Farmona, Nivelazione, Pielęgnacja stóp na lato

Lato... słońce, upał, łąka, plaża, spacer brzegiem morza... Takie luźne, wakacyjne skojarzenia u mnie jakoś zawsze kończą się na temacie bosych stóp :) W końcu nie ma nic gorszego niż przy 30 stopniowym ukropie dusić nogi w zakrytych butach. Aby jednak móc śmiało pokazywać stopy i nie wstydzić się zniszczonej skóry, warto zadbać o nie wcześniej. Im wcześniej tym lepiej. Dziś mam dla Was krótki przegląd części kosmetyków z serii Nivelazione, należącej do polskiej marki Farmona. Kosmetyków, które sama stosuję i z których jestem zadowolona, ponieważ są niedrogie, łatwo dostępne i skuteczne. Produkty z serii #nowestopyNivelazione łączą skuteczność naturalnych składników aktywnych z najnowszymi osiągnięciami i odkryciami nowoczesnej kosmetologii w walce z problemami skóry stóp. Seria została wyróżniona kilkoma nagrodami rynku kosmetycznego.


Nivelazione, Ekspresowe nawilżenie w 3 sek., Krem w sprayu do stóp

Według producenta: "Innowacyjny krem do stóp w sprayu przyjemnie odświeża, błyskawicznie wygładza oraz długotrwale nawilża, pozostawiając jednocześnie uczucie „suchych” stóp. Regularne stosowanie niweluje szorstkość oraz poprawia komfort i higienę stóp oraz skutecznie nawilża, odżywia i regeneruje, przywracając stopom gładkość i piękny wygląd. Formuła use & go - dzięki formie lekkiej pianki i aplikacji w sprayu użycie kremu jest wygodne, a wchłanianie natychmiastowe."


Skład: wysoko Urea (mocznik, nawilża, chroni przed przesuszeniem, zmiękcza skórę i reguluje nadmierne rogowacenie naskórka), w połowie masło shea (natłuszcza, odżywia, zmiękcza, likwiduje suchość i szorstkość), kwas hialuronowy (nawilża), 5% Hydroderm (błyskawicznie nawilża i wygładza, poprawia kondycję i wygląd skóry), pod koniec sporo konserwantów i składników kompozycji zapachowej. Formuła zawiera także kompleks Deoactive, który działa dezodorująco i chroni przed nadmiernym poceniem. Szczegóły poniżej:


Aluminiowa butelka jest niewielka i wygodna. Korek wystarczy przekręcić, aby użyć kremu i analogicznie można opakowanie zamknąć.
Sposób użycia: Krem rozpylić na umyte i osuszone stopy z odległości ok. 10 cm i delikatnie wmasować w skórę. Można stosować codziennie rano i wieczorem. Przed każdym użyciem mocno wstrząsnąć. Kosztuje 9,50zł/100ml.


Jest to krem w sprayu, więc sposób stosowania jest mniej typowy i to samo w sobie sprawia mi po prostu frajdę. Wystarczy przekręcić korek, nacisnąć, szybko rozsmarować i gotowe. Można od razu założyć buty, gdyż krem na lekką, szybko wchłaniającą się formułę, nie jest tłusty i nie zostawia śladów. Stopa w bucie się nie ślizga jak po typowych, mocno emolientowych kremach z parafiną. Ma postać lekkiej, mocno napowietrzonej pianki. Produkt przyjemnie zmiękcza stopy i niweluje ich szorstkość na kilka godzin. Zapach ma przyjemny, mim zdaniem uniwersalny, więc nadaje się również dla mężczyzn. Używam go na dzień, kiedy zawsze się spieszę przed wyjściem z domu. Zdarza mi się posmarować nim także dłonie, gdy wołają o mocniejszą pielęgnację, a nawet całe nogi, gdy nie mam czasu na czekanie, aż balsam czy masło się wchłoną. Dla mnie HIT!


Nivelazione, Ratunek dla stóp,  Intensywnie regenerująca kuracja s.o.s dla stóp

Według producenta: "Innowacyjna, wyjątkowo bogata formuła, dzięki starannie dobranym składnikom aktywnym w wysokim stężeniu zapewnia kompleksową pielęgnację i ochronę skóry stóp każdego dnia. Skutecznie i szybko regeneruje, przynosząc natychmiastową ulgę podrażnionej skórze oraz chroni przed nadmierną suchością i uszkodzeniami.
Doskonale odżywia i nawilża, odczuwalnie redukuje szorstkość skóry i niweluje zrogowacenia, przywracając stopom utraconą elastyczność, przyjemną gładkość i zadbany wygląd. Krem bardzo szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu na skórze."


Skład: 30% Urea (mocznik, zmiękcza zrogowacenia, zwiększa przepuszczalność składników odżywczych w głębsze warstwy naskórka), olej makadamia (natłuszcza, zmiękcza i łagodzi szorstkość), olej canola i pantenol (łagodzą podrażnienia, przyspieszają gojenie, odświeżają), witamina E i wosk pszczeli (regenerują i wspomagają odnowę skóry), alantoina (łagodzi podrażnienia), pod koniec sporo konserwantów i składników kompozycji zapachowej. Szczegóły poniżej:


Krem kupimy w kartoniku, na którym jest sporo informacji, choć osobiście preferuję same tubki i jak najmniejszą ilość śmieci. Opakowanie kremu to miękka tuba z wygodnym korkiem na klik.
Sposób użycia: Serum delikatnie wmasować w czystą i osuszoną skórę stóp. Stosować codziennie, rano i wieczorem. Dla wzmocnienia efektu po nałożeniu kremu można założyć bawełniane skarpety na 30 minut lub na całą noc. Nie stosować na uszkodzoną i zranioną skórę. Kosztuje 9,50 zł/50 ml.


Krem s.o.s posiada zdecydowanie treściwszą konsystencję, dlatego używam go raczej na noc. Pachnie subtelniej niż wersja w sprayu, ale zdecydowanie jest to podobny, uniwersalny zapach, jakby morski. Pozostawia na skórze delikatną, wyczuwalną warstewkę, ale nie jest to tłusta, śliska powłoka, a raczej płaszcz ochronny. Myślę, że jeśli ktoś ma mocniej zniszczoną skórę śmiało mógłby się pokusić o stosowanie go także na dzień. Krem bardzo szybko przynosi ulgę suchym stopom, natłuszczając je delikatnie, ale skutecznie. Używany na co dzień z każdym dniem poprawia stan skóry, zmiękczając zrogowacenie i usuwając suche skórki. Stopy stają się gładsze, miękkie w dotyku i zadbane.


Nivelazione, Kontrola zapachu, Dezodorant do stóp i butów

Według producenta: "Wyjątkowo skuteczna, multifunkcyjna formuła dezodorantu o długotrwałym działaniu, dzięki starannie dobranym składnikom aktywnym o wysokiej skuteczności zapewnia niezawodną ochronę, pomaga w zachowaniu odpowiedniej higieny oraz przedłuża świeżość butów i stóp każdego dnia."


Skład: oparty o alkohol, znany ze swoich właściwości antybakteryjnych i antyperspiracyjnych. Szczegóły poniżej:


Opakowanie to tradycyjny dezodorant w aerozolu. Sposób użycia: Dezodorant rozpylić na umyte i osuszone stopy z odległości około 20 cm oraz spryskać wnętrze obuwia. Stosować codziennie, przed użyciem wstrząsnąć. Kosztuje 11,50zł/180ml.
Dezodorant posiada identyczny zapach jak cała seria: morski i uniwersalny, więc nadaje się także dla panów. Jest dość intensywny. Osobiście nie używam go na stopy, ale lubię odświeżyć nim buty, zwłaszcza balerinki. Najczęściej stosuję go wieczorem, aby buty nie były wilgotne, kiedy je zakładam, ponieważ zwykle spryskuję je z odległości ok. 10 cm. Przez 2-3 dni działa, potem należy użyć go ponownie.


Nivelazione,  Zasypka do stóp i obuwia, Talk

Według producenta: "Zasypka, dzięki starannie dobranym składnikom aktywnym, pomaga w zachowaniu właściwej higieny i pielęgnacji skóry stóp, zapewniając skuteczne i precyzyjne działanie. Redukuje nadmierne pocenie i neutralizuje nieprzyjemny zapach. Łagodzi podrażnienia, skutecznie chroni przed odparzeniami oraz zapobiega otarciom naskórka. Pozwala utrzymać suchość oraz świeżość butów i stóp przez cały dzień, zapewniając długotrwałe uczcie komfortu."


Skład nowej serii: Talc, Zinc Undecylenate, Magnesium Carbonate, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Potassium Alum, Aqua (Water), Alcohol Denat., Achillea Millefolium (Yarrow) Herb Extract, Salvia Officinalis (Sage) Herb Extract, Menthol, Camphor. 
Poniżej skład starszej wersji, którą posiadam od jakiegoś czasu (minimalnie się różni):


Opakowanie talku (zasypki do stóp) jest wygodne i lekkie. Posiada przekręcany korek, dzięki któremu produkt nie rozsypie się np. w torbie na siłownię.
Sposób użycia: Zasypkę nanieść na umyte, osuszone stopy i dokładnie rozprowadzić na skórze, także między palcami. Można stosować również do wnętrza obuwia. Kosztuje 9,50zł/110g.


Talk to biały proszek o zapachu, a jakże, morskim i uniwersalnym, ale dość delikatnym. Wystarczy go delikatnie wetrzeć w suche stopy, dzięki temu znacznie mniej się pocą i na dłużej pozostają świeże. Produkt zwiększa komfort, zwłaszcza sportowców czy mężczyzn narażonych na większą potliwość stóp. W ten sposób używa go mój mąż i jest zadowolony. Ja natomiast stosuję go do odświeżania obuwia, w tym celu wsypuję talk do buta, delikatnie potrząsam i zostawiam na całą noc, po czym rano wysypuję i zakładam świeże buty :)


A Wy jak dbacie o stopy? Znacie kosmetyki Nivelazione? Podzielcie się w komentarzu swoimi sprawdzonymi sposobami :)

Babuszka Agafia, Drożdżowa maska przyspieszająca porost włosów

Lubię rosyjskie kosmetyki, choć w ciągu kilku lat znajomości przeszłam od zachwytu do zwykłej sympatii. Nadal chętnie ich używam, ponieważ składy wypakowane są substancjami aktywnymi, a ceny bardzo przystępne. Coraz łatwiej także je kupić w sklepach on-line, hipermarketach, a nawet osiedlowych drogeryjkach. Moimi ulubionymi produktami są peelingi oraz kosmetyki do włosów, zwłaszcza w saszetkach, które wielokrotnie towarzyszyły mi na wakacjach. Po dobrych doświadczeniach z Łopianową maską do włosów bardzo chciałam poznać słynną wersję z drożdżami. Jak sobie poradziła z moimi cienkimi kosmykami?


Drożdżowa maska do włosów pobudzająca wzrost od Babuszki Agafii

Według producenta: "Silnie regeneruje i przyspiesza wzrost włosów. Zawarte w masce naturalne składniki,w tym drożdże piwne, zawierające białko, bogactwo witamin i mikroelementów, przenikają w strukturę włosa i intensywnie odżywiają skórę głowy, zapobiegając wypadaniu włosów. Po zastosowaniu maski włosy stają się miękkie, jedwabiste, mocniejsze i błyszczące. Maska nie zawiera silikonów, parabenów i PEG-ów. "


Maskę kupimy w porządnym, plastikowym pudełku z klasyczną zakrętką, pod którą znajdziemy dodatkowe wieczko, chroniące maskę przed rozlaniem oraz ulotkę w języku rosyjskim. Kupując produkt w polskim sklepie możemy mieć pewność, że na opakowaniu znajdziemy dodatkową etykietę w języku polskim, inaczej zrozumiemy tylko skład ;) (chyba, że znacie rosyjski). Kosztuje niecałe 10zł/300ml, do kupienia np. w nowo odkrytym przeze mnie sklepie Reco.


Skład: Aqua with infusions of: Yeast Extract (drożdże piwne, poprawiają strukturę włosa, wzmacniają, przyspieszają wzrost), Betula Alba Juice (sok brzozowy, wzmacnia cebulki, zapobiega nadmiernemu wypadaniu); enriched by extracts: Inula Helenium Extract (oman wielki, działa antyseptycznie i przeciwbakteryjnie), Arctostaphylos Uva Ursi Extract (mącznica lekarska, działa antyseptycznie), Silybum Marianum Extract (ostropest plamisty, łagodzi stany zapalne, zapobiega powstawaniu zmian skórnych), Cetrimonium Chloride (ułatwia rozczesywanie, wygładza włosy, zapobiega elektryzowaniu), Cetearyl Alcohol (emolient tzw. tłusty, tworzy film, zmiękcza i wygłądza włosy), Ceteareth-20 (substancja myjąca i emulgator), Guar Gum (zagęstnik); oleje tłoczone na zimno: Triticum Vulgare Germ Oil (olej z kiełków pszenicy, regeneruje i wygładza powierzchnię włosów, chroni przed nadmierną utratą wody i promieniowaniem UV), Ribes Aureum Seed Oil (olej z pestek białej porzeczki, działa przeciwzapalnie i odżywczo), Pinus Siberica Cone Oil (olej z orzeszków cedrowych, ogranicza łojotok, zwalcza łupież, stymuluje krążenie podskórne i zapobiega nadmiernemu wypadaniu włosów), Rosa Canina Fruit Oil (olej z owoców dzikiej róży, odżywia, nawilża, uelastycznia), Ascorbic Acid (kwas askorbinowy, antyoksydant), Panthenol (prowitamina B5, przyspiesza regenerację), Glucosamine (glukozamina, nawilża, chroni przed promieniowaniem UV), Citric Acid (kwas cytrynowy, reguluje pH), Parfum (kompozycja zapachowa), Benzoic Acid (konserwant), Sorbic Acid (konserwant).


Konsystencja maseczki bardzo przypomina wersję łopianową. Jest dość rzadka, więc przelewa się przez palce, zwłaszcza na początku trzeba bardzo uważać. Szybko nabrałam wprawy w nakładaniu jej, mimo to wolałabym gęstszą wersję. Zapach jest delikatny, wręcz subtelny, ziołowy, drożdże nie są mocno wyczuwalne. Nie utrzymuje się we włosach i nie przeszkadza mi.


Maskę stosowałam na różne sposoby. Po umyciu włosów delikatnym szamponem nakładałam ją jedynie od połowy długości po końcówki, dokładnie wmasowywałam i po ok. 5 minutach spłukiwałam wodą.  Producent zaleca zostawiać ją na jedyne 1-2 minuty, co wydaje mi się zbyt krótkim czasem, aby mogła zadziałać, dlatego go przedłużyłam. Raz w tygodniu, po myciu głowy szamponem mocniej oczyszczającym, nakładałam maskę na całą długość włosów, łącznie ze skórą głowy, dobrze wmasowywałam i ponownie po 5, czasem 10 minutach, całość spłukiwałam. Dzięki temu unikałam nadmiernego obciążenia włosów, a przypomnę, że moje są delikatne, cienkie i łatwo stają się oklapnięte. Maska dobrze się spłukuje, ale należy zrobić to wyjątkowo dokładnie. Raz na dwa tygodnie natomiast stosowałam ją na całe włosy wraz ze skórą głowy przed myciem, pod ciepły turban, a następnie myłam głowę delikatnym szamponem. Stosowanie maski można więc dobrać pod własne preferencje.


Szybko zauważalnym efektem stosowania maski jest ładne ujarzmienie odstających końcówek i puszenia włosów, lekkie nabłyszczenie i wygładzenie kosmyków. Jednocześnie, przynajmniej przy przestrzeganiu powyżej opisanych sposobów używania i dokładnym spłukaniu, maska nie przyspiesza przetłuszczania się cienkich włosów, a jednocześnie dobrze dociąża końcówki. Zauważyłam również, że włosy przestały się elektryzować, nawet po używaniu suszarki. Po miesiącu używania mogę śmiało stwierdzić, że maska wpływa także na porost włosów, choć na razie efekty są delikatne. Widzę dużo nowych baby hair, a tydzień temu moja stała fryzjerka też wspomniała o boomie nowych włosów, choć ani słowem nie wspomniałam o masce. Nie jest więc to efekt "placebo", skoro został potwierdzony przez osobę trzecią. Na razie widocznie więcej mam krótkich, sterczących włosków. Czekam teraz aż urosną! Ponieważ chciałabym uzyskać jeszcze więcej włosów, wprowadziłam ostatnio dodatkowo dwie wcierki do skóry głowy. Nie zależy mi na długości, a na ilości, ponieważ przy delikatnych włosach każda sztuka się liczy. Na pewno będę Was informować o przebiegu eksperymentu :)


Maska jest warta sprawdzenia, niedroga, łatwa w użyciu, coraz lepiej dostępna, a przy regularnym stosowaniu może pozytywnie zaskoczyć. W końcu większość z nas chciałoby mieć burzę włosów, będących synonimem kobiecości i miękką oprawą twarzy. Zwłaszcza jeśli natura nam poskąpiła ;)

Znacie tą maskę? Czy u Was też spowodowała przyrost nowych włosów?

Bionigree, Serum - peeling do skóry głowy

Jeszcze kilka miesięcy temu temat peelingowania skóry głowy był mi raczej obojętny. Kilkakrotnie próbowałam, ale używałam do tego peelingu mechanicznego, co było, krótko pisząc, frustrujące. Wypłukanie drobinek z włosów, nawet niedługich, takich do ramion, było żmudne, długotrwałe i irytujące! Cukier, sól, rozdrobnione pestki owoców, kawa - mimo że naturalne, zwyczajnie się nie sprawdzały. Pomysł więc za każdym razem porzucałam, wracając do standardowej pielęgnacji: szampon, olej, maska, serum na porost włosów, czasem jakaś mgiełka i silikon zabezpieczający kosmyki przed wysoką temperaturą. Aż któregoś dnia, całkiem przypadkiem, odkryłam na Instagramie serum Bionigree...


Bionigree, Basic_01, Serum oczyszczające do skóry głowy z olejkiem z czarnej porzeczki

Według producenta: "Naturalne serum oczyszczające skórę głowy to specjalistyczny kosmetyk o działaniu oczyszczająco-ochronnym, do stosowania na wszystkich rodzajach skóry. Wykazuje działanie złuszczające, przeciwłupieżowe, antybakteryjne i przeciwwirusowe. Łagodzi podrażnienia skóry głowy, oczyszcza ją z nadmiaru zrogowaciałego naskórka, rozpuszcza łój zalegający w mieszkach włosowych i reguluje pracę gruczołów łojowych. Po wykonaniu peelingu skóry głowy, skóra intensywnie wchłania substancje odżywcze, a włosy unoszą się u nasady, zwiększając swoją objętość i dając niepowtarzalne uczucie odświeżenia.  
Zawiera pożądane składniki, w tym między innymi: kwasy owocowe AHA, mydło kastylijskie, estry oleju z czarnej porzeczki, wiesiołka, ogórecznika i lnu."


Serum kupimy w przepięknym, kartonowym pudełku ozdobionym liśćmi czarnej porzeczki, głównego składnika, którym chwali się producent. Kosztuje ok. 70zł/100ml. Nie jest zbyt tani, ale warto zauważyć, że kosmetyk jest niesamowicie wydajny, choć według producenta powinniśmy zużyć go przez 4 m-ce po otwarciu (przez 3 m-ce zużyłam ok. 1/4 produktu, więc można go kupić na spółkę z mamą, siostrą, chłopakiem i używać wspólnie). Ponadto jest to kosmetyk naturalny.


Skład: zaraz po wodzie mamy składniki  mydła kastylijskiego (uniwersalny i w pełni ekologiczny produkt, bez detergentów i sztucznych konserwantów. Jest łagodne, dlatego idealnie nadaje się do użytku dla osób ze skórą wrażliwą i alergiczną), są to potassium oleate (oleinian potasu), potassium cocoate (sól potasowa kwasów tłuszczowych pozyskiwanych z orzecha kokosowego), glicerin, potassium citrate (cytrynian potasu), citric acid (kwas cytrynowy), następnie emolienty (kwasy tłuszczowe): ethyl linolenate (kwas linolenowy, kwas tłuszczowy omega-3, antyoksydant, wzmacnia barierę ochronną skóry), ethyl linoleate (kwas linolowy, kwas tłuszczowy omega-6, reguluje czynność gruczołów łojowych), ethyl oleate (kwas oleinowy, kwas tłuszczowy omega-9, wygładza i nawilża skórę), ethyl palmitate (kwas palmitynowy, emulgator, emolient tzw. tłusty, nawilża i kondycjonuje), ethyl stearate (kwas stearynowy, nienasycony kwas tłuszczowy, pośrednio nawilża i chroni przed utratą wody, rozpuszczalny w alkoholu, stąd pewnie kolejny składnik), ethyl alcohol (alkohol etylowy, rozpuszczalnik, działa antybakteryjnie i zwiększa wchłanianie innych substancji wgłąb naskórka), menthol (mentol), następnie łagodne kwasy złuszczające AHA w postaci ekstraktów, które pełnią rolę peelingu enzymatycznego: bilberry fruit extract (ekstrakt z owoców czarnej porzeczki), sugar cane extract (ekstrakt z trzciny cukrowej), orange fruit extract (ekstrakt z owocu pomarańczy), lemon fruit extract (ekstrakt z owocu cytryny), sugar maple extract (ekstrakt z klonu cukrowego), rosmarinus officinalis oil (olejek z rozmarynu lekarskiego), parfum (kompozycja zapachowa).


W pudełeczku znajdziemy sporych rozmiarów szklaną butelkę z pipetą. Dzięki temu, że jest przezroczysta mamy pełny wgląd w ilość produktu i na pewno nie zaskoczy nas któregoś dnia jego brak. Widać, że barwa serum jest lekko żółta, a konsystencja w pełni wodnista, więc pipeta jest idealnym rozwiązaniem. Zapach peelingu jest bardzo mocny, roślinny, ziołowy i długo się utrzymuje. Najmocniej wyczuwam porzeczkę i rozmaryn, więc jest świeży i naturalny. Osobiście zapach mi się podoba, choć mógłby być trochę delikatniejszy, bo nie wszystkim może przypaść do gustu.


Stosowanie serum do skóry głowy Bionigree

Profilaktycznie minimum 1 raz w tygodniu, wspomagająco przy problemach ze skórą głowy 1-5 razy w tygodniu. Sposób użycia: Najpierw wstrząsnąć, następnie nałożyć na skórę głowy 1-2 pipety serum lub nasączyć wacik i nanieść na całą skórę głowy. Trzymać min. 30 min, a potem zmyć szamponem. W zależności od potrzeb można trzymać je dłużej, nawet całą noc, ale zawsze trzeba je zmyć szamponem. Serum zawiera mentol, który może zbyt silnie działać, wtedy można serum lekko rozcieńczyć przed nałożeniem.


Dlaczego peeling enzymatyczny jest lepszy do skóry głowy?

Wyróżniamy dwa rodzaje peelingów: mechaniczny (z drobinkami) oraz enzymatyczny. Peeling mechaniczny często posiada bardzo ostre drobiny (np. cukier, pestki owoców), które nie są wskazane do skóry wrażliwej, naczynkowej, podrażnionej, w dodatku czasem trudno go wypłukać z włosów. Peeling enzymatyczny natomiast rozpuszcza naskórek w sposób chemiczny, dzięki zawartości kwasów o różnej intensywności działania - od delikatnego po mocniejszy. Taki peeling nakładamy na skórę i zwyczajnie czekamy przez dokładnie odmierzony czas, a następnie spłukujemy (co jest o wiele łatwiejsze bez drobinek wplątujących się we włosy). Dodatkowo peeling enzymatyczny działa w mieszku włosowym, skąd usuwa zalegający łój, sebum i naskórek, jeszcze dokładniej oczyszczając skórę głowy.


Serum używam od lutego, czyli od ok. 3,5 miesiąca. Początkowo stosowałam je raz w tygodniu, aby sprawdzić jak zareaguje moja skóra. Po nałożeniu wyczuwam przyjemne mrowienie, nie jest to mocne czy nieprzyjemne, wręcz mnie bawi. Czasem odczuwalny jest tylko lekki chłód, w każdym bądź razie można poczuć, że serum działa. Takie efekty znikają u mnie o ok. 10 minutach, potem oprócz zapachu nic już nie czuję. Po okresie "zapoznawczym" aż do dzisiaj serum używam dwa razy w tygodniu. Grzebieniem lub dłońmi robię we włosach przedziałki, na które następnie zakraplam serum pipetą i lekko wmasowuję. Wszystko na suchą skórę głowy, jeszcze przed myciem. Myślę, że na jeden zabieg realnie zużywam ok. 10 pipetek, ponieważ nie napełniają się one do końca (widać to na ostatnim zdjęciu). Cały zabieg trwa szybko i nie jest trudny do opanowania, zajmuje góra 5 minut. Czasem owijam głowę turbanem, czasem nie, bo chyba jest to bez znaczenia. Przez te kilka miesięcy produkt nie podrażnił mnie ani nie uczulił. Nie odnotowałam też wzmożonego wypadania włosów czy przesuszenia skóry, zero negatywnych skutków ubocznych.


Przypomnę, że mam włosy cienkie i delikatne, a skóra głowy łatwo się przetłuszcza, dlatego fryzura nieodpowiednio pielęgnowana szybko opada i traci objętość. Ponadto ciągłe zmiany szamponów, testowanie kolejnym masek czasem powodowały u mnie łupież. Serum Bionigree bardzo szybko daje pierwsze, zadowalające rezultaty. Przede wszystkim skóra głowy faktycznie jest lepiej doczyszczona i od tych kilku miesięcy nie widziałam praktycznie łupieżu. Dzień po zastosowaniu serum fryzura jest wyjątkowo bujna, włosy odbite od nasady, wizualnie jest ich więcej. Najbardziej jednak cieszy mnie efekt usuwania nadmiaru zrogowaciałego naskórka, który przecież na głowie również występuje, a którego dotąd trudno było mi się pozbyć. Serum ma również zbawienną moc wydłużania świeżości włosów. Kto się boryka z szybko przetłuszczającymi się kosmykami na pewno wie, o czym mowa. Serum rozpuszcza łój zalegającego w mieszkach włosowych, a także reguluje pracę gruczołów łojowych, dlatego włosy coraz mniej się przetłuszczają i dłużej zachowują stan równowagi, co przekłada się na ich wygląd, a moje samopoczucie. Produkt wspomaga podobno także leczenie łuszczycy, świądu, grzybicy skóry głowy, ŁZS, AZS oraz egzemy, ale ja takich problemów nie mam, więc nie mogę tego potwierdzić.


Serum polubiłam tak bardzo, że nie wyobrażam już sobie bez niego pielęgnacji. Moje włosy odzyskały objętość, dłużej zachowują świeżość, a ja jestem spokojniejsza. Takich kosmetyków właśnie poszukuję i cieszę się, że to przypadkowe spotkanie skończyło się przyjaźnią. Mam tylko nadzieję, że po terminie produkt będzie równie dobry, bo na pewno nie zdążę go zużyć w 4 miesiące. Jest zbyt wydajny!

Z ostatniej chwili: na stronie producenta można czasem zamówić darmowe próbki produktów Bionigree, to jest zestaw trzech produktów. Wystarczy zapłacić tylko 7 zł za koszt wysyłki (normalnie jedna próbka jest droższa). Ilość zestawów jest ograniczona i musicie sprawdzić na bieżąco czy aktualne :) 

A czy Wy robicie peeling skóry głowy? 

Mizon, Snail Recovery Gel Cream, Krem ze śluzem ślimaka

Śluz ślimaka jest częstym składnikiem koreańskich kosmetyków, choć i europejscy producenci wykorzystują go coraz śmielej. Pozyskiwany jest on podobno bez krzywdy dla mięczaków, ale trudno uznać życie w kartonach za ślimaczy raj. Przecież gdzieś muszą te ślimaki "mieszkać", aby być stale pod ręką, więc nie ma tu mowy o wolności czy naturalnych warunkach życia. Mam nadzieję, że branża skupi się na pozyskiwaniu śluzu w jeszcze lepszy sposób z uwzględnieniem warunków życia ślimaków. W sieci krąży też kilka filmików pokazujących tradycyjną metodę pozyskania śluzu - wygląda to średnio atrakcyjnie, choć wyraźna krzywda ślimakom się nie dzieje. Budzi we mnie jednak pewne obawy, przez które mam opory przy używaniu produktów z filtratem, dlatego postanowiłam zmniejszyć ilość kosmetyków z tym składnikiem w swojej pielęgnacji (w zapasach mam jeszcze krem pod oczy i kilka masek, nie planuję dokupywać nic więcej). Moja przygoda ze śluzem zaczęła się od Mizon, Krem ze śluzem ślimaka All In One, który wspaniale nawilżył i ukoił moją cerę. Stąd wiem, że śluz faktycznie daje niesamowite rezultaty i trzymam kciuki za nowe sposoby jego pozyskania.

Właściwości śluzu ślimaka

Znany już od czasów Starożytnej Grecji, śluz ślimaka został zapomniany i powrócił do łask w latach 80-tych XXw, dzięki czemu w latach 90-tych opracowano pierwszy nowoczesny krem z tym składnikiem. Od tamtej pory powstały całe gamy produktów, które doskonale nawilżają i regenerują skórę, a ponadto mają moc zmniejszania blizn. Wszystko dzięki temu, że śluz ślimaka zawiera:
  • mukopolisacharydy: zmniejszają podrażnienia i reakcje alergiczne, pomagają w prawidłowym krążeniu krwi i limfy. W połączeniu z kolagenem i elastyną dodają skórze elastyczności, sprężystości oraz nawilżenia;
  • alantoina: posiada właściwości przeciwzapalne i kojące, dzięki czemu  przyspiesza regenerację skóry i gojenie ran oraz łagodzi podrażnienia, a także zmiany trądzikowe. Wspomaga rozjaśnianie i likwidację blizn, rozstępów, a także wspiera usuwanie cellulitu;
  • naturalne antybiotyki: zabijają szkodliwe bakterie i grzyby (np. Escherichia Coli, Staphylococcus Aureus i Pseudomonas Aeruginosa, które najczęściej powodują infekcje skórne) oraz łagodzą stany zapalne skóry;
  • kolagen i elastyna: pomagają likwidować zmarszczki, wspierają sprężystość oraz jędrność skóry;
  • kwas glikolowy: wygładza, odświeża i regeneruje skórę, spowalnia procesy starzenia; dodatkowo usuwa martwe komórki naskórka (peelinguje), reguluje wydzielanie sebum, zwęża i oczyszcza pory skóry;
  • witaminy A,C i E: odżywiają i regenerują skórę, chronią przed działaniem wolnych rodników, wspomagają rozjaśnianie przebarwień i przywracają skórze jednolity, wyrównany koloryt.


Mizon, Żel-krem 74% śluzu ślimaka

Według producenta: "Lekki, ale dobrze nawilżający żelowy krem do twarzy z filtratem ze śluzu ślimaka. Znany jest na całym świecie, ponieważ wspomaga walkę z bliznami i niedoskonałościami skóry. Silnie regeneruje, nawilża, zmiękcza i wygładza, a także wspiera naturalną barierę ochronną skóry. Pomaga w walce ze zmarszczkami. Oprócz 74% filtratu ze śluzu ślimaka zawiera także adenozynę, peptydy, witaminy i ekstrakty roślinne. Stanowi doskonałą odpowiedź na potrzeby problematycznej cery."


Krem kupimy w kartoniku, na którym znajdziemy głównie napisy po koreańsku i angielsku. INCI na szczęście mamy w języku międzynarodowym :) Jeżeli zakupu dokonamy u polskiego dystrybutora na opakowaniu powinna znaleźć się dodatkowa informacja w języku polskim. Kosztuje ok. 40 zł/45 ml. Można go kupić w coraz liczniejszych sklepach internetowych, swój egzemplarz mam z Asian Store.


Skład: na pierwszym miejscu filtrat ze śluzu ślimaka (74%), dalej jest trochę gorzej. Mamy tu m.in. silikony, glicerynę, hialuronian sodu, kilka roślinnych ekstraktów, pod koniec adenozynę (regeneruje, działa przeciwzmarszczkowo, rozjaśnia, wygładza, przyspiesza przepływ krwi) oraz nielubiany przeze mnie konserwant. Szczegóły: Snail Secretion Filtrate, Butylene Glycol, Cyclopentasiloxane, Glycerin, Bis-peg-18 Methyl Ether, Dimethylsilane, Polysorbate2-, Sodium Hyaluronate, Carbomer, Glycosyl Trehalose, Hydrogenated Starch Hydolsyate, Triethanolamine, Dimethicone/vinyl Dimethicone Crosspolymer, Dimethicone, Hydroxyethylcellulose, Caprylyl Glyocol, Ethylhexylglycerin, Sodium Polyacrylate, Centella Asiatica Extract, Portulaca Oleracea Extract, Camellias Sinensis Leaf Extract, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Betula Platylphylla Japonica Juice, Tropolone, Copper Tripeptide-1, Allantoin, Panthenol, Olea Europaea (olive) Fruit Oil, Helianthus Annuus (sunflower) Seed Oil, Palmitoyl Pentapeptide-4, Adenosine, Disodium Edta.


Krem znajduje się w wygodnej, miękkiej tubce. Cieszę się, że na zgrzewie mamy łatwą do rozszyfrowania datę ważności, nie zawsze jest to tak oczywiste w przypadku azjatyckich kosmetyków. Po otwarciu należy go zużyć w ciągu 12 m-cy. Korek jest odkręcany. Przed pierwszym użyciem musimy zerwać aluminiowe zabezpieczenie, więc mamy pewność, że krem nie był używany. Lubię takie rozwiązania.



Sam krem ma konsystencję dość gęstego żelu, ale jest lekki. Dzięki temu, że producent nie użył barwników, produkt jest przezroczysty i mamy mniejsze ryzyko podrażnienia skóry. Posiada bardzo delikatny zapach, ale skład nie deklaruje użycia kompozycji zapachowej, więc prawdopodobnie wynika on z użytych substancji. Najbardziej przypomina lekko kwiatowy aromat i jest do zniesienia, na skórze w ogóle go już nie wyczuwam. Należy zwrócić uwagę na dokładne omijanie okolic oczu. Na skórze bardzo, ale to bardzo delikatnie się lepi, choć nie mam zwyczaju dotykania twarzy w ciągu dnia, więc nie przeszkadza mi to za bardzo. Kremu nie używam na suchą skórę, ponieważ potrafi wtedy ją nieprzyjemnie ściągać (podobnie jak żel hialuronowy). O wiele lepiej aplikować go na skórę lekko zwilżoną np. tonikiem, hydrolatem czy wodą termalną.


Krem dobrze się rozsmarowuje i daje natychmiastowy efekt lekkiego ujędrnienia. Skóra momentalnie staje się bardziej sprężysta, jakby uniesiona i efekt ten utrzymuje się przez kilka godzin od aplikacji, po czym stopniowo znika (po zmyciu całkowicie). Żel nie wchłania się do matu, pozostawia na skórze lekko świetlisty efekt. Po kilku godzinach można zaobserwować bardziej błyszczącą powłoczkę, nie jest to jednak typowe błyszczenie (np. jak sebum na tłustej skórze) i jest do wytrzymania. Jeśli na krem nałożę makijaż (obecnie krem BB Holika Holika Cotton Candy), a całość przypudruję, błyszczenie pojawia się jeszcze później, praktycznie pod wieczór, więc mi nie przeszkadza. Krem Mizon doskonale nadaje się pod makijaż, ponieważ podkłady się na nim nie rolują, minerały też się dobrze trzymają. 
Ślimaczego żelu Mizon używam od ponad 5 m-cy, tylko na dzień, a nadal w tubce sporo zostało, więc wydajność ma niesamowitą. Przez cały ten czas nie zapchał porów, nie podrażniał i nie uczulił. Krem nawilża całkiem przeciętnie, stosowany na skórę wilgotną nie wysusza, a dodatkowo zatrzymuje dostarczoną wilgoć. Zaraz po nałożeniu daje niesamowite wrażenie nawodnienia, ochłodzenia i zmniejszenia uczucia suchości, jednak w ciągu dnia ten efekt stopniowo maleje. Stosowany regularnie rozjaśnia małe przebarwienia, co widzę po swoich pieprzykach, ujednolica koloryt cery, sprawia, że skóra jest lekko ujędrniona, gładka i miękka w dotyku. Zdecydowanie pozytywnie wpływa na suche skórki, które szybko usuwa i zapobiega powstawaniu kolejnych. Kiedy jest nałożony mam wrażenie, że zmarszczki mimiczne są mniej widoczne, niestety efekt znika po demakijażu i nie utrzymuje się nawet przy regularnym używaniu. Dodam, że krem wpływa na regulację sebum, skóra o wiele mniej się przetłuszczała, dłużej wyglądała świeżo i promiennie, choć jak wspomniałam nie była matowa.


Zauważyłam, że krem ma sporo negatywnych opinii ze względu na wysuszanie, dlatego podkreślam, że warto nakładać go na wilgotną skórę - zaraz po toniku, hydrolacie, wodzie termalnej, tonerze, lotionie.

Krem jest przyjemny w używaniu, nie zrobił krzywdy, lekko poprawił koloryt, ale jeszcze lepiej wspominam wersję All In One, która dodatkowo niesamowicie nawilżała i rozświetlała skórę na dłużej.

Znacie kosmetyki ze śluzem ślimaka? Jaki macie stosunek do tego składnika?

Przegląd kremów do rąk: Harmonique, Delawell, Avon, Verona, Nautrogena, Liv Delano

Kremy do rąk zużywam w ilościach hurtowych i gdybym miała o każdym pisać oddzielne recenzje zarzuciłabym Was takimi samymi postami. Nie jest to moim celem, więc raz na jakiś czas uraczę Was zbiorczą opinią i mam nadzieję, że mimo, iż post będzie dłuższy, to jednak przyjazny w odbiorze. Jak z łatwością zauważycie używam produktów różnych marek, z różnych półek cenowych i z różnym składem. W ciągu ostatniego roku nie kupuję już nic z Avon ze względu na to, że firma testuje na zwierzętach i raczej ma słabej jakości kosmetyki pielęgnacyjne. 

Po co używać kremu do rąk?

Skóra dłoni łatwo się wysusza, ponieważ wystawiona jest na działanie czynników zewnętrznych np. słońca, wiatru, mrozu oraz ma częsty kontakt z detergentami. W rezultacie pozbywamy skórę naturalnego płaszcza ochronnego, więc dłonie szybciej stają się suche, szorstkie, łuszczące się. Przyznajcie się, czy smarujecie dłonie filtrem UV? Wiele osób zapomina nawet o ochronie twarzy, a co dopiero innych częściach ciała. To dlatego właśnie łatwo poznać wiek po dłoniach - lata zaniedbań stają się widoczne, bo skóra szybciej się starzeje. Aby spowolnić ten efekt wystarczy co najmniej raz dziennie, najwygodniej na noc, wsmarować w ręce dobry, treściwy i odżywczy krem. W trakcie dnia sprawdzą się lżejsze konsystencje, dlatego osobiście dzielę kremy na te "na dzień" i "na noc", a ideałem jest produkt, który spisuje się przez całą dobę - takich niestety znalazłam niewiele.

Liv Delano, Oriental Touch, Balsam regenerujący do suchej skóry rąk

Według producenta: "Balsam regenerujący do suchej skóry rąk, skórek i paznokci. Naturalne składniki: olej sojowy, olej kokosowy, kwas hialuronowy, ceramidy roślinne, witamina F, ekstrakty perełkowca japońskiego, wiciokrzewu, wodorostów, dzikiej róży, moreli japońskiej, hiacyntu, olejki eteryczne pomarańczy, mandarynki, bergamotki - wzmacniają skórę rąk i płytkę paznokciową, zmiękczają, chronią przed negatywnym oddziaływaniem czynników zewnętrznych. Koją delikatną skórę rąk, stymulują jej naturalne funkcje ochronne.
0% - oleju mineralnego, gliceryny, sztucznych barwników, parabenów. 100% - naturalne oleje.".


Miękka tubka jest bardzo wygodna w używaniu, dzięki niej wyciśniemy krem praktycznie do samego końca. Korek jest odkręcany. Krem sprzedawany jest często w sklepach z kosmetykami naturalnymi i uznawany jest za naturalny, ale nie do końca się z tym zgadzam.
Skład oparty o wodę i emolienty, całkiem wysoko mamy wspomniane oleje sojowy i kokosowy (odżywiają i wzmacniają skórę, chronią przed negatywnym wpływem temperatury czy detergentów), kwas hialuronowy, ceramidy roślinne i witamina F (przywracają nawilżenie naskórka, łagodzą podrażnienia), ekstrakty roślinne i olejki eteryczne (zmiękczają i koją skórę, stymulują naturalne funkcje ochronne). Szczegóły poniżej:


Krem posiada lekką konsystencję, która szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Posiada bardzo silny zapach, który najbardziej kojarzy mi się z oranżadą w proszku. Zapach utrzymuje się na skórze dość długo, więc jeśli się nie spodoba niestety może męczyć. Krem całkiem nieźle nawilża i zmniejsza nieprzyjemne uczucie suchości, jednak nie poradzi sobie z większymi problemami. To dobry krem na wsparcie w ciągu dnia, kiedy zależy nam na delikatnym efekcie bez lepiącej warstwy np. w pracy czy w ciągu dnia po umyciu rąk. Na noc jest zbyt mało treściwy, rano nie pozostaje po nim ślad. Kosztuje od 4 do 12 zł za 75g, można go kupić zwłaszcza w sklepach internetowych.


Verona, Krem do rąk regenerujący, Zielona herbata i limonka

Według producenta: "Dzięki doskonale dobranym składnikom krem intensywnie pielęgnuje, odżywia i regeneruje skórę rąk. Nadaje zdrowy wygląd, wygładza, zmiękcza i uelastycznia. Dłonie zachowują piękny i młodzieńczy wygląd".


Średnio twarda tuba jest mniej wygodna w używaniu. Na początku jest ok, potem zawartość trzeba wyciskać siłą albo rozciąć plastik. Korek na klik czasem ciężej chodził, ale przynajmniej sam się nie otworzy np. w torebce, a przed pierwszym użyciem trzeba go odbezpieczyć, za to plus. Opakowanie jest półprzezroczyste, dzięki czemu widzimy ile produktu zostało.
Skład: wybitnie emolietowy, ale bez parafiny. Zawiera też m.in. masło shea (natłuszcza, odżywia skórę), olej ze słodkich migdałów (odżywia skórę, zmiękcza), ekstrakt z zielonej herbaty (odmładza skórę, działa fotoochronnie), ekstrakt z limonki (rozjaśnia, oczyszcza i lekko wybiela skórę), witaminę E (odmładza, chroni przed wolnymi rodnikami). Pod koniec cała litania konserwantów.


Krem na lekko zieloną barwę i dość lekką konsystencję. Używałam go w wersji "na dzień" ponieważ całkiem szybko się wchłaniał, praktycznie nie pozostawiając tłustej warstwy, ale wiele zależy od użytej ilości. Pachnie sztucznie, lekko herbatą i cytrusami, delikatnie, z pudrową nutą. Na noc był zbyt lekki, szybko znikał i rano nie widziałam efektów. To jeden z tych kremów, przy których trzeba uważać i kontrolować użytą ilość, ponieważ zbyt mało kremu nie wpłynie na skórę praktycznie wcale, zbyt dużo pozostawi za to uczucie "tępej" skóry, lekkiego ściągnięcia i tłustości. Trzeba wypracować sobie tą "idealną" ilość, wtedy całkiem dobrze nawilża i zmiękcza skórę, niweluje także uczucie suchości i szorstkość. Przy większych problemach skórnych jednak sobie nie poradzi. To dobry krem na dzień, na szybkie użycie w pracy. Kosztuje ok. 6-8zł za 75ml. Można go kupić w drogeriach i przez internet.


AVON, Royal Jelly, Krem do rąk z mleczkiem pszczelim

Według producenta: "Krem zawiera mleczko pszczele, wygładza i zmiękcza oraz podwaja nawilżenie skóry i utrzymuje jego poziom przez wiele godzin."


Kiedyś namiętnie kupowałam kremy do rąk z Avon, obecnie wykończyłam ten i na więcej się nie skuszę. Tubki są miękkie i wygodne, korki odkręcane - piszę w liczbie mnogiej, ponieważ wszystkie wersje miały podobne opakowania, przynajmniej kilka miesięcy temu.
Skład: oparty o wodę, glicerynę i emolient, dość krótki. Miodu mamy tu malutko, grubo po konserwantach, a mleczka pszczelego jeszcze mniej.


Krem na fajną konsystencję, bardziej przypomina żel zabarwiony na lekko żółty odcień. To co mnie urzekło to zapach przypominający słodki miód, ale bez przesady, nie mdli od niego. Krem nie pozostawia tłustej warstwy, dzięki czemu świetnie nadaje się na dzień, jednak użyty w zbyt dużej ilości klei się i lepi do wszystkiego. Niestety przy zbyt częstym stosowaniu wysusza dłonie jeszcze bardziej, jego działanie jest wybitnie doraźne i chwilowe. Kosztuje ok. 4 zł w promocji Avon za 100 ml.

DelaWell, Protection & Care Cream, Krem do rąk pielęgnacyjny i ochronny

Według producenta: "Przeznaczony do pielęgnacji domowej lub na koniec zabiegu w gabinecie kosmetycznym. Jego działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybiczne ma zastosowanie u osób narażonych na zakażenia (pracownicy salonu kosmetycznego, fryzjerskiego, służby zdrowia, osoby korzystające z basenu itp.), a także w profilaktyce u osób po leczeniu np. grzybicy. Oprócz działania ochronnego krem posiada właściwości pielęgnacyjne, działając na naskórek odżywczo, regeneracyjne i łagodząco. Zawarte w kremie specjalistyczne składniki pomagają w niwelowaniu przykrego zapachu, na który często skarżą się pacjenci salonów kosmetycznych, a który może mieć wiele przyczyn np. cukrzyca, przewlekła niewydolność nerek, grzybice, nadmierna potliwość. Zastosowanie kremu podczas zabiegu i w dalszej kuracji domowej pozwoli na zniwelowanie przykrego zapachu oraz ochronie przed zakażeniami."


Jak widzicie mam miniaturkę 50 ml, która posiada opakowanie w kształcie buteleczki z twardego plastiku z korkiem na klik. Pod koniec trudno wydobyć zawartość, ale dzięki przezroczystym ściankom widać ile produktu zostało. Pełnowymiarowe opakowanie to wygodna butelka z pompką (TUTAJ możecie zobaczyć jak wygląda takie opakowanie, ponieważ mam wersję owocową). 
Skład: dość długi. Zawiera sporo emolientów i olei roślinnych, między innymi masło mango (nawilża i natłuszcza, działa silnie regenerująco), olej jojoba (odżywia, natłuszcza i nawilża skórę), masło shea (jest naturalnym filtrem przeciwsłonecznym; działa nawilżająco i natłuszczająco, opóźnia starzenie skóry) oraz inne cenne substancje, w tym trehalozę (pochłania zapachy wydzielane przez ludzką skórę, pozyskuje wilgoć z otoczenia i pomaga zachować odpowiedni poziom wody w naskórku; usprawnia odnowę i zwiększa elastyczność skóry), cobiostab (skutecznie chroni skórę przed rozwojem bakterii i grzybów, jednocześnie nie zmienia jej naturalnej fory bakteryjnej; posiada wyjątkową zgodność z powierzchnią skóry i błon śluzowych, dzięki czemu jest polecany do pielęgnacji skóry wrażliwej i delikatnej; niweluje powstawanie przykrego zapachu potu), cytrynian trójetylu (naturalna substancja hamująca rozwój bakterii odpowiedzialnych za przykry zapach potu), lanolina (reguluje gospodarkę hydrolipidową skóry; przywraca naturalną elastyczność, dzięki czemu zmniejsza jej skłonności do pęknięć), allantoina (działa przeciwzapalnie, łagodzi podrażnienia, wspomaga procesy regeneracji i odbudowy naskórka, sprzyja gojeniu się ran).


Krem jest biały i dość lekki. Pachnie bardzo specyficznie i nie do końca podobają mi się takie chemiczne nuty zapachowe, kojarzące się ze szpitalem w połączeniu z egzotycznym aromatem przypraw czy siana (kumaryna). Produkt dobrze się wchłania i pozostawia na skórze ochronną warstwę, która ani nie jest tłusta ani lepka, a mimo to czuć, że jest. Krem faktycznie dobrze nawilża i odżywia skórę, niweluje uczucie ściągnięcia czy szorstkości. Używałam go także na stopy po korzystaniu z sauny. Nie mam wielkich problemów z potliwością, więc nie wiem jak na to wpływa, ale profilaktycznie antybakteryjnie dobrze się spisywał na wyjazdach. Gdyby nie ten zapach kupiłabym całe opakowanie, które kosztuje 22zł/120 ml (widziałam tylko w internetach).


Neutrogena, Formuła norweska, Krem do rąk bezzapachowy

Według producenta: "Tylko kropla tej wzbogaconej w glicerynę formuły, przynosi natychmiastową ulgę oraz chroni suche, spierzchnięte dłonie. Nawet w najbardziej surowych warunkach sprawia, że dłonie są widocznie bardziej miękkie i gładkie. Stworzony we współpracy z dermatologami. Silnie skoncentrowany, bardzo wydajny - wystarcza na ponad 200 zastosowań."


Opakowanie koszmarnie się brudzi, więc noszenie go w torebce kończy się takim wyglądem jak na zdjęciach. Niemniej tubka jest miękka i wygodna, z odkręcanym korkiem. Warto zauważyć, że jest też malutka, jej pojemność to zaledwie 50 ml, czyli połowa standardowego opakowania kremu do rąk.
Skład: krótki, gliceryna i emolient, konserwanty.


Krem ma za zadanie chronić skórę przed zimnem i jeśli miałabym tylko na tą jedną funkcję patrzeć to byłabym zadowolona, ponieważ produkt tworzy na skórze nieprzepuszczalną tłustawą warstwę. Oczywiście używałam go zimą i wczesną wiosną. Niestety przy okazji bardzo przesusza dłonie, które są potem szorstkie, nieprzyjemne w dotyku i ściągnięte, wręcz błagają o nawilżenie i natłuszczenie. Na pewno jest bardzo wydajny - już niewielka ilość pokrywa skórę szczelną warstwą. Niestety połowę tubki wyrzuciłam, bo nie mogłam znieść tego nieprzyjemnego przesuszenia. Patrząc na skład, działanie i cenę gratuluję marketingu. Ja go więcej nie kupię i na wszelkie wypadek całą markę omijam szerokim łukiem. Kosztuje ok. 12-20 zł za małą tubkę 50ml.


Harmonque, Krem do rąk z 20% masła shea

Według producenta: "Dzięki wysokiej koncentracji  roślinnych składników dostarcza skórze  wielu cennych substancji odżywczych. Zawiera aż 20 % masła Shea, które  od wieków znane jest ze swoich cennych właściwości.  Masło shea jest niezwykle bogate w składniki odżywcze min. kwasy tłuszczowe, witaminy  E, A, naturalne woski.  Masło Shea Skutecznie wygładza, natłuszcza, nawilża skórę sprawiając, że jest ona gładka i miękka, ochrania warstwę lipidową skóry, regeneruje i chroni skórę przed starzeniem się.

Krem ma  gęstą treściwą konsystencję a mimo to łatwo się rozsmarowuje i doskonale się wchłania. Pozostawia na skórze ochronny film skutecznie zabezpieczając przed działaniem czynników zewnętrznych. Idealny do pielęgnacji suchej  i podrażnionej skóry rąk."


Opakowanie to moja ulubiona butelka z pompką typu air-less, wygodna i praktyczna. Pompka się nie zacina, działa płynnie i bezproblemowo. Przed pierwszym użyciem wymaga odbezpieczenia, za to też ogromny plus, a dodatkowo krem nie zasycha. Kosztuje 29zł/100ml. Kosmetyk uznawany za naturalny.


Skład: masło shea występuje zaraz po wodzie, co bardzo mi się podoba (ochrania warstwę lipidową skóry, wygładza, natłuszcza, nawilża), alantoina (łagodzi podrażnienia, regeneruje, wygładza i zmiękcza skórę pozostawiając ją  jedwabiście gładką), gliceryna roślinna (nawilża, wygładza, poprawia elastyczność), d-panthenol (łagodzi podrażnienia i skutecznie nawilża skórę, nadając jej miękkość i elastyczność), olej migdałowy (zmiękcza i wygładza naskórek).


Ze względu na wysoką zawartość naturalnego masła Shea krem powinien być przechowywany w temperaturze 4-25oC. Na skutek zmian temperatury otoczenia masło Shea może ulec krystalizacji, co nie wpływa na jakość ani na właściwości produktu. Produkt należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia.


Krem posiada dość dziwny, nie do końca naturalny zapach. Trochę karmelowo -  perfumowany aromat zaskoczył mnie przy pierwszym użyciu, ponieważ spodziewałam się czegoś bliższego masłu shea i orzechowym nutom. Produkt ma treściwą, bogatą konsystencję, jednak w kontakcie ze skórą jakby się roztapia, dobrze rozsmarowuje i po dłuższej chwili wchłania. Dzięki temu, że gliceryny jest w składzie o wiele mniej niż masła shea i emolientów nie wysusza mojej skóry, a wręcz przyjemnie nawilża, regeneruje i odżywia, pozostawiając delikatną, lekko tłustą warstwę na skórze. W ciągu dnia był trochę zbyt treściwy i odżywczy, nawet użyty w niewielkiej ilości potrafił tłuścić dotknięte przedmioty. Często stosowałam go więc na noc, smarując grubą warstwą skórę, czasem nakładając dodatkowo bawełniane rękawiczki. Jednak nie było tak idealnie, jakby się mogło wydawać. Krem po zastosowaniu zbyt grubej warstwy działał na odwrót niż powinien - po całej nocy skóra wydawała się ściągnięta i odwodniona, jak gdybym nie użyła żadnego smarowidła. Najlepsze zastosowanie zauważyłam w duecie z rękawiczkami na noc, wtedy dłonie faktycznie rano były miękkie, nawilżone i zregenerowane, a suche skórki znikały. Nie lubię jednak takiego rozdwojenia jaźni i muszę przyznać, że ten tak polecany krem, w dodatku naturalny, to moje rozczarowanie kosmetyczne ubiegłego roku. 


Najlepiej wspominam mimo wszystko lekki krem Liv Delano - za lekkość i brak tłustej warstwy, minus za dziwny, silny zapach oraz Harmonique - za fajny skład, dużo masła shea i pompkę, minus za dwojakie działanie. Żadnego z nich nie planuję jednak ponownie kupić i nadal szukam swoich perełek. Więcej o kremach do rąk możecie poczytać klikając TUTAJ. Podlinkowałam wszystkie moje recenzje, wśród nich do mojego jak na razie najlepszego kremu kakaowego KLIK

Znacie któryś z tych produktów? Czego Wy aktualnie używacie?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj