Delawell, Sweet & Natural Orange, Peeling i balsam do ciała

Miałam już masło do ciała od Delawell z tej samej serii i uważam je za całkiem fajny produkt. Co prawda zapach mnie zawiódł, ponieważ spodziewałam się eksplozji cytrusów i kwaskowej energii, a dostałam waniliową słodycz z ledwo wyczuwalną w tle skórką pomarańczową, jednak skład i działanie masła przekonały mnie na tyle, by poznać kolejne produkty. Tym razem postawiłam na lżejszy balsam do ciała oraz peeling.


Opakowania Delawell są zabawne i rzucają się w oczy. Na półce w drogerii wyróżniają się, mimo że nie "wrzeszczą" nadmiernie kolorami i nie kłują wręcz w oczy. Podobają mi się pompki i wygodne korki na klik. Etykiety są bardzo trwałe, więc przez cały okres używania kosmetyków wyglądają bez zarzutu. Generalnie marka wyróżnia się całkiem przyjemnymi składami, więc warto kosmetyki wypróbować. Do wyboru mamy kilka serii zapachowych, więc większość z Was powinna znaleźć coś dla siebie. Mnie najbardziej zaintrygowała pomarańcza, choć okazała się zbyt słodka jak na moje oczekiwania.

Delawell, Sweet Orange, Balsam do ciała

Według producenta: "Nasz balsam stworzyliśmy w oparciu o to, co najlepsze w naturze. Połączyliśmy naturalne cukry roślinne o działaniu silnie nawilżającym z ujędrniającym ekstraktem z centelli azjatyckiej, witaminę E, delikatne emolienty oraz 5 dobroczynnych bio olei o wszechstronnym działaniu: arganowy, z baobabu, jojoba, makadamia i migdałowy. W rezultacie balsam świetnie nadaje się do skóry suchej. Silnie nawilża, odżywia i regeneruje skórę. Zapobiega powstawaniu wolnych rodników i starzeniu skóry. Pozostawia na niej słodki zapach soczystej pomarańczy."


Opakowanie balsamu wykonane jest z porządnego plastiku i zaopatrzone w bardzo wygodną pompkę. Pisałam o tym wielokrotnie, ale trudno, powtórzę się - uwielbiam taki higieniczny sposób wydobywania kosmetyków, przy okazji minimalizuję ryzyko zepsucia się balsamu i ograniczam jego kontakt z wodą czy powietrzem. Pompka działa bez zarzutu, nie zacina się. 
Balsam kosztuje ok 33 zł/100 ml.
Skład: od razu widać, że balsam zawiera sporo olei, najwięcej makadamia, jojoba, migdałowego. Szczegóły dobrze widać na zdjęciu poniżej. Dodam tylko, że producent chwali się, iż kosmetyk jest w 100% naturalny oraz z godny z wytycznymi instytucji certyfikujących (niestety, nie wiadomo jakich).


Konsystencja balsamu jest jednocześnie dość lekka i treściwa, co jest charakterystyczne dla emulsji na bazie naturalnych emolientów i olei. Lekko beżowa barwa przywodzi na myśl pomarańcze, zapach ponownie trochę mnie zawiódł: jest identyczny jak masła z tej serii, czyli bardzo słodki, głównie waniliowy, pomarańcza czai się jedynie gdzieś w tle. Do plusów zaliczam naturalne nuty zapachowe. 
Balsam świetnie się wchłania, choć nie od razu, potrzebuje na to dosłownie 3 minut. Muszę przyznać, że bardzo dobrze nawilża, uelastycznia i odżywia skórę, przynosi jej natychmiastową ulgę przy podrażnieniach np. po goleniu. Jednym słowem jest świetny do skóry normalnej, ale i do lekko przesuszonej, jaką mam o tej porze roku na nogach. Dodatkowo jest bardzo wydajny, ponieważ już niewielka ilość pomaga skórze odzyskać równowagę, więc teoretycznie mniejsze opakowanie wystarcza mi na tyle samo, co inny balsam o pojemności 200 ml.


Delawell, Sweet Orange, Peeling do ciała

Według producenta: "Nasz peeling z wyglądu przypomina gęstą orzechową masę. Jednak po zetknięciu z wodą staje się delikatnym mleczkiem. Stworzyliśmy go na bazie bio olejów: makadamia,migdałowego, arganowego i baobabu. Dodaliśmy dużo drobinek bambusa i zmielonych pestek moreli, aby z niezwykłą skutecznością, ale i delikatnością złuszczały martwy naskórek.
Po użyciu peelingu skóra staje się gładka, oczyszczona i delikatnie nawilżona. Odzyskuje zdrowy wygląd. Pobudzone zostaje jej ukrwienie. Teraz można zastosować masło lub balsam, których działanie zostało wzmocnione dzięki użyciu peelingu. Rozkoszuj się słodyczą natury!."


Peeling z kolei znajduje się w miękkiej tubie, która nie jest najlepszym rozwiązaniem ze względu na dość gęstą konsystencję kosmetyku. Szybko okazuje się, że naprawdę mocno trzeba wyciskać zawartość, aby móc jej użyć. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłby słoiczek, który niestety jest mniej higieniczny, ale ułatwiłby użytkowanie i zmniejszył frustrację. 
Kosztuje 39 zł/200 ml.


Skład: wysoko w INCI mamy oleje, glicerynę i dużą ilość drobinek. Szczegóły poniżej:


Peeling, jak wspomniałam, jest gęsty i trochę klejący. Trudno go z tego powodu wycisnąć z opakowania, mimo miękkiej tubki. Wymaga to wiele siły i cierpliwości, a mokre ręce jeszcze utrudniają zadanie. Zapach ma bardzo przyjemny, na szczęście różni się od balsamu, ponieważ jest bardziej intensywny, esencjonalny, głębszy. Wyczuwam tu morelę, więcej owoców, trochę pomarańczy i, a jakże, słodycze. Bardziej przypadł mi do gustu. Gołym okiem widać też ogromną ilość drobinek, które są dość ostre i konkretne, na pewno nie jest to delikatny peeling.


Peeling świetnie się rozprowadza na skórze, a pod wpływem wody bieleje i lekko się rozpuszcza. Drobinki dokładnie masują skórę, a że jest ich mnóstwo warto uważać na siłę nacisku. Balsam pozostawia skórę miękką, dokładnie oczyszczoną, wygładzoną i elastyczną. Pobudza też krążenie, co pomaga np. pozbyć się cellulitu. Na skórze zostawia bardzo delikatną warstewkę ochronną z olei, która nie jest tłusta, choć wyczuwalna. Przy skórze normalnej całkowicie wystarcza ona jako nawilżenie, nie ma już konieczności używania balsamu czy masła. Przy skórze suchej to raczej zbyt mało, więc ja nogi dodatkowo jeszcze smaruję. Peeling jest niesamowicie wydajny i doskonale nadaje się także do stóp, więc używam go po prostu od szyi w dół, dzięki czemu można zminimalizować liczbę posiadanych kosmetyków w łazience.


Podsumowując uważam przygodę z kosmetykami Delawell za całkiem udaną. Przede wszystkim przekonują mnie fajne składy i doskonałe działanie tych kosmetyków, choć nad opakowaniem peelingu warto byłoby popracować. Zapach jest w sumie przyjemny i naturalny, wątpliwości co do niego wiążą się z moimi oczekiwaniami, poza tym to kwestia gustu.

Znacie kosmetyki tej marki? Planuję w przyszłości poznać także inne serie zapachowe.

KLAPP, ASA Peel Serum, Serum do twarzy z kwasami

W poprzednim poście chciałam przybliżyć Wam podstawy wiedzy o kwasach w pielęgnacji twarzy. Jeżeli nie czytaliście zapraszam:
---> Podstawowe informacje o kwasach w pielęgnacji twarzy <---Swoją przygodę z kwasami zaczęłam od delikatnego toniku z kwasem migdałowym, na który moja skóra świetnie zareagowała. Po kilku gotowych kosmetykach zrobiłam własne serum DIY, a dziś chciałabym przedstawić Wam serum marki KLAPP, którym aktualnie się "kwaszę" i z którego jestem bardzo zadowolona.



KLAPP, ASA Peel Serum według producenta:

"Serum jest preparatem o intensywnym działaniu wspomagającym redukcję przebarwień posłonecznych oraz stabilizowanie fizjologii naskórka i skóry właściwej w przypadku problemów cery tłustej z łojotokiem i skłonnością do trądziku. Dzięki zawartości kwasów owocowych, tj.: mlekowy, glikolowy, jabłkowy i winylowy, serum reguluje procesy odnowy komórkowej oraz pracę gruczołów łojowych, złuszcza wierzchnią warstwę naskórka. Regularne stosowanie ASA PEEL Serum ogranicza nawracanie zmian trądzikowych, zapewnia rozjaśnienie i wyrównanie kolorytu skóry.
Polecane jest stosowanie serum 1-2 razy w tygodniu, wieczorem. Preparat należy nałożyć na skórę i po 15 minutach zmyć ciepła wodą, następnie zneutralizować tonikiem. Na koniec nałożyć właściwy krem dzienno-nocny z linii ASA PEEL."


Serum znajduje się w eleganckim, białym kartoniku, na którym nie ma nadmiaru informacji. Całkiem lubię takie opakowania, przemawiają do mnie bardziej niż natłok kolorów, kokardek i kwiatuszków. Kosztuje ok. 230zł/30 ml.

Skład: Już na pierwszy rzut oka widać, że kwasy AHA są w nim obecne w znacznej ilości. Najwięcej zawiera kwasu mlekowego (m.in. złuszcza, nawilża, działa antystarzeniowo) i glikolowego (m.in. poprawia kondycję skóry i jej koloryt, nawilża, złuszcza i oczyszcza skórę, spłyca blizny, wspomaga produkcje kolagenu i elastyny). Zawiera też łagodzący Panthenol, nawilżający Hialuronian sodu, mniejsze ilości kwasu jabłkowego (w niskich stężeniach do 5% działa nawilżająco oraz rozjaśniająco) i winowego (oczyszcza, rozjaśnia, zwęża pory). Szczegółowy skład poniżej.


Buteleczka jest przepiękna. Mrożone szkło i srebrne elementy, bardzo trwałe zresztą, doskonale wpisują się w moją estetykę. Do tego dochodzi higieniczna i wygodna pompka typu air less, czyli wszystko jest dokładnie tak, jak lubię. Z przyjemnością codziennie patrzę na to opakowanie i z jeszcze większą przyjemnością po nie sięgam - choć to już niecodziennie :)

SPOSÓB UŻYCIA: 
"Serum należy stosować 2 razy w tygodniu, nakładając na 20 minut i zmyć ciepłą wodą, a następnie zneutralizować np. tonikiem. Należy pamiętać o stosowaniu kremu nawilżającego. Jeśli temperatury drastycznie obniżą się np. do -20 ˚C należy zaprzestać stosowanie tego preparatu. Należy stosować preparaty z filtrami, jeśli tylko temperatury przekroczą +10 ˚C  zaprzestać całkowicie stosowania." I tak właśnie je stosuję.
 

Serum na postać przezroczystego, niezbyt gęstego żelu o charakterystycznym kwaśnym zapachu. Podczas nakładania na skórę należy uważać na okolice oczu i dokładnie je omijać, podobnie jest z wszelkimi rankami, wypryskami itp. - inaczej będzie piekło.
Moja cera jest już z kwasami zaznajomiona i wiem, czego się spodziewać, ale każda z nas reaguje inaczej, o czym pisałam post wcześniej.


Moja skóra chwilę po nałożeniu serum kwasowego delikatnie czerwienieje dokładnie w tych miejscach, na które je nałożyłam, czyli mam taką czerwonawą maskę na twarzy ;) Poza tym wyraźnie odczuwam ocieplenie skóry, choć nie jest to uczucie gorąca i nie jest nieprzyjemne. Początkowo może też zaszczypać lub zapiec i jest to normalna reakcja na kwasy - o ile mija chwilę po ich zmyciu. Serum delikatnie lepi się na skórze, ale staram się nie dotykać twarzy podczas zabiegu, więc zupełnie mi to nie przeszkadza.

Serum trzymam na skórze niemalże z zegarkiem w ręku 15-20 minut, po czym delikatnie zmywam je wacikiem zwilżonym w ciepłej wodzie, a następnie kilkakrotnie obficie przecieram twarz tonikiem, co ma na celu przywrócenie skórze właściwego pH. Po zabiegu konieczne jest dobre nawilżenie skóry, do czego służył mi kwas hialuronowy, a obecnie żel nawilżający Hada Labo, którym zachwycałam się ostatnio na Instagramie. Zabieg wykonuję 1-2 razy w tygodniu, zawsze wieczorem. Następnie w ciągu dnia, pomimo pochmurnej jesieni, używam dodatkowego filtra UV.


Już 5 minut po zmyciu serum skóra wygląda inaczej niż przed nałożeniem. Przede wszystkim pory są domknięte i lepiej oczyszczone, a cała cera sprawia wrażenie równiejszej i gładszej. Oczywiście po jednym zabiegu nie uzyskamy nie wiadomo jakich rezultatów, tutaj potrzeba regularności i chwili cierpliwości. Po kilku tygodniach kuracji wyraźnie zauważalny jest pozytywny wpływ na skórę, szczególnie w obszarze oczyszczania i odmłodzenia. Dzięki złuszczającym właściwościom kwasów odkrywa się młodsza, jędrniejsza warstwa skóry. Zostaje też uregulowane wydzielanie sebum, a dzięki temu z kolei, znikają jak za machnięciem magicznej różdżki drobne podskórne grudki i zaczopowane pory. Mam wrażenie, że cała twarz nabiera przyjemniejszego, "naciągniętego" i bardziej promiennego wyrazu. Kilku znajomych wyrażało nawet nieśmiałe zapytania dotyczące zabiegów medycyny estetycznej, których, zapewniam, nie miałam! Ponadto gołym okiem widzę rozjaśnienie i wyrównanie kolorytu skóry, moje pojedyncze piegi z lata zniknęły :)

Jeżeli jesteście w stanie raz lub dwa razy w tygodniu zaryzykować lekki dyskomfort i nie boicie się mądrych eksperymentów z kwasami mogę z czystym sumieniem polecić Serum ASA Peel od KLAPP. To dobry, skuteczny preparat: wystarczająco skoncentrowany, aby działać, ale też i wystarczająco łagodny, by nie zrobić krzywdy. Koniecznie jednak przed rozpoczęciem kuracji poczytajcie o kwasach i jeśli nie miałyście dotąd z nimi do czynienia zacznijcie od czegoś łagodnego, by stopniowo przygotować skórę na silniejsze preparaty.

PS. Mam swoje małe zwycięstwo, ponieważ dzięki temu wpisowi zmienił się nieprawidłowy opis użycia serum na stronie producenta. Cieszę się, że marka tak szybko i sprawnie zadziałała, inaczej ktoś mógł zrobić sobie krzywdę.

A Wy czym się "kwasicie"? Macie ochotę spróbować?

Podstawy wiedzy na temat kwasów w pielęgnacji skóry twarzy

Wraz z nastaniem jesieni wymieniam garderobę i modyfikuję pielęgnację skóry, w końcu najwyższa pora przygotować się na nadchodzącą wielkimi krokami zimę. Mogłabym przysiąc, że dopiero co była wiosna, bo lato umknęło mi bardzo szybko. Niemal ledwo zdążyłam je zarejestrować kątem oka, ale tak to już chyba jest z czasem - ucieka, umyka, przemija nie wiadomo kiedy. Oczywiście lubię wszystkie pory roku, staram się z każdej z nich wyciągnąć jak najwięcej pozytywnych myśli. Jesienią zawsze wracam do "kwaszenia", jak zapewne część z Was i jest to jeden z plusów tej pory roku. Tak, mniejsza ilość słońca też może być plusem :) Dzisiaj chciałabym napisać nieco więcej na ten temat, ale na pewno nie wyczerpię tematu - jest tego zbyt wiele na jeden post. Zapraszam.


Co to są kwasy i do czego służą w pielęgnacji skóry?

Kwasy to chemiczne związki, które posiadają właściwości złuszczające, dzięki temu oczyszczają i odmładzają cerę oraz ułatwiają wchłanianie wgłąb skóry innych substancji. Dodatkowo działają antybakteryjnie, pobudzają produkcję kolagenu i elastyny, pomagają usuwać przebarwienia i blizny, spłycają drobne zmarszczki. Posiadają niskie pH, na które koniecznie trzeba zwrócić uwagę i kontrolować podczas ich stosowania. Moc kwasów zależy od ich stężenia, rodzaju i właśnie pH. Odpowiednio niskie pH (czyli kwaśne) i wysokie stężenie kwasów wpływają na dużą zdolność keratolityczną (złuszczającą) oraz wpływają na redukcję przebarwień, natomiast im pH wyższe tym kosmetyk jest lepiej tolerowany przez skórę, ale  ma słabsze działanie złuszczające, za to pozytywnie wpływa na odnowę naskórka i oczyszczenie porów.


Podział kwasów

AHA: m.in. mlekowy, glikolowy, jabłkowy, cytrynowy, winowy, migdałowy. Występują naturalnie np. w cytrynie, trzcinie cukrowej, mleku. Są rozpuszczalne w wodzie, dlatego słabiej przenikają przez sebum i płycej wnikają wgłąb skóry, dzięki temu działają na nią łagodniej. Do cery suchej, szorstkiej, po opalaniu, tłustej, mieszanej, wiotkiej. Zawsze stosujemy je na suchą skórę i omijamy okolice oczu.
BHA: kwas salicylowy. Potrafi przenikać przez sebum i głębiej wnikać w skórę, tym samym dokładniej oczyszczać pory. Działa antybakteryjnie i zapalnie. Dobry zarówno do cery suchej jak i tłustej, ponieważ nie wysusza, ale mojej cerze np. nie służy.
LHA: kwas 5-kapriolowosalicylowy. Pochodna kwasu salicylowego, ale działająca jeszcze łagodniej. Dobry dla cery tłustej, trądzikowej i zanieczyszczonej, w bardzo niskich stężeniach także dla wrażliwej.
PHA: np. glukonolakton, glukoheptanolakton, kwas laktobionowy. Posiadają wszystkie cechy kwasów AHA, ale działają łagodniej i bardziej nawilżająco. Są dobrymi antyutleniaczami. Nadają się dla cer wrażliwych, naczynkowych, odwodnionych, dla niektórych cer z trądzikiem różowatym,

Bezpieczne stężenia kwasów w produktach do stosowania w domu:

AHA – od 5 do max. 20%
BHA – 1 do 2%
PHA – 4 do 6%
LHA – 0,3 do 2%

 

O czym powinnaś wiedzieć przed rozpoczęciem kuracji kwasami?

Kwasy to nie zabawa, bez odpowiedniej wiedzy mogą zrobić krzywdę, warto więc przed rozpoczęciem przygody poczytać jak najwięcej. W dzisiejszym poście zawieram jedynie podstawy.
Kwasy ZAWSZE stosujemy w odpowiednim stężeniu i NIGDY nie jest to 100%. Najbezpieczniejsze stężenie to 5-10% kwasu migdałowego, jest to uniwersalny kwas i nie ukrywam, że mój ulubiony :) TUTAJ robiłam z nim nawet własne serum DIY.
Jeżeli jesteś nastolatką i szukasz sposobu na trądzik NIE POLECAM zaczynać od kwasów i to bez konsultacji z dermatologiem. Czasem wystarczy nawet zmienić swoje przyzwyczajenia pielęgnacyjne, aby sobie pomóc. Więcej na ten temat możesz poczytać TUTAJ
Kwasy najbezpieczniej stosuje się jesienią i zimą, gdy słońce nie operuje zbyt intensywnie. Dodatkowo warto używać filtrów UV, aby nie nabawić się podrażnień i przebarwień. 
Kuracja powinna trwać max. 2-3 miesiące, a po tym czasie warto zrobić przerwę. Silniejszych kwasów używam 1-2 razy w tygodniu, łagodniejszych co drugi dzień. 
Przy wyższych stężeniach i niektórych kwasach na skórze często występuje zaczerwienienie, pieczenie lub uczucie ciepła i jest to normalna reakcja, o ile ustępuje po zneutralizowaniu kwasu. Problem zaczyna się w momencie, gdy reakcja trwa dużo dłużej, wtedy najlepiej odstawić kwaszenie całkowicie. 
Wyższe stężenia kwasów, szczególnie AHA, należy po odczekaniu odpowiedniego czasu np. 15 minut zneutralizować, przy niezbyt wysokich stężeniach można to zrobić nawet tonikiem lub... proszkiem do pieczenia lub sodą. Niektóre kosmetyki możemy trzymać na skórze całą noc (niskie stężenia kwasu salicylowego czy migdałowego). 
Stosowanie kwasów niedopasowanych do potrzeb skóry może prowadzić do przewlekłego zapalenia skóry czyli stanów ropnych, nadmiernej wrażliwości, pieczenia, podrażnienia, uwrażliwienia, odwodnienia, zaczerwienienia i przebarwień, natomiast odpowiednio dobrane powinny stany zapalne hamować i kondycjonować naskórek. Nieprzestrzeganie podstawowych zasad może prowadzić tylko do pogorszenia stanu skóry.
Zastanów się jaką masz cerę i czego oczekujesz po kwasach oraz czy one mogą Ci to dać. To nie jest remedium na wszelkie bolączki - niestety.
  Cera sucha - warto zwrócić uwagę szczególnie na kwas salicylowy i PHA.
Cera tłusta - jeśli jest gruba i szara świetnie się spisze kwas glikolowy, który dodatkowo spłyci drobne zmarszczki. Jeżeli jest zanieczyszczona, z zaskórnikami i zatkanymi porami warto zwrócić uwagę na kwas salicylowy.
Cera mieszana - zwłaszcza polecany jest kwas salicylowy.
Cera ze zmarszczkami - idealnie reaguje na bezpieczny kwas migdałowy (kwasy PHA), niekoniecznie trzeba ją od razu traktować wysokim stężeniem "mocnych" kwasów.
Cera z przebarwieniami - tutaj też świetnie sprawdzi się kwas migdałowy, ale też azelainowy (dostępny np. w aptekach) lub glikolowy.
Cera wrażliwa - jeżeli koniecznie chcesz spróbować zastosuj najłagodniejsze i najbezpieczniejsze kwasy w niskim stężeniu np. 5% migdałowy, mlekowy lub PHA i bacznie obserwuj skórę. Bez względu na porę roku stosuj filtry UV i po 2 miesiącach kuracji koniecznie zrób przerwę. Jeżeli tylko zaobserwujesz ropne wykwity i bunt cery przerwij kurację, niektóre delikatne cery źle reagują na każdą ilość kwasu i nie ma sensu na siłę się męczyć.
Cera naczynkowa - kwas azelainowy jest idealny, gdyż posiada zdolność obkurczania naczynek. Warto zwrócić się bardziej ku kwasom PHA i mlekowemu.
Istnieją także przeciwwskazania do stosowania kwasów. Są to: ciąża, poparzenia, odmrożenia, otwarte rany i ostre stany zapalne skóry, cukrzyca, doustne stosowanie retinoidów (pochodnych wit. A), opryszczka, solarium, opalanie się. 
Kwasy można też mieszać.
Podczas kuracji kwasami należy zwrócić szczególną uwagę na porządne nawilżenie skóry.  
Kwasy o małej cząsteczce (np. glikolowy, salicylowy, LHA, azelainowy i mlekowy) penetrują naskórek głębiej, więc lepiej regulują pracę gruczołów łojowych oraz likwidują grudki i łojotok.  
Kwasy o większej cząsteczce (migdałowy, laktobionowy, glukonolakton) lepiej odświeżają oraz usuwają przebarwienia i są łagodniejsze dla skóry. Ponieważ nie przenikają przez sebum mogą powodować zmiany ropne zapychając pory i podrażniając - warto więc przy cerze łojotokowej przed zabiegiem dokładnie ją odtłuścić. Kwasy te tworzą na skórze delikatną powłoczkę, dzięki czemu lepiej ją nawilżają.
Kwasy są specyficzne i tak naprawdę z nimi jest dokładnie tak samo jak ze wszystkim: reakcja na nie jest bardzo indywidualna: u jednych świetnie uregulują skórę i zmniejszą stany zapalne, a u innych podrażnią i uczulą.

 

Od czego zacząć kwaszenie?

Polecam na początek wypróbować gotowe produkty z niskim stężeniem np. kwasu migdałowego, dostępne obecnie w każdej drogerii. Obserwując skórę dowiemy się jak reaguje ona na kwas, czy odczuwamy dyskomfort lub długotrwałe silne pieczenie czy zaczerwienienie, a może jesteśmy wręcz uczulone? Jeżeli nie zauważymy żadnych niepożądanych skutków ubocznych możemy pokusić się o wyższe stężenia lub zabieg u kosmetyczki. Na pewno nie polecam "na dzień dobry" własnych eksperymentów i wysokich stężeń. Osobiście zaczęłam od delikatnego toniku z kwasem migdałowym.

Kwasów nie trzeba się bać, ale należy zachować zdrowy rozsądek i ostrożność oraz nie używać kosmetyków bez zapoznania się dokładnie z ich przeznaczeniem i opisem zwłaszcza dotyczącego stężeń. Poza tym - wszystko jest dla ludzi :)

GlySkinCare, Gold Collagen Facial Mask, Złota maska z kolagenem

Maski w płachcie są coraz bardziej popularne i coraz mocniej zaskakują. Producenci prześcigają się w designie oraz zawartości składników aktywnych. I dobrze! Dopóki maski będą nie tylko wygodne, ale i skuteczne, chętnie będę poznawała ich coraz więcej. I więcej. I więcej :)



GlySkinCare, Gold Collagen Facial Mask 

Według producenta: "Kolagenowa maska na twarz ze złotem, wzbogacona kolagenem, aloesem, alantoiną, wyciągiem z kwiatu róży francuskiej, witaminami A, C, E, B3 oraz silnie nawilżającym kwasem hialuronowym zadba o młodszy i zdrowy wygląd skóry. Korzyści: głęboko nawilża, rozjaśnia cerę, redukuje zmarszczki, wygładza i ujędrnia skórę.
Sposób użycia: nałóż maskę na umytą twarz, pozostaw na ok. 20-30 minut. Po zdjęciu maski nadmiar żelu delikatnie wmasuj w skórę. Stosuj dwa razy w tygodniu."


Skład: Aqua, Collagen, Glycerin, Hyaluronic Acid, Aloe Barbadensis Extract, Propylene Glycol, Allantoin, Tocopherol, Vitis Vinifera Seed Extract, Retinol, Ascorbic Acid, Niacin, Gold, Rosa Gallica Flower Extract, Phenoxyethanol. 


Maska kosztuje ok. 24,90zł/szt.


Opakowanie jest duże i bardzo wygodne, łatwo się otwiera. Z tyłu mamy sporo informacji dotyczącej maski. Wewnątrz jest dodatkowa folia chroniąca maskę przed dostępem powietrza i wyschnięciem oraz próbka kremu.


Od razu w oczy rzuca się świetny skład tej maski. Wysoko w INCI znajduje się kolagen, nawilżające: gliceryna oraz kwas hialuronowy, łagodzące: ekstrakt z aloesu oraz alantoina, witaminy E oraz C, ekstrakt z nasion winogron pełen antyoksydantów, znany ze swoich właściwości przeciwstarzeniowych retinol, rozjaśniająca i zamykająca pory niacyna, ZŁOTO, ekstrakt z róży.


Płachta faktycznie jest złota, moim zdaniem wygląda przepięknie, i co tu ukrywać, luksusowo. Jeśli dodamy do tego wspaniały skład okazuje się, że warto w nią zainwestować. Oczywiście w masce wycięte są otwory na oczy, nos i usta.


Maska po wyjęciu okazuje się być miękką, galaretowatą płachtą. Dla mojej twarzy jest tylko odrobinę zbyt duża, ale mam tak ze wszystkimi maskami tego typu. Jest dobrze nasączona, jednak nie kapie z niej, więc spokojnie można nałożyć ją na skórę bez ubrudzenia wszystkiego dookoła. To niewątpliwa zaleta. Warto zwrócić uwagę, że łatwo można zrobić w niej dziurę np. paznokciem, co jest jednocześnie minusem jak i plusem - minusem, bo trzeba uważać przy nakładaniu, plusem natomiast ze względu na zbyt małe dla mnie otwory na oczy, co łatwo było zmienić lekko rozrywając płachtę. Maska dość dobrze trzyma się twarzy, choć część poniżej ust trochę mi opadała. Zazwyczaj w masce robię tysiąc różnych rzeczy, ale w tej konkretnej polecam zwyczajnie się położyć i posłuchać np. ulubionej muzyki, zrelaksować się.


Maska jak dla mnie niczym nie pachnie. Nie spowodowała najmniejszej reakcji alergicznej, nie czułam pieczenia czy łzawienia oczu, co już mi się zdarzało przy płachtach. Po nałożeniu odczuwa się przyjemny efekt delikatnego chłodzenia, który zachęca zwłaszcza latem. Podczas trzymania maski cały czas miałam wrażenie, że skóra ją wręcz spija. Po zdjęciu jej po 25 minutach nie ma najmniejszego uczucia ściągnięcia skóry, za to pozostaje delikatna warstwa serum, którą warto wklepać w buzię. Jako efekt najbardziej rzuca się w oczy przymknięcie porów i rozjaśnienie zaczerwienienia czy niedoskonałości. Skóra jest mocno nawilżona, wręcz "napita", jędrna, elastyczna i ładnie napięta, jednak bez nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Zauważyłam też, że korzystnie wpływa na drobne niedoskonałości, które szybciej się zagoiły. Złoto ma działanie antybakteryjne, zapewne stąd ten efekt.


Moim zdaniem maska jest doskonała dla większości cer, zwłaszcza potrzebujących dobrego nawilżenia. Cera mieszana i tłusta także na niej skorzysta dzięki antybakteryjnemu złotu i odżywieniu oraz efektowi przymknięcia porów. Jestem z niej bardzo zadowolona i polecam.

Znacie kolagenowe maski w płachcie? Co polecacie?

Mydła z oliwek: Savon Noir Nacomi, Tureckie Beldi Planeta Organica, Aleppo Tade + pumeks Hamman

Czy jest jeszcze ktoś, kto nie słyszał o tureckim rytuale Hamman, czarnym mydle albo Aleppo? Szczerze w to wątpię. Choć może nie każdy ich używał, bo i po co? Mydło to mydło i już. Ale czy na pewno? Czym czarne mydło różni się od Aleppo albo klasycznej kostki? Jakie korzyści mamy z używania czarnego mydła? Czy czarne mydło może być peelingiem?



Co to jest czarne mydło?

Jest to kosmetyk mający właściwości gomażujące i rewitalizujące. Znaczy to, że rozpuszczają i delikatnie złuszczają martwy naskórek. Dodatkowo zmiękczają skórę, wygładzają ją i odżywiają. Ogromnym ich plusem jest naturalny, prosty skład, dzięki któremu możemy mieć pewność co do jakości produktu. Czarne mydło znane jest od wieków, do dzisiaj często ręcznie robione zgodnie z oryginalną recepturą.
Kosmetyk ten pozwala na wykonanie najwyższej jakości peelingu w domu. Regularne stosowanie widocznie poprawia wygląd i stan skóry, także problematycznej, głęboko oczyszcza, usuwa zaskórniki i zapobiega wrastaniu włosków np. po depilacji. 


 

Co to jest mydło Savon Noir?

Wywodzi się głównie z Maroka oraz Syrii i jest ściśle związane z tradycyjną, starożytną, turecką metodą dbania o wygląd, zwaną rytuałem Hamman, wykonywanym w łaźniach parowych. W tradycyjnym rytuale Hamman stosuje się właśnie Savon Noir, które służy do głębokiego oczyszczania i peelingu ciała przy użyciu rękawicy Kessa. Jest ona wykonana z naturalnego włosia i służy do ścierania martwego naskórka. Savon Noir produkuje się ze zmiażdżonych czarnych oliwek oraz oliwy, dzięki czemu nie tylko oczyszcza ono skórę, ale także ją nawilża, odmładza i odżywia przy jednoczesnym zwalczaniu wolnych rodników.


Nacomi, Czarne mydło Savon Noir

Według producenta: "Savon Noir to mydło roślinne wytwarzane w Maroku tradycyjnymi metodami z czarnych oliwek i oleju oliwnego. Jest w 100% naturalne i bogate w witaminę E. Jest to produkt znany i ceniony na świecie ze względu na swoje walory pielęgnacyjne, oczyszczające i relaksacyjne. Może być stosowane w przypadku każdego typu cery, także wrażliwej skóry dziecka. Dodatkowo, ze względu na swoje naturalne pochodzenie nie uwrażliwia i nie zatyka porów. Posiada zapach specyficzny dla olejku oliwnego".


Koszt: ok. 15zł/100ml.

Opakowanie to niewielki plastikowy słoiczek, posiada zakrętkę i wewnątrz dodatkowe zabezpieczenie, którego nie wyrzucałam, ponieważ mydło lepiej chronić przed wilgocią. Nakrętka niestety jest dość delikatna, pękła w transporcie i moje mydło od początku miało uszkodzone opakowanie. Na szczęście nie wpłynęło to negatywnie na zawartość. Posiada bardzo trwałą etykietę.


Konsystencja i zapach: mydło jest bardzo gęste i ciągnące, o żółtozielonej barwie. Zapach ma specyficzny, powiedziałabym po prostu, że oliwkowy. Może przeszkadzać, na początku niespecjalnie mi odpowiadał, ale przyzwyczaiłam się. Podczas masowania skóry bardzo delikatnie się pieni.


Zastosowanie: najczęściej stosowałam je w formie peelingu enzymatycznego na twarz. UWAGA! Nie jest to mydło do użytku codziennego, warto o tym pamiętać, by nie podrażnić sobie skóry. Mydło bardzo mocno oczyszcza, zmiękcza naskórek, wygładza, a przy tym odżywia i nawilża skórę. Oczyszcza do tego stopnia, że skóra aż "skrzypi". Czasem miałam po nim uczucie ściągnięcia, występowało to, gdy zbyt długo trzymałam je na skórze. W moim przypadku 5 min to wystarczający czas, aby zobaczyć działanie bez negatywnych skutków ubocznych. Zawsze nakładam je na wilgotną skórę.

Właściwości: pozostawia skórę mięciutką, czystą, pozbawioną martwego naskórka, zmniejsza zaskórniki. Można stosować je także na całe ciało, ale ponieważ jest dość lepiące, zmywanie go ze skóry trwa odrobinę dłużej. Świetnie nadaje się do rytuału Hamman (max. 2 razy w tygodniu!), do czego używam pumeksu, o którym więcej na końcu wpisu.

Skład: Aqua, Potassium olivate.


Co to jest mydło Beldi?

Wywodzi się z Turcji i jest produkowane według starodawnej receptury na bazie olei z oliwek oraz ręcznika pospolitego (oleju rycynowego). Jest to mydło delikatne i naturalne. Intensywnie nawilża i odżywia skórę, idealnie sprawdza się do pielęgnacji skóry z oznakami cellulitu, tłustej, problematycznej czy tez skłonnej do podrażnień i stanów zapalnych.


Planeta Organica, Tureckie mydło Beldi do całego ciała

Według producenta: "Produkowane według oryginalnej, tureckiej receptury wytwarzania mydeł. Naturalne składniki intensywnie odżywiają i nawilżają skórę, a także pobudzają krążenie krwi i przepływ limfy. Mydło jest świetnym dodatkiem do kuracji antycellulitowej, ma właściwości antyseptyczne i pomaga w walce ze stanami zapalnymi oraz przy problematycznej skórze ze skłonnościami do nadmiernego przetłuszczania się."


Koszt: ok. 35zł/450ml.

Opakowanie to duży, plastikowy pojemnik z nakrętką. Ponieważ jest częściowo przezroczysty łatwo możemy kontrolować ilość kosmetyku. Etykieta z czasem lekko się niszczy.

Konsystencja i zapach: konsystencja jest zdecydowanie delikatniejsza niż Savon Noir. Mydło jest przyjemne w dotyku, nie ciągnące się. Wieczne są w nim kawałki zmiażdżonych czarnych oliwek, rozłożone niejednorodnie. Zapach oliwkowy, trzeba się do niego przyzwyczaić.


Zastosowanie: w odróżnieniu do Savon Noir spokojnie można używać go codziennie do oczyszczania skóry ciała. Po naniesieniu mydła na wilgotną skórę wykonujemy delikatny masaż, po czym spłukujemy.

Właściwości: mydło doskonale oczyszcza i zmiękcza naskórek, a przy tym nie podrażnia. Bardzo delikatnie się pieni podczas pocierania. Nie wysusza skóry, nie powoduje uczucia ściągnięcia. Delikatnie peelinguje, wygładza skórę, dotlenia ją i regeneruje. Przy regularnym używaniu widać różnicę, zapewne dzięki dodatkowej zawartości innych cennych składników.

Skład: Potassium Olivate, Aqua, Organic Olea Europea Leaf Oil (oliwa z oliwek: sprzyja normalizacji bilansu lipidowego, poprawia regenerację), Organic Ricinus Communis Seed Oil (olej rycynowy: regeneruje, nawilża), Eucalyptus Globulus Leaf (eukaliptus: wspomaga efekt masażu i peelingu, aktywizuje mikrocyrkulację krwi i limfy), Prunus Amygdalus Dulcis Seed Oil (olej z migdałów: nawilża, odżywia), Persea Gratissima Fruit Oil (olej z awokado: intensywnie odżywia i nawilża), Hibiscus Sudanensis Extract (cena 15zł,: poprawia nastrój), Rosmarinanus Officinalis Extract (rozmaryn), Cinnamomum Verum Bark Oil (cynamon), Thymus Vulgaris Extract (tymianek), Parfum.



Co to jest mydło Alleppo?

Tradycyjne, wywodzące się z Syrii (nazwa Aleppo pochodzi od nazwy syryjskiego miasta) mydło zawiera tylko cztery składniki (oliwa z oliwek, olej laurowy, woda, ług sodowy z soli morskiej) i ma postać kostki. Inaczej zwane jest mydłem laurowym, jest to produkt w 100% roślinny. Głęboko oczyszcza skórę, pomaga w gojeniu chorób skórnych (w tym trądzik), głęboko nawilża i odżywia skórę, a przy tym jest antyseptyczne i bezpieczne dla całej rodziny. Można go używać do mycia całego ciała, włącznie z włosami, usuwa łupież.


Tade, Mydło Aleppo w płynie, 12% oleju laurowego

Według producenta: "Mydło do każdego rodzaju skóry, szczególnie łagodne dla skóry podrażnionej. Wysokiej jakości mydło otrzymywane w wyniku saponifikacji oleju z oliwek i oleju laurowego. Chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Nie zawiera sztucznych barwników ani konserwantów."

Koszt: ok. 30zł/500ml. 

Opakowanie: plastikowa butelka z pompką z ciemnego tworzywa. Pompka zdecydowanie ułatwia dozowanie i higienę. Etykieta z czasem niszczeje. Możemy kontrolować zawartość.

Konsystencja i zapach: mydło jest dość rzadkie, lekko żółte, o specyficznym zapachu oliwek. Trochę lepiej się pieni niż poprzednicy.

Zastosowanie: nadaje się do codziennej higieny całego ciała, do włosów nie próbowałam. 

Właściwości: dobrze oczyszcza, ale już nie daje tego specyficznego uczucia "doczyszczenia" jak Savon Noir czy Beldi. Nie nadaje się jako peeling, ponieważ jest rozwodnione i spływa ze skóry. Faktycznie nie podrażnia. Jeżeli dokładnie przeczytaliście opis mydła Aleppo łatwo się zorientowaliście, że nie dokładnie jest to to mydło. Przede wszystkim zawiera sporo dodatków, więc można by uznać, że jest to europejska wariacja inspirowana syryjską kostką.

Skład: Potassium Laurate, Potassium Olivate, Aqua, Glycerin, Sodium Chloride, Parfum, Olea Europaea Fruit Oil, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Caprylyl/Capryl Glucoside, Potassium Benzoate, Potassium Sorbate, Laurus Nobilis Fruit Oil, Linalool, Tocopherol, Limonene, Alpha-Isomethylionene.


Porównanie wszystkich trzech mydeł: na zdjęciu wyraźnie widać różnice. Mydło Beldi jest bardzo delikatne, widoczne są w nim kawałki czarnych oliwek. Savon Noir jest bardziej zbite, ciągnące, kolor ma złocisto-zielony. Aleppo w płynie jest lejące, rzadkie, lekkożółte.


Co to jest pumeks Hamman?

Wykonany z naturalnej gliny, marokański pumeks. Doskonały do usuwania zrogowaciałego i martwego naskórka. Może być używany do ciała i/lub stóp. Stosować na wilgotną skórę. Stopy dobrze namoczyć, a następnie przystąpić do zabiegu oczyszczania skóry. Wygładza i pozostawia skórę miękką. Stosowany tradycyjnie podczas rytuału hammanu.



Pumeks jest bardzo tani, kosztuje 6,50zł/szt. Wykonany jest z gliny, więc troszkę waży, nie jest to plastik. Niemniej jest poręczny i wygodny w użyciu.


Trzymamy go za krótką rączkę, dzięki temu łatwo można nim manewrować i masować skórę. Na stopce posiada drobne rowki, które masują skórę i usuwają martwy naskórek. Stosuję go następująco: nawilżam skórę, nakładam mydło na bazie oliwek, chwilę odczekuję, po czym masuję nim skórę. Staram się nie dociskać go zbyt mocno, bo pumeks jest dość konkretny, przez co jest skuteczny.


Skóra po masażu pumeksem jest pobudzona, rozgrzana, gładka i miękka. Przy regularnym stosowaniu widzę poprawę, szczególnie na udach. Nawet krótkie używanie pobudza krążenie, dodaje energii, relaksuje i, przynajmniej mam taką nadzieję, w rezultacie pomaga zmniejszać cellulitis. Jest to proces długotrwały, ale i przyjemny.


Jak widzicie lubię oliwkowe mydła, mydło czarne i spółkę. Nie są to zwykłe myjadła, warto więc znać właściwości poszczególnych "odmian" i używać ich zgodnie z przeznaczeniem, bo są skuteczne. Lubię, gdy podczas mycia odżywiam i nawilżam skórę albo ją odmładzam. Mam wtedy poczucie, że nie marnuję swojego czasu :)

Znacie któreś z tych mydeł? Lubicie czy nie widzicie nic szczególnego w starożytnych rytuałach?

Hybrydy krok po kroku: jak zacząć, co kupić, wady i zalety

Często znajomi pytają mnie o hybrydy. Koleżanki widząc, że mam ten sam idealny manicure ponad tydzień dziwią się, jak to jest możliwe. I choć dla mnie hybrydy nie są żadną nowością - poznałam je 5,5 roku temu - to wiele dziewczyn wciąż ma obawy, nie jest pewna czy potrafi wykonać je sama albo boi się, że zniszczy paznokcie. Dzisiaj chciałabym odpowiedzieć na niektóre pytania oraz pokazać krok po kroku jak samodzielnie nałożyć lakier hybrydowy, co koniecznie trzeba kupić, a co opcjonalnie. Zapraszam.



Hybrydy, co to właściwie jest?

Lakier hybrydowy to nic innego jak połączenie lakieru i żelu, dlatego utwardza się go w lampie UV lub LED, dzięki temu nie trzeba czekać aż lakier wyschnie - manicure od razu jest gotowy. Hybryda nie ingeruje głęboko w płytkę paznokcia i nie niszczy jej (jeżeli płytka jest zdrowa). Przez co najmniej 2-3 tygodnie wygląda idealnie, nie ma odprysków, matowienia koloru, łamania i gdyby nie odrosty, można by go nigdy nie zmywać. Hybrydy nie da się usunąć zwykłym zmywaczem, potrzebny jest do tego aceton.

Marki lakierów hybrydowych

Posiadam kilka różnych zestawów hybryd. Pierwsze przybyły do mnie Semilac oraz NeoNail, następnie dokupiłam kilka kolorów chińskich Blingów. Dzisiejszy mani natomiast wykonałam zestawem Neess, kolor Czerwony i Wściekły oraz brązem NeoNail Rosy Brown. Wszystkie te marki polecam, u mnie świetnie się trzymają.

Zalety i wady lakieru hybrydowego

Zalety:

- utwardza paznokcie, więc są całkowicie odporne na łamanie (pod warunkiem, że nie są same z siebie kruche)
- możliwość łatwego zapuszczenia płytki
- brak odprysków nawet przez 3 tygodnie
- trwałość
- natychmiastowy efekt bez konieczności czekania, aż lakier wyschnie
- nieskończona możliwość łatwych zdobień np. ombre bez użycia gąbeczek
- piękny połysk lakieru, który się nie ściera
- ładny wygląda zarówno na krótkich jak i długich paznokciach
- szybkość wykonania, nawet samej w domu
- nie osłabia i nie niszczy płytki paznokcia
- dobrze nałożone warstwy nie pogrubiają brzydko paznokcia jak np. żele
- nie śmierdzą tak jak zwykłe lakiery
- mnóstwo kolorów, odcieni i efektów, w tym np. modny efekt syrenki lub metaliczny
- kolory nie matowieją, przez cały czas są intensywne.

Wady:

- konieczność zakupu lampy i specjalnych lakierów (w tym bazy i topu lub 2w1)
- zmywanie acetonem lub spiłowywanie płytki (możliwość uszkodzeń)
- nieprawidłowo nałożona hybryda może odpryskiwać
- u posiadaczek tłustej płytki paznokciowej może się nie trzymać (odchodzi płatami)
- nie nadaje się do cienkich i kruchych paznokci
- po kilkunastu dniach pojawiają się odrosty i nawet jeśli lakier hybrydowy idealnie się trzyma, trzeba go uzupełnić lub zmienić
- niektóre lakiery np. czarny potrafią się brzydko marszczyć
- niektórzy mogą mieć alergię! - objawy to swędzenie, krostki czy wypryski wokół paznokci, pęcherzyki i drobne ranki - wtedy najlepiej od razu usunąć hybrydę.

Jak zacząć przygodę z hybrydami?

Przyznaję, że pierwsze hybrydy robiłam u kosmetyczki, jak wspomniałam było to 5,5 roku temu. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że można robić je w domu. Myślę, że warto pierwszy raz założyć hybrydę właśnie u manicurzystki, gdzie możemy podpatrzeć jak ona to robi oraz zweryfikować czy lakier trzyma się na naszej płytce oraz czy nie mamy alergii, a dopiero potem kupić lampę i całą resztę. Ceny zabiegu wahają się w zależności od miasta, nawet od 50zł w górę. Średnio jest to wydatek 80zł.


 Podstawowy zestaw

Co kupić na start? Jaką lampę wybrać do hybryd?

Do rozpoczęcia przygody z hybrydą konieczny będzie zakup kilku rzeczy
1. Lampa UV lub LED. Osobiście zdecydowałam się na zwykłą, tanią lampę z Allegro, zapłaciłam za nią 40zł (bez kosztów przesyłki). Kupiłam wersję UV z sześcioma żarówkami 6W, czyli 36W i jestem z niej bardzo zadowolona. Czas utwardzania każdej warstwy to 2 minuty, czyli dłużej niż w LED (tam od 40-60s), ale za to nie zdarzyło mi się, aby czegoś nie utwardziła, a mam produkty kilku różnych marek. O lampie LED słyszałam, że czasem sobie nie radzi, ale nie weryfikowałam tego, bo jej nie mam.
2. Baza oraz top lub produkt 2w1. Są niezbędne, aby lakier dobrze trzymał się płytki oraz pięknie błyszczał i nie ścierał się. Osobiście mam oddzielnie bazę i top, zauważyłam, że znacznie różnią się od siebie konsystencją, a i zadania mają różne, więc być może oddzielnie są trwalsze niż produkty 2w1.
3. Kolorowy lakier hybrydowy.
4. Cleaner do odtłuszczania płytki oraz usunięcia lepkiej warstwy dyspersyjnej z ostatniej warstwy manicure.
5. Waciki bezpyłowe, które nie zostawiają paprochów.
6. Aceton lub zmywacz do hybryd, ponieważ tylko nimi można usunąć hybrydę, chyba że ktoś woli spiłowanie.
7. Patyczki z drzewa pomarańczowego do usunięcia skórek, pilniczki, bloczek, polerki, oliwka do skórek - podstawa każdego manicure.


Opcjonalnie można dokupić:
8. Primer, który zwiększa przyczepność hybrydy, u osób z tłustą płytką może pomóc lakierowi lepiej się trzymać i być niezbędny.
9. Pyłek typu efekt syrenki, brokaty + pędzelek.
10. Naklejki wodne i inne ozdoby.

Wykonanie manicure hybrydowego krok po kroku:

1. Podstawą jest porządne i dokładne odsunięcie skórek, ponieważ zalanie ich bazą czy lakierem negatywnie wpłynie na trwałość manicure. Ja używam do tego drewnianych patyczków, ale najpierw skórki zmiękczam kremem czy też żelem do tego przeznaczonym. 


2. Nadanie paznokciom pożądanej długości i kształtu przy pomocy pilniczka.
3. Zmatowienie płytki przy pomocy bloczka polerskiego, choć czasem ten etap pomijam - na mojej płytce hybryda trzyma się i bez tego. Jeżeli jednak matowimy płytkę, musimy potem dokładnie usunąć powstały pyłek np. pędzlem.


4. Przemycie paznokci cleanerem, który odtłuści płytkę przy pomocy wacika bezpyłowego.


5. Opcjonalne jest użycie primera, zawsze już po cleanerze. Można ten etap pominąć. Ja posiadam wersję z pędzelkiem, nakładam primer zostawiając ok. 1 mm odstępu od skórek i czekam aż wyschnie/wyparuje.


6. Nałożenie cienkiej warstwy bazy, także na wolny brzeg paznokcia oraz utwardzenie jej w lampie. UWAGA! Zazwyczaj baza jest dość rzadka i łatwo rozlewa się na boki, ważne jest więc "wyczucie" jej, by nie zalać skórek. W razie zalania, jeszcze przed włożeniem ręki do lampy, konieczne jest oczyszczenie skórek, inaczej lakier szybko odejdzie. Po wyjęciu ręki z lampy nie przemywamy bazy cleanerem.


7. Nałożenie pierwszej cienkiej warstwy kolorowego lakieru hybrydowego i utwardzenie jej w lampie. UWAGA! Przy każdej warstwie pamiętamy o zabezpieczeniu także wolnego brzegu paznokcia. Nie przemywamy cleanerem.


8. Nałożenie drugiej cienkiej warstwy koloru i utwardzenie w lampie. UWAGA! Jeżeli efekt nie jest satysfakcjonujący można nałożyć kolejną cieniutką warstwę koloru i ją utwardzić.


9. Na tym etapie można dodać efekt syrenki lub naklejkę wodną. Ja zdecydowałam się na małe ombre, które podsunęła mi RLM w jednym ze swoich filmików (robiłam pierwszy raz).
10. Nałożenie topu i utwardzenie go w lampie, następnie przemycie całości cleanerem przy pomocy wacika bezpyłowego.  UWAGA! Topy są dość gęste, ale zazwyczaj dobrze się rozlewają tworząc jednolitą błyszczącą taflę, uważamy oczywiście na skórki i dobrze zabezpieczamy brzeg paznokcia. Jeśli użyłyśmy brokatu i wyczuwamy na paznokciu chropowatość można nałożyć kolejną cieniutką warstwę topu i ją utwardzić, a następnie przemyć topem, żeby paznokcie się nie lepiły.
11. Wtarcie w skórki oliwki.


GOTOWE. Proste prawda? W zasadzie manicure hybrydowy niewiele się różni od zwykłego i na pewno nie ma powodu, aby się go obawiać. Każda z Was, która potrafi pomalować paznokcie zwykłym lakierem spokojnie sobie poradzi. Może wymaga to odrobiny wprawy, ale jak ze wszystkim - wystarczy poćwiczyć.

Na koniec dodam coś od siebie: początkowo nie byłam pewna, czy w ogóle polubię hybrydy. Zarzekałam się, że lubię zwykłe lakiery, częste zmiany kolorów i wzorków. Zmieniłam zdanie i to szybko. Wygoda jaką dają mi hybrydy, brak odprysków i możliwość szybkiego, łatwego zapuszczenia płytki są niewątpliwymi plusami. Od kilku miesięcy w miarę regularnego traktowania paznokci hybrydą nie zauważyłam, aby robiła mi ona krzywdę: nadal są twarde, nie rozdwajają się i nie łamią. Obecnie jednak raz na jakiś czas daję im odpocząć i maluję zwykłym lakierem.

PS. Swój manicure często pokazuję na Instagramie. Zapraszam  --> cosmeticosmos :)

Próbowałyście już? Które marki lakierów hybrydowych szczególnie polecacie?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj