konserwant, może podrażniać), 1,2-Hexanediol (konserwant, może podrażniać), Propanediol (nawilża, konserwuje), Caprylyl Glycol (zapobiega wysychaniu), praktycznie na szarym końcu ekstrakt z anyżu, Phenoxyethanol (konserwant, max. stężenie to 1%).


Maska jest bardzo, ale to bardzo mokra, po mocniejszym naciśnięciu wręcz z niej kapie. Zapach nie przypadł mi do gustu, z jakiegoś powodu kojarzy mi się z papierosami i cierpkimi owocami. Na szczęście nie jest nadmiernie intensywny, więc da się wytrzymać. 
Maskę bardzo łatwo się nakłada, ja zaczęłam od okolic oczu, a następnie rozkładałam ją równomiernie na reszcie twarzy. Po bokach posiada rozcięcia, więc łatwo można pokryć nią całą skórę, naciągając gdzie trzeba, choć na załamaniach mimo wszystko trochę się marszczy. Dobrze trzyma się skóry, nie spada.


W masce na twarzy wygląda się... no cóż... zabójczo! Same zobaczcie, lepiej żeby przystojny sąsiad nie przyszedł akurat po cukier :D Trzymałam ją przez 20 min i przez cały ten czas lekko łzawiły mi oczy oraz odczuwałam delikatne mrowienie skóry, być może liczne konserwanty podrażniły mi oczy i skórę. Nie było to nie do wytrzymania, ale miłe również nie. Po tym czasie zdjęłam maskę, mimo że nie cały płyn się wchłonął w skórę. Nie zmarnował się, przetarłam nim szyję i dekolt traktując trochę jak serum.


Po zdjęciu maski otrzymałam lekko lepiącą się, wilgotną skórę, która dopiero po chwili wchłonęła pozostałość płynu. Cera została rozświetlona, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, natomiast pory się ładnie przymknęły, dzięki czemu skóra stała się gładsza i równiejsza. Twarz wygląda zdecydowanie lepiej wizualnie, zwłaszcza, że zaczerwienia, które często mam na policzkach, się rozjaśniły i praktycznie znikły. Taki efekt utrzymał się aż do wieczora, czyli kilkanaście godzin. Jednak muszę wspomnieć, że jedna, jedyna krostka, którą akurat miałam (widać ją na zdjęciu, przy uchu, jako zaczerwienienie) została podrażniona, swędziała i lekko piekła, przeszło dopiero po ok. pół godziny.

Podsumowując jestem zadowolona, ale warto zwrócić uwagę na ewentualne podrażnienia. Jeśli macie cerę wrażliwą lub posiadacie niedoskonałości lepiej z nią uważać. Zawarta w masce mnogość ekstraktów powoduje, że skóra zostaje ładnie nawilżona, wygładzona, a zaczerwienienia rozjaśnione, pory zaś mniej widoczne i to na kilka-kilkanaście godzin.

Znacie maski w płachcie Skin79? Mam jeszcze kilka do wypróbowania, liczę, że następne mnie jednak nie podrażnią.

Golden Rose, Prodigy Gel Duo, Podwójny żel do paznokci

Podczas Meet Beauty w październiku otrzymałam do testów kilka kosmetyków Golden Rose. Najbardziej ciekawiły mnie produkty do paznokci, ponieważ mam bardzo pozytywne doświadczenia z lakierami tej marki, a ich nowość wydała mi się szczególnie atrakcyjna. Mowa o Podwójnym żelu do paznokci, który obiecuje szybki efekt żelowych, błyszczących paznokci bez konieczności użycia lampy UV.


Od producenta:
"Prodigy Gel Duo to produkt, który daje efekt żelowych i błyszczących paznokci niczym z salonu kosmetycznego.  Wyróżnia się prostą aplikacją, dzięki której można bardzo szybko stworzyć profesjonalnie wyglądający manicure. Produkt utrzymuje się na paznokciach aż do 7 dni, a jego usuwanie jest bardzo łatwe i nie wymaga użycia acetonu. 
Aby otrzymać efekt żelowych paznokci nie trzeba stosować lampy UV oraz dodatkowych utwardzaczy. W opakowaniu znajduje się Gel Colour oraz gel Top Coat."


W pudełeczku znajdziemy dwie buteleczki - z kolorem i top coat'em. Mój zestaw nr 1 zawiera bardzo jasny, rozbielony beż, kolor klasyczny i bezpieczny, idealny do biura, doskonały na każdą okazję. Top jest oczywiście bezbarwny. Na stronie producenta zestaw kosztuje 22,90 zł/ 2 x 10,7ml.


Buteleczki są całkiem duże,  szklane i porządne. Pędzelki są bardzo praktyczne, w moim odczuciu w sam raz, nie za szerokie i nie za wąskie. Łatwo i szybko maluje się nimi płytkę. Konsystencja lakieru jest dość rzadka, ale nie rozlewa się na skórki. Top jest troszkę gęstszy i trochę trudniej się rozprowadza, zwłaszcza po kilku tygodniach od otwarcia buteleczki. Mam wrażenie, że z czasem gęstnieje podobnie jak topy z SH.


Sposób użycia: nałożyć dwie warstwy Gel Colour i pozostawić do wyschnięcia przez ok. 2 minuty, a następnie nałożyć jedną warstwę Gel Top Coat i pozwolić wyschnąć paznokciom w naturalnym świetle. Usuwa się za pomocą zmywacza bez acetonu.

Lakier bardzo szybko schnie, więc najlepiej malować paznokcie całkiem szybko, inaczej możemy narazić się na nieestetyczne zgrubienia. Zarówno pierwsza jak i druga warstwa schnie dosłownie obiecane 2 minuty, trochę dłużej musimy poczekać na wyschnięcie topu. Całość bez problemu zmywa się normalnym zmywaczem, tak jak obiecuje producent. Mój kolor nie odbarwia płytki, więc często nie nakładam pod niego odżywki.


Top sprawia, że lakier ładnie błyszczy, choć trudno mi było uchwycić to na zdjęciach. Paznokcie wyglądają elegancko, estetycznie i atrakcyjnie. Dodam, że top dobrze wspólpracuje także z lakierami innych marek, pięknie je nabłyszcza i wygładza nierówności.
Niestety nie ma mowy, aby manicure utrzymał się przez 7 dni. Po pierwszym malowaniu byłam niesamowicie zadowolona, gdyż paznokcie wyglądały idealnie przez 5 dni, a naprawdę ich nie oszczędzałam. Za każdym kolejnym malowaniem jednak czas ten się skracał, ostatnio już po dwóch dniach widoczne były odpryski na kilku paznokciach.


Podsumowując mam mieszane uczucia, gdyż z jednej strony paznokcie maluje się tym zestawem dość szybko, choć muszę robić to trzykrotnie (dwie warstwy koloru i jedna topu), natomiast dość szybko odpryskuje, więc po dwóch dniach znowu muszę malować paznokcie. Wolałabym, aby zestaw miał lepszą trwałość. Efekt natomiast w pełni mnie zadowala, faktycznie wyglądają jak pomalowane żelem.

Znacie ten zestaw Golden Rose? Macie swoich ulubieńców wśród kosmetyków tej marki?

Iwostin, Re-Liftin 40+, Krem liftingujący pod oczy

Jak wiecie nie przejmuję się jakoś szczególnie cyferkami na kosmetykach. 30+ czy 40+, to nie ma wielkiego znaczenia, najważniejszy jest skład. Ostatnio bardzo wcześnie wstaję, późno wracam i całymi dniami wpatruję się w monitor. Moje oczy odczuwają dyskomfort. Okolicom oczu też się oberwało, przez kilka miesięcy pierwsze zmarszczki widocznie się pogłębiły. Przecież tak być nie może! Postanowiłam z tym powalczyć i już stawiam nie tylko na porządne nawilżanie, ale i ujędrnienie.


Od producenta:
"Codzienna pielęgnacja przeciwzmarszczkowa przywracająca jędrność i napięcie skórze wokół oczu po 40. roku życia. Zawiera składniki aktywne:
- Kompleks Re-Structure - uzupełnia braki substancji budulcowych takich jak ceramidy, NNKT, kwas hialuronowy; wzmacnia strukturę skóry i odmładza ją od wewnątrz; skutecznie odżywia i nawilża.
- Dermican™ - peptyd nowej generacji, stymuluje syntezę lumikanu, substancji porządkującej strukturę włókien kolagenowych tworzących siatkę podporową skóry.
- Kolagen natywny pochodzenia morskiego - o strukturze identycznej z naturalnie występującą w skórze, poprawia elastyczności i sprężystość skóry, wygładza powierzchnię skóry, zapobiega utrwaleniu się zmarszczek."


Iwostin, Re-Liftin, Liftingujący krem pod oczy 40+ kupimy w kartoniku z ładnego, odbijającego światło papieru. Mamy tu mnóstwo informacji na temat obiecanego działania i składników aktywnych. Szata graficzna jest estetyczna i przyjemna dla oka, minimalistyczna. Krem kosztuje ok. 50zł/15ml.


Wewnątrz opakowania znajduje się niewielka tubka z zakrętką ukrywającą aplikator. Całość wygląda zgrabnie i przyjemnie, ładnie prezentuje się na półce z kosmetykami. Krem wygodnie stoi na nakrętce, nie przewraca się. Dzięki aplikatorowi można bardzo wygodnie nakładać krem bezpośrednio w okolice oczu, co oszczędza czas i zapobiega stratom produktu. Jednocześnie łatwo można manipulować ilością wydobywanego kremu, dzięki czemu wyciśniemy dokładnie tyle, ile chcemy.


Skład: jest abstrakcyjnie długi. Dość wysoko mamy m.in. glicerynę i trójglicerydy oraz inne emolienty tzw. tłuste, kolagen morski, olej roślinny, olej z lnianki siewnej, antarktycynę (odnawia tkanki, zabezpiecza DNA prze starzeniem), hydrolizat białek pszenicznych oraz hydrolizat białek soi (utrzymują wodę w naskórku, zmiękczają, wygładzają), peptydy, mocznik, alantoinę, kwas mlekowy, kofeinę, lizynę i glicynę (aminokwasy, składniki kolagenu, regenerują, wzmacniają, nawilżają), sodium PCA (nawilża). To oczywiście nie wszystko, szczegóły powyżej.


Krem jest biały, o dość lekkiej, przyjemnej konsystencji. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej, świecącej warstwy, dzięki czemu dobrze się sprawdza także w dzień. Nie roluje się na nim korektor czy podkład, wszystko zostaje na swoim miejscu i wygląda estetycznie. Nie rozumiem jednak jaki jest sens w silnym perfumowaniu kremu pod oczy? Ryzykujemy podrażnienie i uczulenie, a przyjemność jest minimalna, ponieważ podczas aplikacji słabo go czuć. Osobiście zapach mnie drażni, bo wąchany bezpośrednio jest dość mocny i moim zdaniem absolutnie zbędny, natomiast jeśli ktoś lubi perfumowane kremy powinien być zadowolony :)


Staram się używać kremu dwa razy dziennie, ale czasem rano zapominam ze względu na pośpiech. Za to zawsze stosuję go przez snem. Właściwie początkowo byłam bardzo zawiedziona tym produktem, który jedynie lekko nawilżał, szybko się wchłaniał i szkody nie robił. Dopiero po jakimś czasie zaczął naprawdę działać i z tej perspektywy widzę, że lekko napina skórę, ale zauważyłam to dopiero po kilkutygodniowym, regularnym stosowaniu. Po tym czasie lepiej nawilżył delikatną skórę wokół oczu i nawet rozjaśnił cienie. Zmarszczki powracają do swojego pierwotnego stanu "pierwszych, niepogłębionych", bo nie oszukujmy się, całkiem się ich nie pozbędę kremem. Warto wspomnieć, że podczas aplikacji wykonywałam sobie krótki masaż okolic oczu, kiedyś Wam o tym napiszę więcej. Faktycznie skóra się zagęściła, powróciła dawna sprężystość i jędrność, a czy wyglądają na mniej zmęczone.


Podsumowując jest to mój pierwszy produkt Iwostin, a byłam tej marki bardzo ciekawa. Początkowy zawód skończył się jednak obiecująco i chętnie poznam więcej kosmetyków tej marki.

Polecacie coś szczególnie z Iwostin? Macie wśród ich asortymentu swoich ulubieńców?

Biolaven, Żel myjący do ciała

Po doskonałych doświadczeniach z żelem do higieny intymnej Biolaven przyszła kolej na następny produkt tej marki. Żel pod prysznic, którego, jak zakładam, wszyscy używają codziennie, powinien nie tylko ładnie pachnieć i dobrze się pienić. Idealnie, jeśli posiada także właściwości pielęgnacyjne i zawiera dobroczynne dla skóry składniki.



Od producenta:
"Nawilżająco-relaksujący żel pod prysznic delikatnie, ale skutecznie oczyszcza i odświeża. Łagodne detergenty i neutralne pH gwarantują zachowanie naturalnej bariery lipidowej, a dodatek oleju z pestek winogron wspomaga regenerację przesuszonej skóry. Olejek eteryczny z lawendy, symbol Prowansji, znany jest ze swoich odprężających właściwości.
Codzienne stosowanie żelu pod prysznicem, czy w czasie kąpieli, pozwala cieszyć się dobrze nawilżoną, aksamitnie miękką i gładką skórą."


Żel pod prysznic Biolaven 

wizualnie prezentuje się spójnie z całą serią kosmetyków. Ogólnie rzecz biorąc z daleka poznamy jaka to marka, tak jest charakterystyczna. Jest to plus, a jednocześnie minus, gdyż podejrzewam, że produkty mogą się trochę mylić, zwłaszcza jeśli są w podobnych opakowaniach. Na stronie producenta żel kosztuje 17,90zł/300ml, ale bardzo często można go dostać w promocjach.


Butla została zrobiona z solidnego plastiku i opatrzona korkiem na klik. Napisy się nie ścierają, nie rozmazują, wszystko wygląda idealnie nawet wtedy, gdy żel się kończy. Korek się nie zacina, łatwo otwiera, a jednocześnie dobrze trzyma, więc nic na pewno samo się nie wyleje.


Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Urea, Lactic Acid, Panthenol, Vitis Vinifera Seed Oil, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Sodium Benzoate, Lavandula Angustifolia Oil, Parfum.

Woda, łagodne detergenty, nawilżające gliceryna, mocznik i kwas mlekowy, łagodzący panthenol, regenerujący olej z pestek winogron, naturalny zagęstnik w postaci gumy guar, konserwant, relaksujący olejek eteryczny z lawendy, kompozycja zapachowa. Moim zdaniem cudo!


Żel jest przezroczysty i dość gęsty, choć potrafi lekko ściekać, na szczęście nie na tyle, by uciekał między palcami i się zwyczajnie marnował. Ma nieziemski, mocno winogronowy, słodkawy aromat, natomiast ja lawendy w nim praktycznie nie czuję. Zapach nie jest męczący, a nie lubię przesadnej słodyczy, chwilę utrzymuje się na skórze, po czym stopniowo zanika. Dla mnie to też plus - umila kąpiel, a potem zostawia pole do popisu balsamowi.


Po kontakcie z wodą tworzy sporo pachnącej piany. Dokładnie i łagodnie oczyszcza skórę, nie czuję się po prysznicu brudna. Jednocześnie ma bardzo dobre działanie nawilżające, co odczuwam zwłaszcza podczas tej zimo-wiosny, przy częstych mimo wszystko zmianach temperatury, kiedy moja skóra bywa podrażniona i lubi się przesuszać. Tu nic takiego nie zauważyłam, właściwie nawet nie miałam konieczności używania balsamu. Ponieważ było mi go szkoda na łydki i myłam je innym żelem, one właśnie na tym ucierpiały - ewidentnie skóra na nich się przesuszyła, jednak z tym poradził sobie Malinowy mus Nacomi. Nie bałam się także myć nim zarówno twarzy jak i stref intymnych, łagodne detergenty i dużo substancji nawilżających do dużo lepszy skład niż w niektórych dedykowanych specjalnie tym okolicom produktach.


Podsumowując znalazłam kolejnego ulubieńca wśród produktów Biolaven. Przyjemny zapach winogron, ładny skład i dobre właściwości myjące, a przy tym brak wysuszania czy podrażnień oraz wielofunkcyjność. Lubię to!

Znacie Biolaven? W najbliższym czasie biorę się za balsam tej marki, mam nadzieję, że też mnie zachwyci.

Nacomi, Malinowy mus do ciała

Maliny w środku zimy? No bajka! A zaczęło się tak...
Pewnego  pięknego dnia do drzwi zapukał kurier. Kuriera już się spodziewałam, bo dostałam cynk na Facebooku, że przybędzie. Od kogo? Od nadawcy, a raczej nadawczyni, która podała swój numer telefonu zamiast mojego... Tak więc wcześniej skołowany kurier dodzwonił się do nadawczyni, która mu powiedziała, że żadnej paczki się nie spodziewa, a w ogóle to pomyłka, niech nie zawraca jej głowy :D Biedny dostarczyciel miał mętlik w głowie, ale, że jestem dzielna i odważna, szybko zdobyłam numer przystojnego pana kuriera i sama do niego zadzwoniłam. Na szczęście chłopak miał poczucie humoru i/lub poczucie obowiązku, bo zawrócił swoją dostojną karocę i zapukał do mych drzwi...
Z kim takie oto przygody przeżywam? Ano z Sisi naszą kochaną, która posiada wyjątkowe wręcz szczęście do wszelkich listonoszy, paczkowych i dostawców :D Sisi jest przekochana, przezabawna i zawsze zmusza mnie do refleksji nad światem tudzież sobą. Prezent na Święta od niej to miły dodatek, ale tylko dodatek do jej barwnej osobowości. Choć przyznaję grzecznie, że przyjemnie jest dostawać takie paczki, to nie dlatego czytam namiętnie jej bloga odkąd go odkryłam! :) 
W pudle było między innymi istne cudo, w którym zakochałam się na zabój i liczę, że ze wzajemnością - dzisiejszy malinowy bohater.


Nacomi, Mus do ciała malinowy, odżywczy

"Odżywczy mus do ciała, zawierający specjalnie wyselekcjonowane surowce wśród których odnajdziemy:
- masło shea - wygładza i nawilża, nadaje skórze miękkości,
- olej avocado- zwany olejem 7 witamin (A-B-D-E-H-K-PP),silnie nawilża, ożywia naskórek,
- olej inca inchi- odbudowuje uszkodzone tkanki, zwiększa ich elastyczność i pobudza odbudowę kolagenu,
- olej słonecznikowy- wzmacnia barierę skórną, zmiękcza i nawilża,
- ekstrakt z jabłka- działa ochronnie na komórki skóry, przeciwutleniająco, pobudza odnowę naskórka,
- alkohol cetylowy- pomaga dostać się cennym składnikom w głąb skóry,
- witamina E- chroni przed wysuszeniem oraz osłabieniem elastyczności naskórka."


Opakowanie musu to plastikowy, przezroczysty słoiczek z modną ostatnio aluminiową nakrętką. Wygodnie się go otwiera i zamyka, nigdy nie miałam z tym kłopotu. Kosztuje ok. 30zł/150ml.

Przezroczysta etykieta jest bardzo solidna, nic się nie odkleja ani nie rozmazuje, choć mam wrażenie, że nadruk nie jest idealnie wyraźny, zwłaszcza literki. Niemniej wszystko da się rozczytać, tak samo skład jak i obiecane działanie


Skład: masło shea, olej z awokado, trójglicerydy, wosk pszczeli, olej słonecznikowy, gliceryna, olej inca inchi, alkohol cetylowy, ekstrakt z jabłka, wit. E, kompozycja zapachowa, trzy składniki kompozycji, które mogą alergizować.

Bardzo podoba mi się, że kosmetyki nie są testowane na zwierzętach, a na zużycie musu mamy 6 m-cy, co jest sporym zapasem, gdyż jest on tak cudowny w użyciu, że na pewno nie ma szans aż tak długo "przeżyć".


Lekko różowy kolor musu przyjemnie kojarzy mi się z latem i dziewczęcością. Do tego ten zapach! Wspaniały, malinowy, wydaje się naturalny i bardzo trwały. Jeżeli miałabym go opisać dokładniej powiedziałabym, że to zapach gumy Mamby :) Wysmarowana wieczorem jeszcze rano go wyczuwam! Coś wspaniałego, zwłaszcza, że nie jest to aromat ani męczący, ani nadmiernie intensywny.


Konsystencja napowietrzonego masła shea, w dotyku jest treściwa. Bardzo szybko jednak roztapia się pod wpływem temperatury ciała i przechodzi w olejek, który wcieram w skórę. Mus nie bieli, szybko i gładko sunie po skórze, ale pozostawia na niej lekko tłustą warstwę. Chwilę odczekuję, aż się wchłonie, po czym ubieram się i wskakuję do łóżka. Nigdy mi się nie zdarzyło, aby zatłuścił mi ubrania.


Mus świetnie uelastycznia i nawilża skórę, odżywia ją i lekko natłuszcza. Skóra nawet po dobie od aplikacji jest niesamowicie przyjemna i miękka w dotyku. Wreszcie pozbyłam się suchej skóry na łydkach, z czym często mam problem w zimie, przy ciągłych zmianach temperatury! Mój mąż też bardzo polubił ten mus, oczywiście mam na myśli pomoc w wysmarowaniu się nim :) Zapach oczarował nas oboje, a działanie wręcz zachwyciło.


Używałam go wyłącznie po wieczornym prysznicu, z względu na pozostawianie tłustawej warstwy, ale też dlatego, że chciałam aby zapach utulał mnie do snu, wyciszał, a jednocześnie wspomagał słodkie, malinowe sny :)


Wydajność jest całkiem niezła, ale ponieważ pokochałam ten zapach smaruję się nim calutka, od stóp po szyję. Wystarczy na kilkanaście aplikacji, bo jest dość skoncentrowany. To jeden z niewielu produktów, któremu całkowicie wybaczam zostawianie warstwy na skórze, za czym nie przepadam. Biorąc jednak pod uwagę aromaty i działanie... pokochałam mus Nacomi!

Znacie produkty tej marki? Ja już mam kolejne i oczekuję, że tak samo mnie zachwycą.
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj