L'biotica, Biovax, Regenerująca maska do włosów z bambusem

Włosy są jednym z synonimów kobiecości. Zwracają uwagę, ponieważ będąc blisko twarzy są jednocześnie jej ramą. To tak jak z pięknym obrazem - dużo lepiej wygląda w szlachetnej ramie, podkreślającej jego wartość niż bez - choć obraz przecież jest ten sam. Wybierając odpowiednią fryzurę możemy też wiele wyrazić, np. włosy ciasno związane w koka sugerują skupienie, pedanterię i elegancję, natomiast puszczone luźno wydają się być wolne, delikatne i nieformalne. Nic więc dziwnego, że każda kobieta stara się dbać o włosy jak może najlepiej, unikając puszenia czy przyklapnięcia, układając wymyślne fryzury i pielęgnując je, aby były zdrowe, lśniące i grube. To ostatnie chyba najtrudniej mi osiągnąć, jeżeli w genach mam włosy delikatne, podatne na układanie i średnio porowate, w dodatku łatwo się przetłuszczające i lubiące sobie "klapnąć". Jak więc pogrubić cienkie włosy? I czy regenerująca maska do włosów Biovax poradzi sobie z puszeniem?


Biovax, Intensywnie regenerująca maseczka pogrubiająca i zagęszczająca włosy Bambus & olej avocado

Według producenta: "Receptura maseczki zawiera kompleks 3D Bamboo Protect, odbudowujący i pogrubiający strukturę włosa, pobudzający je do wzrostu oraz cementujący uszkodzenia na całej ich długości. Podczas aplikacji dociera on do najbardziej uszkodzonych, newralgicznych miejsc włosa, reperując zniszczenia łodygi. Dzięki temu pasma włosów równomiernie odzyskują zdrowy blask, witalność i sprężystość, nawet na obszarze końcówek. Z odżywionych i dotlenionych cebulek wyrastają zdrowe, mocne, gęste włosy."


Kwadratowy kartonik zawiera całą masę informacji i obietnic producenta. Możemy tam także przeczytać więcej o użytych składnikach i ich potencjalnym działaniu na nasze włosy. Osobiście lekturę zaczynam od składu (INCI), opisy albo całkiem pomijam, albo zapoznaję się z nimi... dopiero po użyciu produktu. Kosztuje ok. 16zł/250ml.


Skład: szczegółowy powyżej. Mamy tu dużo emolientów, które świetnie sprawdzają się na moich włosach oraz dwa nawilżacze tj. kwas mlekowy i glikol propylenowy, ale dużo dalej w INCI. Dodatkowo maska zawiera bambus aż w trzech odsłonach: ekstrakt z korzenia bambusa (naturalne źródło organicznego krzemu sprzyjającego wzmocnieniu, zagęszczeniu oraz pogrubieniu włókien), wyciąg z liści bambusa (dotlenia uśpione cebulki, pobudzając je do życia oraz dopingując włosy do szybszego wzrostu) oraz olejek z młodych pędów bambusa (dzięki wysokiej koncentracji witamin i minerałów wzmacnia rdzeń włosa i uodparnia go na uszkodzenia wewnętrznej struktury). Warto zwrócić też uwagę na dużą zawartość oleju avocado (bogate źródło kwasu oleinowego, emolient trwale nawilżający skórę i włosy, pokrywa włókna ochronnym filmem, zapobiegając rozdwajaniu się końcówek).


W kartoniku znajdziemy plastikowy słoik z maską, który jest zabezpieczony, więc przed pierwszym użyciem należy go otworzyć. Lubię takie rozwiązanie, ponieważ mam pewność, że nikt przede mną nie zaglądał do środka, więc zawartość jest świeża. Gratis dostaniemy też saszetkę z olejkiem i foliowy czepek, które mają jeszcze bardziej wspomóc odbudowę włosów. Olejek jest całkiem przyjemny, wystarcza na jedno użycie, natomiast czepka z powodzeniem używałam wiele razy.


Maska jest lekko zielona i posiada budyniową, aksamitną konsystencję. Zapach niesamowicie mi się spodobał, choć jest absolutnie sztuczny. Przypomina trochę zielone jabłuszko i nie jest zbyt mocny czy przytłaczający, choć czuję go na włosach jeszcze przez kilka godzin po aplikacji. Maska świetnie rozprowadza się na włosach, nie przecieka przez palce i nie spływa. 


Sposób użycia: "Na umyte, osuszone ręcznikiem włosy rozprowadź odpowiednią ilość maseczki. Starannie wmasuj we włosy i skórę głowy. Aby uzyskać efekt intensywnej regeneracji i silnego odżywienia nałóż czepek i pozostaw maseczkę na 15 minut lub dłużej. Zalecamy owinąć włosy ręcznikiem w celu utrzymania stałej temperatury podczas zabiegu. Następnie dokładnie spłucz włosy strumieniem chłodnej wody. Kurację należy powtarzać co 3-5 dni."


Maskę stosowałam na dwa sposoby. Raz na 1-2 tygodnie, zazwyczaj w weekend, wcierałam produkt w skórę głowy i we włosy tuż po myciu, następnie zakładałam foliowy czepek dołączony do maski, a na to ciepły ręcznik. W miarę możliwości wytrzymywałam tak 1-2h, aby składniki mogły w cieple głębiej wniknąć w skórę i kosmyki. Następnie całość dokładnie spłukiwałam letnią wodą. Natomiast w ciągu tygodnia nakładałam maskę od 1/3 długości włosów, także tuż po ich umyciu i trzymałam 10-15 min, po czym spłukiwałam.Wspomnę, ze maska spłukuje się dość łatwo i przyjemnie.


Kosmetyk świetnie spisał się na moich cienkich włosach, przede wszystkim dlatego, że ich nie obciąża i nie przyspiesza przetłuszczania, a jednocześnie sprawia, że są one miękkie, lejące, sypkie i ujarzmione. W dodatku wizualnie jest ich więcej, bo są puszyste i uniesione od nasady. Mam też wrażenie, że maska lekko pogrubia kosmyki, po jej użyciu w dotyku wydają się być grubsze i sztywniejsze. Efekt ten utrzymuje się co prawda tylko do umycia, mimo to jest pierwszym produktem, po którym zauważyłam podobne działanie. Dodatkowo pomaga uniknąć puszenia czy odstawania pojedynczych włosków oraz elektryzowania, a także przyjemnie nawilża i dodaje fryzurze blasku, dzięki czemu włosy wyglądają zdrowo. Nie podrażniła mnie i jest bardzo wydajna.


Dla mnie jest to zdecydowanie najlepsza maska tej marki, a używałam już praktycznie wszystkich innych Biovaxów. Gwarantuje wszystko to, czego oczekuję od tego typu kosmetyku, ale zaznaczam, że moje włosy nie są bardzo zniszczone, mimo że ostatnio często je farbuję.

Znacie maski L'biotica? Czy macie wśród nich swoich ulubieńców?

Vianek, Krem pod oczy odżywczy

Niewiele znam osób w pełni zadowolonych ze swojej twarzy. A to nos za duży, a to za mały, oczy za szeroko rozstawione, piegi, zmarszczki, pieprzyki... Taka nasza ludzka uroda, nie jesteśmy plastikowi i tacy sami, tworzeni na linii produkcyjnej od jednego wzorca. I dobrze! Mnie samej do ideału daleko, ale, przynajmniej póki co, nie planuję wstrzykiwania pod skórę nici czy botoksu. Nie znaczy to jednak, że nie robię nic. Staram się działać, ale naturalnie i systematycznie. Regularnie oczyszczam, nawilżam i odżywiam skórę, także wokół oczu. Niestety pierwsze zmarszczki już są u mnie widoczne, szczególnie tzw. kurze łapki. Każdy kto lubi się dużo śmiać pozna je prawdopodobnie wcześniej niż inni, dlatego o okolice oczu dbam szczególnie starannie i staram się ich nie pomijać, nawet kiedy jestem bardzo zmęczona. Dzisiaj zapraszam Was na recenzję odżywczego kremu Vianek z mojej ulubionej serii pomarańczowej. Ciekawe?


Vianek, Odżywczy krem pod oczy 

Według producenta: "Krem intensywnie pielęgnujący okolice oczu, zawiera składniki o działaniu odżywczym. Olej sojowy, z pestek moreli i rokitnikowy, bogate w witaminy, wykazują właściwości antyoksydacyjne oraz wzmacniające. Ekstrakt z szyszek chmielu zapobiega przedwczesnemu starzeniu skóry. Krem może być stosowany pod makijaż.
Sposób użycia: Dozę kremu nanieś na skórę w okolicach oczu i delikatnie wklepuj do całkowitego wchłonięcia."


Wszystkie obietnice producenta oraz inne podstawowe informacje możemy przeczytać na kartoniku, w którym kupimy krem. Wspomnę, że wizualnie bardzo podobają mi się opakowania tej marki, urocze kwiaty rodem z polskiej wsi kojarzą mi się z czymś naturalnym, słowiańskim i tradycyjnym, z kosmetykami o dawnych recepturach, sprawdzonymi przez pokolenia. Jednocześnie są raczej minimalistyczne, nieprzeładowane kolorami czy wzorami i miłe dla oka.


Warto zwrócić uwagę przed zakupem, czy opakowanie jest zabezpieczone naklejką, dzięki czemu możemy mieć pewność, że nikt przed nami nie otwierał kremu. Za pojemność 15 ml zapłacimy ok. 20zł.


Skład: Aqua, Glycine Soja Oil, Coco-Caprylate, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Glyceryl Stearate, Humulus Lupulus Cone Extract, Glycerin, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Lecithin, Hippophae Rhamnoides Oil, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal.


Wewnątrz kartonika znajduje się urocze, niewielkich rozmiarów opakowanie kremu. Podczas pierwszego kontaktu byłam niesamowicie zdziwiona, że można stworzyć tak słodką buteleczkę, małą i kobiecą. Jednocześnie jest ona lekka i poręczna oraz wyposażona w pompkę typu airless, co jest moim ulubionym rozwiązaniem, najbardziej higienicznym i ograniczającym ryzyko zepsucia się produktu. Lubię to! Jedyne co mi przeszkadza to fakt, że opakowanie lubi się przewracać i nie widać ile kosmetyku zostało wewnątrz, ale przebolałam to.


Krem pod oczy Vianek ma barwę lekko kremową i delikatnie pachnie, podobnie jak cała seria, ale zdecydowanie subtelniej. Wyczuwam w nim zapach morelowo-migdałowy. W sumie nie wiem po co producent dodał kompozycję zapachową, ponieważ moim zdaniem kosmetyki pod oczy całkowicie mogłyby się bez tego obejść, co ograniczyłoby także możliwość ewentualnych podrażnień i alergii. Konsystencja kremu jest bardzo przyjemna, delikatna i doskonale się wchłania.
Buteleczka jest faktycznie bardzo wygodna, wystarczy wycisnąć niewielką - bardzo niewielką - ilość produktu, co dzięki pompce jest po prostu łatwe. Krem jest niesamowicie wydajny, a niewielka pojemność 15 ml wystarcza na 3-4 miesiące codziennego stosowania (zależy czy używamy go tylko raz, czy też dwa razy dziennie). Warto wspomnieć, że po otwarciu mamy 6 miesięcy na zużycie kosmetyku. 


Codziennie wieczorem po dokładnym demakijażu i spryskaniu twarzy mieszanką hydrolatu z lawendy i róży damasceńskiej delikatnie wklepuję krem pod oczy oraz po zewnętrznej stronie, tam gdzie tworzą się kurze łapki (nie na powiekę!). Bardzo ważne jest, aby nie rozciągać niepotrzebnie skóry i jej nie ugniatać (to nie ciasto), bo możecie w ten sposób przyspieszać powstawanie oraz pogłębiać już posiadane zmarszczki
Krem świetnie się wchłania, nie pozostawiając widocznej tłustej warstwy na skórze, choć po dotknięciu palcem czuję, że jest. Nadaje się również pod makijaż (jednak ja rano używam chłodzącego roll-onu z kwasem hialuronowym). Po odczekaniu chwili od aplikacji odczuwam przyjemne napięcie, wygładzenie i naprężenie skóry, którego nie należy mylić ze ściągnięciem. Skóra jest fajnie nawilżona, miękka i przyjemna w dotyku, ale to co cieszy najbardziej to wizualna, widoczna poprawa skóry pod oczami, dzięki czemu nabiera ona blasku i rozjaśnia spojrzenie. Kosmetyk nie podrażnił mnie i nie uczulił, nie "wędrował" także po skórze, więc nie zdarzyło mi się rano obudzić z ropiejącymi oczami czy spuchniętymi powiekami (miałam tak po kremie pod oczy Cosnature). 
Mimo delikatnej konsystencji, która początkowo wydawała mi się być zwyczajnie za słaba, widzę dużą różnicę po ok. 3 miesiącach stosowania kremu. Przy regularnym używaniu skóra wiele zyskuje, ale pod warunkiem, że potrzebuje czegoś więcej niż samego nawilżenia. Dla koleżanki dwudziestolatki był zbyt treściwy. Nie jestem też pewna czy w przypadku głębszych zmarszczek równie dobrze się sprawdzi. Uważam, że jest idealnym kremem dla kobiet w wieku mniej więcej 28-38 lat i cieszę się, że można łatwo zdobyć próbki, by samemu sprawdzić.


Swojego czasu w blogosferze głośno było o wersji nawilżającej z lnem. Miałyście któryś z tych kremów Vianka?  Jaki jest Waszym ulubionym smarowidłem pod oczy?

Cien Nature, Tanie i dobre kremy do twarzy

Czy dobry krem do twarzy musi dużo kosztować? Zwracając uwagę na składy i czytając je niemal maniakalnie często miałam wrażenie, że tak, a i owszem. Muszą. Nie udało mi się dotąd znaleźć kremów tańszych niż 30 zł niewypchanych parafiną i innymi zapychaczami, których głównym zadaniem było jedynie tworzenie przyjemnej konsystencji i zapachu, ale na pewno nie pielęgnacja. Kilka miesięcy temu Lidl jednak udowodnił, że tanie nie znaczy do niczego. Szkoda tylko, że kremy, o których dziś napiszę, dotąd nie były dostępne w regularnej sprzedaży, więc pozostaje mieć nadzieję, że powrócą do sklepów Lidl.



Cien Nature, Day Cream, Wild Rose, Krem na dzień z dziką różą do cery suchej





Krem znajduje się w kartoniku, który całkiem przyjemnie się prezentuje. Kosztował bodajże lekko ponad 10zł, choć ja kupiłam go na wyprzedaży za... 4zł/50ml (tak! słownie cztery złote).


Skład: Wysoko znajdziemy tu oleje (słonecznikowy, jojoba, oliwę z oliwek), nawilżającą glicerynę,  kilka emolientów zostawiających film ochronny na skórze, olej z nasion dzikiej róży, koenzym Q10, pod koniec konserwanty i składniki kompozycji zapachowej. Szczegóły powyżej.
Skład może nie powala ilością składników, jednak nie ma tu kontrowersyjnych substancji, a cena zachęca.


W kartoniku znajdziemy zgrabną, plastikową tubkę z korkiem na klik. Utrzymana została ta sama delikatna szata graficzna, może nie porywająca, ale miła dla oka. Opakowanie jest wygodne, praktyczne i niewielkie, więc idealnie wpasowało się w moją łazienkę.


Sam krem jest barwy białej i pachnie oczywiście różą. Niestety moim zdaniem zapach jest lekko podbity sztucznym aromatem, nie do końca wydaje się naturalny. Może być też mączący, bo jest intensywny i utrzymuje się dłuższą chwilę na skórze, więc jeśli ktoś nie lubi zapachu róży raczej nie będzie zadowolony. Krem przeznaczony jest do cery suchej, czyli teoretycznie nie dla mojej, która jest tłusta choć odwodniona. Lubię jednak dobre nawilżenie, a skład wyglądał na tyle przyjaźnie, że postanowiłam zaryzykować.


Jest to krem na dzień, ale ponieważ jest dość tłusty i pozostawia też grubszą, ochronną warstwę na skórze okazał się dla mnie zbyt treściwy. Zwyczajnie moja skóra się po nim nieładnie błyszczała, szybko przetłuszczała, a makijaż słabiej się trzymał. Być może faktycznie lepiej by się spisał do cery suchej, czyli takiej, do której jest przeznaczony, dlatego nie oceniam go jako zły. Zużywam go na noc, gdzie tłustawa warstwa mi nie przeszkadza oraz do rąk (też na noc). Rano buzia jest gładka i dobrze nawilżona. Nie zauważyłam, żeby zapychał, więc to całkiem przyjemny krem z dobrym składem. Mimo to więcej tej wersji nie kupię, nawet jeśli będzie tak tania i dostępna w Lidlu.


Cien Nature, Day Cream,  Pomegranate, Krem na dzień z granatem do cery dojrzałej



Wersję z granatem także kupimy w kartoniku. Standardowa cena jest podobna, czyli lekko ponad 10zł, choć ja kupiłam również na wyprzedaży za... 4zł/50ml.


Skład: na początku mamy od razu olej słonecznikowy, gdzieś dalej olej migdałowy, z pestek granatu, jojoba oraz babassu, nawilżającą glicerynę, kilka emolientów zostawiających film ochronny na skórze, koenzym Q10, pod koniec konserwanty i składniki kompozycji zapachowej. Cały skład nie jest bardzo długi, nie powala ilością składników aktywnych, choć dzięki temu zmniejsza także ryzyko zapchania lub podrażnienia. Szczegóły poniżej.


Tubka jest identyczna, niewielka i posiada korek na klik. Nie zacina się i ułatwia wydobycie kremu do samego końca, choć nie jest przezroczysta, więc nie wiadomo ile jeszcze pozostało zawartości. Krem jest biały, przyjemnie pachnie, delikatniej niż wersja z różą i bardziej owocowo, naturalnie.


Krem świetnie się wchłania, jest idealny na dzień w okresie jesienno-zimowym, przynajmniej dla mojej odwodnionej cery tłustej. Może troszkę przyspiesza przetłuszczanie, choć na pewno nie bardziej niż inne treściwsze kremy, to lepiej chroni przed wiatrem i zimnem niż lekkie kremy nawilżające. Dobrze nawilża, regeneruje i osłania skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Przy okazji nieźle odżywia skórę, lekko ujędrnia i jednocześnie nie zapycha. Czasem używałam go także na noc i w tej roli również doskonale się sprawdzał.


Podsumowując: do cery podobnej do mojej, czyli tłustej, ale jednocześnie odwodnionej świetnie się sprawdził krem na dzień z granatem. Lżejsza konsystencja kremu niż wersji różanej, subtelniejszy zapach i brak dodatkowego błyszczenia zachęcają mnie do zakupu kolejnej tubki. Jak tylko będą dostępne na pewno się skuszę i na wersję na noc.

EDIT: Dziewczyny w komentarzach słusznie zauważyły, że składy są identyczne jak kremy marki Cosnature. Sprawdziłam i okazało się, że producent rzeczywiście jest ten sam, więc za naprawdę niską cenę możemy kupić dobre jakościowo kosmetyki niemieckiej marki naturalnej! :) Na podobnej zasadzie w Kontigo możemy kupić kosmetyki Nacomi (pod marką Biolove), a w Biedronce niektóre kosmetyki Tołpy.

Znacie kosmetyki Cien Nature? Mam w zapasach jeszcze olejek tej marki, a widziałam, że są także kremy pod oczy i do rąk oraz wersje do twarzy na noc, ale nie załapałam się na nie. Dużo straciłam? :)

Smog kontra cera i zdrowie

Kilkanaście lat temu Kuba Sienkiewicz wesoło śpiewał: "Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć". Tymczasem od kilku dni we wszystkich wiadomościach alarmują mieszkańców Polski o wielokrotnie zwiększonych normach smogu, zagrożeniu i pyłach. Gdzie? W miastach oczywiście. Też mi powód do radości ;) Jednak czy naprawdę wiemy czym właściwie jest smog i jak wpływa na nasz organizm, cerę, zdrowie czy choćby koncentrację? Jako mieszkanka Warszawy uważam, że temat jest ważny i wart przybliżenia. Zapraszam!


Co to jest smog?

Smog to nic innego jak mieszanina pyłów pochodzących np. z domowych kominów, rur wydechowych czy też, uwaga, startych opon samochodowych. Przy odpowiednich warunkach pogodowych, tj. dużym zamgleniu i braku wiatru, pył ten unosi się w powietrzu. Oddychamy nim. Specjalnie nie wymieniam tu zanieczyszczeń przemysłowych czy samolotowych, które oczywiście mają ogromny wpływ, skupiam się jednak na takich "zwykłych, codziennych", przemawiających do wyobraźni. Te większe drobiny pyłu osiadają na chodniku, natomiast mniejsze i lżejsze unosząc się w powietrzu przyczepiają się do budynków, ubrań i naszej cery. 


Jak smog wpływa na zdrowie?

Objawy na jakie jesteśmy narażeni to: duszący kaszel, choroby oskrzeli, astma, niewydolność płuc, zawał, wylew, nowotwory złośliwe, zaburzenia koncentracji, problemy z pamięcią, depresja.
Szczególnie wrażliwe są osoby cierpiące na schorzenia układu oddechowego, alergicy, astmatycy, dzieci, kobiety w ciąży oraz osoby starsze... czyli nie Ty, zapewne :) Podejrzewam, a nawet WIEM ze statystyk, że Ty jesteś młodą, śliczną kobietą zainteresowaną kosmetykami i urodą, więc skupmy się na tym temacie głębiej. 


Jak smog wpływa na cerę?

Przede wszystkim skóra narażona na tak silne zanieczyszczenie powietrza szybciej się starzeje. Najmniejsze drobiny pyłu mogą nawet wnikać wgłąb naskórka, zwiększając ryzyko działania wolnych rodników, uszkadzając włókna kolagenowe oraz lokować się w porach, gdzie wraz z sebum tworzą zaskórniki zamknięte czy pryszcze. Dodatkowo toksyny utrudniają wchłanianie się pożądanych przez nas składników kremów, pośrednio i w ten sposób przyczyniając się do utraty jędrności skóry oraz jej szorstkości, podrażnień czy zaczerwienienia. Smog może też mieć wpływ na uporczywy trądzik.


Jak walczyć ze smogiem?

Przeprowadź się :) Oczywiście żartuję, chyba że masz taką możliwość to... przeprowadź się. Natomiast walczyć możesz przykładowo używając w zrównoważony sposób auta, dbając o jego dobry stan techniczny, częściej korzystając z roweru czy komunikacji miejskiej, a jeśli do ogrzewania domu używasz pieca spalaj z nim to, co można spalać - na pewno nie są to ubrania, plastiki (!), lakierowane meble itp. Jeśli chodzi o cerę to konieczne jest dokładne, sumienne i, co najważniejsze, codzienne oczyszczanie skóry z zanieczyszczeń.


Jak dokładnie oczyścić skórę i pozbyć się z niej zanieczyszczeń?

Idealnie by było, aby do oczyszczania skóry używać szczoteczki sonicznej, która dzięki ultradźwiękom jest w stanie lepiej usunąć złuszczony naskórek i dokładniej pozbyć się zalegającego pyłu. Niestety szczoteczki takie są drogie (średni koszt 400-800zł), dlatego jeśli nie chcesz lub nie możesz inwestować w takie urządzenia spróbuj wieloetapowego oczyszczania skóry na wzór Azjatek. I nie, nie wystarczy sam płyn micelarny :)



Warto także podczas zwiększonego zagrożenia zrobić sobie maseczkę "antysmogową". W tej roli idealnie sprawdzi się urocza, dotleniająca skórę niebieska glinka francuska, o której pisałam TUTAJ.

 

 

 

 

Wieloetapowe oczyszczanie skóry:

1. Olejek lub olej, który rozpuści tłuste kosmetyki i ułatwi ich usunięcie. Możesz kupić gotowy albo zrobić go sama (polecam jojoba). Masuj twarz mieszanką olejku i minimalnej ilości wody, rób to delikatnie, kolistymi ruchami, a następnie spłucz letnią wodą. Jeżeli używasz mocnego makijażu możesz powtórzyć. Tak, oczy też możesz tak zmyć :) Jeżeli nie jesteś przekonana do oleju możesz zastąpić go mleczkiem, ale bez parafiny w składzie.
2. Pianka lub żel + woda, które pomogą usunąć brud wraz z tłustą warstwą olejku. Zwróć uwagę na skład, unikaj tych, które mocno wysuszają skórę (zawierają SLS lub SLES).
3. Peeling, najlepiej delikatniejszy i enzymatyczny, który dodatkowo rozpuści pozostałe jeszcze zanieczyszczenia i usunie martwy naskórek. W składzie unikaj parafiny i silikonów.
4. Płyn micelarny i/lub tonik, który ma za zadanie przywrócić skórze właściwe pH i przygotować ją na kolejne kroki, tym razem pielęgnacyjne (esencja, ampułki lub serum, maseczka, krem pod oczy, krem nawilżający). Zerknij na skład toniku, unikaj alkoholu, który wysusza i podrażnia skórę.


Kogo dotyczy problem smogu?

Przede wszystkim mieszkańców dużych, uprzemysłowionych miast: Krakowa i okolic, Warszawy i okolic, choć za najbardziej zanieczyszczone uznaje się miasta: Żywiec, Pszczyna, Rybnik, Wodzisław Śląski, Opoczno, Sucha Beskidzka, Godów, tu dopiero Kraków, Skawina i Nowy Sącz. 
Kilka dni temu odnotowano przekroczenie normy pyłów aż o 3000%, przy czym najgorzej było w Radomsku, Rybniku, Żywcu, Zabrzu, Częstochowie i Wodzisławiu Śląskim. Przedwczoraj, 9 stycznia, najgorzej było w Katowicach, Gliwicach i Rybniku. Obecnie sytuacja powoli się poprawia, ale przed nami jeszcze niejednokrotne zagrożenia smogiem i innymi zanieczyszczeniami. Dbajmy o siebie, bo wróg jest mały i (prawie) niewidoczny, ale bardzo groźny. Szacuje się, że średnio co roku w samym tylko Krakowie umiera 400-800 osób, które żyłyby dłużej, gdyby nie smog.

A Wy mieszkacie w miastach najbardziej zagrożonych? Czy w podczas takich alarmów skupiacie się bardziej na zagrożeniu?

IVA Natura, Czarna maska do twarzy oraz Krem do stóp

W ostatnich latach powstaje coraz więcej marek kosmetyków naturalnych, które dbają o składy i wprowadzają całkiem nowe receptury na Polski rynek. Niesamowicie mnie to cieszy, ponieważ przyczynia się to do zmiany świadomości Polek, które mają coraz szerszy i lepszy wybór wśród drogeryjnych półek. Jedną z nowszych marek, które niedawno pojawiły się u nas, jest turecka marka IVA Natura. Kosmetyki te powstają na bazie składników pozyskanych z roślin uprawianych w chronionych, często wysokogórskich, ekosystemach Anatolii (historyczna kraina Turcji, obejmująca m.in. cały półwysep Azji Mniejszej) i nie zawierają żadnych sztucznych substancji. Są to certyfikowane kosmetyki organiczne, produkowane m.in. zgodnie z normami Dobrej praktyki wytwarzania. Dzisiaj zapraszam Was na post o masce do twarzy i kremie do stóp tej marki.


IVA Natura, Black Face Mask, Czarna maska do twarzy 

Według producenta: "Organiczna, certyfikowana czarna maska do twarzy z wykorzystaniem ekstraktów z przytulii czepnej pozyskiwanej z żyznych równin prowincji Diyarbakir. Równiny te są z jednej strony pokryte śniegiem, a z drugiej porastają je krwistoczerwone kwiaty. Przytulia czepna zbierana w tym rejonie jest bogata w kwas askorbinowy, witaminę C oraz saponiny. Zapewnia to dogłębne oczyszczanie oraz wybielenie skóry.
Sposób użycia: pokryć dokładnie oczyszczoną skórę twarzy nakładając sporą ilość produktu. Pozostawić na 5 minut, po czym obficie spłukać wodą. Stosować 2 razy w tygodniu."


Czarną maskę kupicie w kartoniku, którego ja nie posiadam, ponieważ mam mniejsze opakowanie (50ml). Standardowa pojemność kosztuje sporo, bo 99zł, ale za to pojemność to aż 250 ml, więc wystarczy na bardzo długo. Samo opakowanie maski to czarny, plastikowy pojemniczek, który pod zakrętką posiada zabezpieczenie.


Skład: Aqua, Myrtus communis* (mirt zwyczajny, zalecany do skóry zanieczyszczonej, skłonnej do wyprysków, działa odświeżająco i odkażająco, usuwa wysypki i trądzik), Cetearyl Alcohol**, Olea europaea Fruit Oil* (oliwa z oliwek, odżywia skórę, pozostawia film ochronny, poprawia ukrwienie i wzmacnia barierę naskórka), Caprylic/Capric Triglyceride**, Citric Acid**, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Sodium Lauroyl Glutamate**, Potassium Hydroxide**, Rosa damascena (Rose) Flower Distillate* (wodny roztwór z destylacji kwiatów róży damasceńskiej, działa przeciwzmarszczkowo, przeciwzapalnie, wygładza, matuje), Thymus vulgaris* (macierzanka, działa ściągająco), Ironoxide (CI 77499), Benzyl Alcohol (And) Dehydroacetic Acid**, Sodium Benzoate**, Arbutus Unedo Fruit Extract (AP) (chruścina jagodna, posiada właściwości antybiotyczne), Aesculus hippocastanum Extract (AP) (kasztanowiec zwyczajny, napina, ujędrnia, poprawia ukrwienie skóry, idealny dla cer dojrzałych i naczynkowych), Galium aparine (Cleavers) Extract (AP) (przytulina czepna, bogata w witaminę C, oczyszcza i wybiela), Licorice Extract (AP) (lukrecja, nawilża, zatrzymuje wodę w naskórku), Propanediol (1) (And) Lecithin (2) **, Fragrance

*Organic Certificated     **Approved For Organic Cosmetic     AP: Anatolian Plant




Maska na pierwszy rzut oka faktycznie wydaje się głęboko czarna. Zapach jest minimalnie wyczuwalny, lekko ziołowy i odświeżający, nie wyczuwam w nim sztuczności. Na pewno nie jest mocny i męczący, więc nawet osoby nieprzepadające za ziołowymi aromatami mogą być zadowolone. Posiada konsystencję gęstego budyniu, doskonale rozsmarowuje się na skórze, nie spływa z niej. Na twarzy widać, że tak naprawdę posiada kolor bardzo ciemnozielony.


Maska nie zasycha ani nie zastyga, po odczekaniu 5-10 minut można ją spokojnie zmyć wodą. Najbardziej lubię takie zmywalne maski robić po prostu kilka minut przed prysznicem, wtedy nie muszę się chlapać i obawiać o zmoczenie ubrania. Ewentualne resztki maseczki usuwam wacikiem zwilżonym w wodzie lub hydrolacie. Po zmyciu skóra jest niesamowicie mięciutka, odświeżona, zaczerwienienia rozjaśnione, a pory ładnie przymknięte. Skóra jest po niej przyjemnie oczyszczona, rozświetlona, lekko napięta, ale nie ściągnięta. Delikatnie nawilża, na pewno nie wysusza skóry. Nie uczuliła mnie ani nie podrażniła. Przy tym maska jest niesamowicie wydajna, nakładałam ją już ok. 10 razy i mam ponad połowę mniejszego opakowania, więc duże, 250ml, wystarczy na naprawdę długo.


Poniżej zdjęcie z mojego Instagrama :)


IVA Natura, Foot Care Lotion, Krem do stóp

Według producenta: "Organiczny, certyfikowany krem do stóp z ekstraktem z dziurawca z Toros, rosnącego na objętym ochroną, chłodnym i pustynnym terenie Gór Taurus. Zebrany w tym miejscu dziurawiec posiada właściwości antybakteryjne i antywirusowe. Pomaga z odnowie i odbudowie skóry stóp.
Sposób użycia: Nakładać na oczyszczoną skórę stóp. Wsmarować do całkowitego wchłonięcia. Można stosować dwa razy dziennie, rano i wieczorem".


Krem kupimy w kartoniku, którego szata graficzna bardzo przyjemnie kojarzy mi się z naturą. Wszystkie kosmetyki tej marki utrzymane są w podobnym designie. Kosztuje 42zł/100ml.


Skład: Aqua, Myrtus communis* (mirt zwyczajny, działa odświeżająco i odkażająco), Thymus vulgaris* (tymianek, działa odkażająco, przeciwzapalnie i oczyszczająco), Caprylic/Capric Triglyceride**, Cetearyl Alcohol**, Glyceryl Stearate SE**, Olea europaea Fruit Oil* (oliwa z oliwek, odżywia skórę i pozostawia na niej filtr ochronny, poprawia ukrwienie i wzmacnia barierę naskórka), Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Sodium Lauroyl Glutamate**, Rosa damascena (Rose) Flower Distillate* (wodny roztwór z destylacji kwiatów róży damasceńskiej, wykazuje działanie przeciwzapalne), Argania spinosa Kernel Oil* (olej arganowy, szczególnie zalecany dla skóry dojrzałej i odwodnionej, bogaty w witaminę E i prowitaminę A, dzięki którym jest doskonałym przeciwutleniaczem, głęboko i skutecznie nawilża skórę, posiada silne działanie regenerujące, chroni przed silnym działaniem słońca oraz wiatru, chroni przed procesem starzenia się skóry, a także łagodzi objawy trądziku młodzieńczego, alergii i łuszczycy), Benzyl Alcohol (And) Dehydroacetic Acid**, Hypericum perforatum (St John’s Wort) Extract (AP), Sodium Benzoate**, Melaleuca alternifolia Leaf Oil (AP) (olejek z drzewa herbacianego, unikalny, naturalny antyseptyk o potężnym działaniu bakteriobójczym, przeciwgrzybicznym i przeciwwirusowym, doskonałe uzupełnienie kremów nawilżających.), Hypericum perforatum (St John’s Wort) Oil (AP) (dziurawiec zwyczajny, wspaniały środek zmiękczający, ma szerokie zastosowanie w produkcji środków do pielęgnacji skóry oraz w produktach do opalania), Thymus vulgaris Extract (AP), Citric Acid**, Propanediol (1) (And) Lecithin (2)**

*Organic Certificated     **Approved For Organic Cosmetic     AP: Anatolian Plant



W kartoniku znajdziemy plastikową buteleczkę, która nie jest za duża i bardzo poręczna.  Dzięki temu, że jest przezroczysta mamy pełną kontrolę nad ilością produktu. Podoba mi się etykieta, która jest trwała i śliska, dzięki temu napisy się nie ścierają, a krem przez cały okres użytkowania wygląda nienagannie (podobnych etykiet używa m.in. Sylveco).


Opakowanie zostało zaopatrzone w pompkę, która mogłaby być przyjemniejsza w obsłudze. Krem jest dość gęsty, a otworek naprawdę maleńki, więc aby go wydobyć muszę mocno naciskać pompkę i to kilkakrotnie. Wolałabym, aby było to łatwiejsze, ponieważ po jakimś czasie zaczyna denerwować.


Krem jest gęsty, lekko beżowy i pachnie naturalnie, ziołowo, ale zdecydowanie wyraźniej niż maska. Mój nos wyczuwa tymianek i bardzo delikatną woń olejku z drzewa herbacianego. Mimo to zapach nie jest męczący ani zbyt silny, więc myślę, że mogą się na niego pokusić nawet antyfanki ziołowych aromatów.


Krem do stóp posiada świetną konsystencję: początkowo gęsta, po rozsmarowaniu okazuje się doskonale i szybko wchłaniać w skórę, pozostawiając na niej jednak bardzo przyjemną, delikatną i nietłustą warstewkę ochronną. Obecnie, w środku zimy, spokojnie można używać go także rano, nie wiem czy w lecie nie będzie jednak zbyt treściwy w ciągu dnia. Krem cudownie nawilża, odżywia i zmiękcza skórę stóp, jednocześnie korzystnie wpływając na moje samopoczucie (po wielu kremowych wpadkach, np. KLIK, miło znaleźć krem, który działa!). Podoba mi się, że nie brudzi pościeli czy ubrań, dobrze sobie radzi z moją suchą skórą, a do tego zawiera idealnie dobrane do potrzeb stóp roślinne składniki, od dawna znane z właściwości antyseptycznych, odkażających i odświeżających.


Podsumowując jestem bardzo zadowolona z kosmetyków IVA Natura i wiem, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie. Przyjemne składy, naturalne zapachy, a przede wszystkim genialne działanie zachęcają mnie do odkrywania kolejnych produktów.

Znacie już kosmetyki tej marki? Co myślicie o Czarnej masce do twarzy lub Kremie do stóp?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj